Ludzie |

Rozmawiamy z Vieniem i Bartoszem Paduchem, reżyserem „Skandal. Ewenement Molesty”30.09.2020

Fot. Bartek Syta

O mitologizowaniu lat 90., buncie, z którego narodziła się Molesta oraz o tym, jak hartował się hip-hop opowiada twórca dokumentu Bartosz Paduch oraz jeden z założycieli grupy Molesta Ewenement – Piotr „Vienio” Więcławski. 

„Skandal. Ewenement Molesty”, którego dystrybutorem jest Best Film, od 2 października można oglądać w kinach w całej Polsce. Przy okazji premiery dokumentu na warszawskim Służewcu powstał poświęcony grupie mural. Byliśmy na miejscu w czasie jego powstawania – poniżej krótka relacja:

„Skandal. Ewenement Molesty” – jak powstało grafitti na służewieckim murze

W marcu minęły 22 lata od wydania albumu Skandal pod szyldem Molesta Ewenement. Teraz do kin wchodzi dokumentalny film Bartka Paducha, który przygląda się fenomenowi tego krążka i jego sile rażenia na polskiej scenie hip-hopowej. Ciekawi mnie, jakie było twoje podejście do propozycji zrobienia takiego filmu.

Vienio: No wiesz, takie zjawiska powinny być archiwizowane. Jeśli coś trwa 20 lat, to należy się to wręcz jak psu buda. I nie mówię tutaj o nas, bo to nie my sprawiliśmy, że ta płyta stała się kultowa, tylko o ludziach, którzy jej słuchali i z nią się utożsamiali. Ten film to ukłon w ich kierunku, gest miłości i szacunku dla naszych fanów. Mnie to niczego już nie przyniesie. No dobra, może oprócz scalenia nas na chwilę po latach i zorganizowania koncertu na starej Pradze. W sumie ten reunion, taki powrót, dał mi znów mocno odczuć tę energię, którą przez tyle lat dostawaliśmy jako Molesta na scenie.

Tym filmem na pewno otworzyliście też skrzynię pełną wspomnień. Stare czasy na nowo odżyły?

Na pewno odżyły. Ale nie jest też tak, że musiałem sobie to jakoś specjalnie przypominać. Te wszystkie akcje, miejscówki i przede wszystkim ludzie nadal we mnie siedzą. Nigdy nie zniknęli z mojej głowy.

fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe

Skoro już przy tym jesteśmy, myślisz: „początki Molesty” i co pojawia się w głowie?

Wiesz, jeśli chodzi o początek, cały czas pamiętam KC, Capitol, Megasam i Witosa, gdzie z Włodim jeździliśmy na deskorolce. Zawsze przypomina mi się moje podwórko na Ursynowie, podwórko Bilona i Wilka na Mokotowie, bloki Włodka na Służewcu, miejscówka Kaczego na Śródmieściu. W głowie mam Pelsona, który sprzedawał kasety pod stadionem. Wiadomo, że później były kluby Alfa, Remont i Hybrydy – dokładnie w tej kolejności – w których graliśmy pierwsze koncerty z Molestą.

Film Bartka Paducha jest podróżą po wszystkich tych miejscach, a jednocześnie próbą zgłębienia waszych muzycznych korzeni. U was wcale nie zaczęło się od hip-hopu.

No jasne, zaczęło się od punk rocka. Mega się tą muzyką interesowałem. Słuchałem Dead Kennedys, Ramones, potem coraz bardziej kręciła mnie nowojorska i waszyngtońska scena hardcore’owa – Gorilla Biscuits albo Fugazi. Poza tym chodziłem na giełdy czadowe, na koncerty Apatii, Schizmy, Post Regimentu, dodatkowo na chacie miałem 400 kaset i robiłem ziny. Z kolei Włodi siedział w jeszcze mocniejszej muzie. Głównie słuchał grindcore’u. Ratos de Porão, Napalm Death i takie sprawy.

fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe

To dlaczego zamiast darcia mordy wybraliście rymowanie?

Dwie sprawy. Pierwsza – w tamtych czasach nastąpiła subkulturowa zmiana. Namiętnie oglądaliśmy skejterskie filmy ze Stanów i zawsze dobrze wyglądało, jak ktoś się na deskorolce pod muzykę gitarową wypierdolił, ale z czasem coraz częściej zaczął tam się pojawiać bardziej rytmiczny funk, aż w końcu przyszedł hip-hop. No i tak doszło do wyparcia. Mniej było tego hardcore’u, a więcej rapu. Naturalna kolej rzeczy, pojawiła się po prostu nowa forma wyrazu. W latach 60. i 70. przecież było tak samo. Grało się wysublimowany rock, tacy goście jak John McLaughlin i Jimmy Hendrix musieli mieć do tego zajebiste skille, aż tu nagle „trzy akordy, darcie mordy”. I rodzi się nowa jakość, czyli punk rock.
No i druga sprawa – nie dało się drzeć mordy i grać ostrej muzy, ponieważ gitary były piekielnie drogie. Wtedy nawet zdobycie kasy na nową deskorolkę było trudne, nie mieliśmy się za co ubrać, nie mówiąc już o zakupie sprzętu. Żeby zarobić na cokolwiek, robiło się „hussle on the block”, ale nie ma już co wchodzić w szczegóły. A hip-hop nie kosztował. Siedzieliśmy w domu, pisaliśmy teksty do rana, później nagrywaliśmy pod mikrofon i sklecaliśmy bit u DJ Volta. Wiesz, dla nas to było jak światełko w tunelu.

A pamiętasz swoje pierwsze zetknięcie z zagranicznym rapem? Czytałem, że przegrywałeś kompakty pożyczone od młodego Fisza na Ursynowie.

No tak, Fisz kiedyś przyniósł do mnie ze 40 kompaktów. Podobno były to płyty pożyczone od Kazika Staszewskiego, które przywiózł z trasy po Stanach. To było pierdolnięcie – nagle miałem stos kompaktów, gdzie kumple mogli się pochwalić jednym. Ale pierwsze rapy miałem już obadane wcześniej. I to było oczywiście House of Pain, Cypress Hill i Beastie Boys. Od tego się zaczęło. Ja te trzy składy mieliłem bez przerwy przez okrągły rok. To był dla mnie nowy, zupełnie wyjątkowy punkt odniesienia.

Skandal. Ewenement Molesty / zwiastun

A może dla was najważniejszym punktem odniesienia były nawet nie tyle wzorce przychodzące z Zachodu, co szara, pomarszczona rzeczywistość naszego kraju?

Niby pomarszczona, a jednak wesoła, bo potrafiliśmy sobie sami wszystko w niej skombinować. Jak tylko spojrzysz na plakat tego naszego filmu, to widać to już na pierwszy rzut oka: Kaczy ma jakąś kurtkę w kupioną w sklepie Startera, ja mam bluzę Respect, które sami szyliśmy, a Włodi nie wiadomo skąd wyhaczoną czapkę Sergio Tacchini. No i każdy na dupie spodnie poszyte samemu. Metoda na plasterek – jeździło się po całej Warszawie i szukało się sportowych gadżetów, żeby mieć jakąś rapową czapkę albo chociaż frotkę. Jak mieliśmy cynę, że gdzieś pod Capitolem są Superstary, to wszyscy tam jechali. Taki się konstruowało melanż i kolaż różnistych rzeczy, jak jeszcze byliśmy skejtami, to mieliśmy dodatkowo farbowane włosy i odrosty. No nieskromnie powiem, że byliśmy najbardziej kolorowymi dzieciakami w Warszawie.

Ty mówisz o tych fajnych rzeczach, ale Molesta narodziła się przecież z buntu przeciwko temu, że Polska ćwierć wieku temu była tak bardzo siermiężna. W waszych tekstach słychać, że was to wszystko niesamowicie wkurwiało.

Wiesz, jak człowiek dorasta, to go generalnie dużo rzeczy wkurwia. I system, i bezrobocie, i społeczeństwo, i to, że nagle ktoś jest ci w stanie w autobusie powiedzieć: „co ty masz takie szerokie spodnie, zesrałeś się?". No zajebiście nas to wszystko mierziło, potem o tym rapowaliśmy, ale o tych ciuchach nie mówię bez powodu. Ten kolorowy imidż ratował nas przed społeczeństwem szarym, burym, byle jakim, które bujało się w kamizelkach wędkarskich i sandałach spod stadionu.

fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe

No właśnie. Mnie się w tym filmie podoba to, że pokazujecie, jak młodzi ludzie musieli sobie wtedy z tym wszystkim radzić. Teraz ludzie zaczynają wzdychać za najntisami, dzieciaki, które tego czasu nie pamiętają, zaczynają go mitologizować, z powrotem bujać się w ciuchach z tamtych czasów, a wy nagle mówicie, że lata 90. to była przede wszystkim walka z rzeczywistością.

No tak, mitologizacja polega na tym, że dzieciaki patrzą dziś przede wszystkim na amerykańskie i londyńskie teledyski. IMF, KLF, ciuchy Vision Street Wear, czapki Carhartta albo kolorowe fluorescencyjne dresy Reeboka. Najntisy są wspominane przez pryzmat tego, co przechodziło przez telewizję, a prawda jest taka, że tego tutaj nie było i działo się nie za bardzo. My mieliśmy bielinki, naszywki – to było coś. A sneakersów, które dziś uchodzą za symbol lat 90. w w ogóle u nas nie było. Trzeba było kombinować, jechać na Smolną i kupić w zastępstwie skejtowskie buty.

[W tym momencie do rozmowy dołącza Bartosz Paduch, reżyser dokumentu Skandal. Ewenement Molesty]

Bartosz Paduch: Sorry za spóźnienie.

Takie szybkie wprowadzenie – gadaliśmy trochę o transformacji, która silnie odbija się w waszym filmie, trochę o tym, jakiej dziś mitologizacji podlega ten czas, a także o tym, jaka była recepta młodych ludzi na to, żeby nie dać się tej szarości. Ty też miałeś kolorowe włosy i śmigałeś na desce jak Vienio?

BP: Nie, ja to miałem dredy i byłem taki trochę Zack de la Rocha. Ale faktycznie jest tak, że w tym filmie zależało nam na pewnej demitologizacji tamtego czasu i rozebraniu go na części pierwsze. Zawsze jest fajnie otworzyć głowę i wrócić do czasów, kiedy się było gówniarzem. Kiedy zawiązywało się pierwsze przyjaźnie, kolaboracje i jarało blanty w parku. Tyle że każdy z nas ma przy tym tendencję do idealizowania przeszłości. A umówmy się – za wesoło u nas nie było. Państwo w ogóle nie działało, bezrobocie wśród młodych sięgnęło 70 procent, żyliśmy w szoku i poczuciu ciągłej niepewności. Nikt z nas wtedy nie wiedział, jak będzie przebiegała transformacja. To była jedna wielka niewiadoma.

A skąd ten pomysł, żeby opowiedzieć o transformacji właśnie z perspektywy Molesty?

BP: Mnie zawsze wkurwiało, że historię tak nam bliską, opowiada się w kinie dokumentalnym zazwyczaj poprzez wielkie figury tamtych czasów: a to papież, a to Wałęsa, czy też jakiś popularny aktor. Natomiast nie pokazuje się doświadczenia narodowego przez pryzmat normalnych ludzi z bloku. A chłopaki z Molesty właśnie z takiej perspektywy opisywali świat. To znaczy młodych, zwyczajnych łebków z Ursynowa, którzy zostali wrzuceni w wir historii, a którzy nie chcieli siedzieć na ławce z rękoma w kieszeniach. Wzięli się sami z siebie na scenie, hip-hop był ich własną, zupełnie oddolną inicjatywą. Sami się uczyli, jak robić rap po polsku w czasach, gdy nikt jeszcze nie wiedział, czy robienie takiej muzy będzie u nas w ogóle możliwe. Co prawda był już wtedy Kaliber 44, czyli poetycki i zajebiście techniczny hip-hop, ale to Molesta jako pierwsza zaczęła mówić w swoich tekstach o tym, co dzieje się za szybą lub na przystanku autobusowym. To było szokujące. Widziałeś film, jest tam taki fragment z programu Halo!Gramy, gdzie Vienio o godzinie 17 na wizji nawijał, że „każdy musi zapierdalać w poszukiwaniu pieniędzy”. Nikt wcześniej nie opisywał rzeczywistości w tak szorstki i prawdziwy sposób.

fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe

Mówisz o Halo!Gramy, zahaczając w ten sposób o promocję Molesty na początku kariery. W ogóle w filmie pojawia się bardzo ważny wątek związany z Pomaton EMI, a przede wszystkim polskim oddziałem tej jednej z największych wówczas wytwórni na świecie, która wydała album Skandal. Z tego, co widzimy na ekranie wynika, że zbili na Moleście fortunę. A wam, Venio, zostało na waciki i zapiekanki.

V: Wiesz, no wyczuli okazję. Wybuchł hip-hop i trzeba było to szybko zmonetyzować. Jeżeli goście z wytwórni dostali cynk, że Liroy sprzedał 100 tysięcy płyt, to w ten sposób wiedzieli, co będzie niedługo grane. Znaleźli kapelę, chcieli zrobić na nas podobny wynik i zarobić podobne pieniądze. Proste. Oczywiście zdawaliśmy sobie wtedy sprawę z tego, że jesteśmy traktowani jak rząd cyferek i maszynka do robienia kasy, ale my graliśmy swoją piłkę. Ja zdałem maturę i nie poszedłem na studia, bo wiedziałem, że to będzie moja przyszłość. Praktycznie z dniem ukończenia przeze mnie liceum wyszedł „Skandal”, więc już rap stał się moją pracą. Te wszystkie wałki wytwórni tłumaczyłem sobie tym, że muszę się cieszyć z tego, że dostałem taką szansę. Że mogę siedzieć w studiu i robić to, co lubię. Wiadomo – niesmak rósł z każdym rokiem. Zmieniał się rynek, zmieniały się warunki i kontrakty na wydawanie płyt, ale na tamten czas wydawało mi się to niezbędne to tego, żeby dzielić się z ludźmi swoją zajawą.

BP: Chciałem pokazać tym filmem, że chłopaki przetarli szlak. Molesta była pionierem w przeciskaniu się przez rynek i boksowaniu się z wytwórniami. Dzisiejsi raperzy nawet o tym nie wiedzą, ale garściami z tego korzystają. Teraz jak spojrzysz na listę OLiS-u, która jest wyznacznikiem muzycznych trendów w kraju, to dochodzisz do wniosku, że raperzy to są jedyni ludzie, którzy sprzedają muzykę i z tego żyją. No, ale tutaj ktoś musiał przetrzeć ten szlak i zrobiła to właśnie Molesta.

Jaka jest według was największa wartość tego filmu?

BP: Wiesz, nie będę się tutaj przechwalał, ale dla mnie wartość tego, co udało nam się razem zrobić, opiera się na zebraniu różnych perspektyw do kupy i ukazaniu ich w jakimś szerszym kontekście. Dla jednych będzie to opowieść o tym, jak się hartowała stal, co przełożyło się na narodziny polskiego hip-hopu. Natomiast dla widzów, którzy kompletnie nie kumają Molesty i nie są koneserami tej muzy, będzie to historia czysto ludzka. O grupie chłopaków z jednego miasta, ich przyjaźni i przynależności do grupy.

V: Dla mnie funkcjonuje to w dwóch porządkach: film o zmianie sytuacji rynkowej i Polsce lat 90. Szczerze uważam, że mógłbyś sobie podłożyć pod to dowolną kapelę z tamtych czasów. No a teraz, jak już jesteśmy po filmie, to wiadomo – trzeba żyć tu i teraz, albo ciut do przodu. Bez zalewania się sentymentem.

000 Reakcji

krytyk filmowy. Publikuje m.in. na łamach "Przekroju", "Czasu Kultury", tygodnika "Przegląd", czasopisma "Ekrany", a także w portalach Interia.pl, Wirtualna Polska, Popmoderna. W wolnych chwilach poszerza kolekcję gadżetów z Gwiezdnych Wojen.

zobacz także

zobacz playlisty