Ludzie

Szczepan Twardoch, Anna Różalska: Czy warto ekranizować powieści?30.10.2020

Szczepan Twardoch na planie „Króla”, fot. Łukasz Bąk / materiały promocyjne

Król Szczepana Twardocha to jedna z najpopularniejszych polskich powieści ostatnich lat, polecana także na międzynarodowych rynkach m.in. przez „The New York Timesa”. 6 listopada na Canal+ pojawi się ekranizacja przedwojennej historii, którą wyreżyserował Jan P. Matuszyński (Ostatnia Rodzina). Kilkanaście dni przed premierą w ramach pasma Word2Picture podczas 12. edycji Festiwalu Conrada odbyło się spotkanie z pisarzem Szczepanem Twardochem i Anną Różalską, dyrektorką produkcji oryginalnych w Canal+. O adaptację książek w praktyce i o współpracę pomiędzy autorem, twórcami i producentami pytał krytyk filmowy, Łukasz Maciejewski. Publikujemy zapis rozmowy.

Łukasz Maciejewski: Pisarze pozycjonują się różnie wobec dzieł literackich, które adaptowane są jako filmy fabularne albo seriale. Sam pamiętam moje rozmowy ze Stanisławem Lemem, który opowiadał mi, jak zmagał się i nienawidził adaptacji swoich książek. Mówił o m.in. o swoim zachowaniu na planie u Andrieja Tarkowskiego, przy okazji kręcenia ekranizacji swojego Solaris. Jaki pan ma stosunek do tego?

Szczepan Twardoch: Mój stosunek do tego się zmienia, nawet na przestrzeni jednej powieści. Tak też było z Morfiną – 6 lat temu dokonaliśmy pierwszej przymiarki do ekranizacji. Z Łukaszem Orbitowskim pisaliśmy scenariusz, ale w końcu go porzuciłem, bo wydawało mi się, że nie był do końca udany. Teraz ta adaptacja gdzieś się dzieje, ale zupełnie poza mną. Postanowiłem się od tego odkleić i nie brać żadnego udziału w tych pracach. Z kolei przy Królu zależało mi, by nie tylko pisać scenariusz – chciałem być też jednym z twórców serialu, ponieważ ta historia jest mi bardzo bliska. Uznałem, że moja wrażliwość – lub jej brak – z której wywodzi się powieść, może wnieść coś do serialu. I była to wspaniała przygoda. Nie musiałem być namawiany, od początku zakładano, że będę brał udział w tym procesie.

Jest pan nie tylko autorem książek, ale jest też jednym ze scenarzystów Króla, autorem dialogów.

S.T.: Wraz z Leszkiem Bodzakiem, Janem P. Matuszyńskim i Łukaszem M. Maciejewskim jestem jednym z autorów formatu. Choć to pozornie niejasne określenie, dobrze oddaje wspólną pracę koncepcyjną nad serialem, która w tym czteroosobowym gronie się odbyła. W serii kilku lub kilkunastu spotkań w czwórkę wymyślaliśmy, czym Król tak naprawdę ma być, jakie ma być jego miejsce wobec książki, jakiego rodzaju dialog ma z książką nawiązywać, jak się ma do niego odnosić. Ta praca wydaje mi się o wiele ważniejsza niż samo scenopisarstwo.

Praca w filmie zakłada zespołowość, natomiast praca pisarza jest czymś zgoła odmiennym. Czy to nie jest sprzeczne? Nie wymaga przełamania od pisarza, który dotąd pisał przede wszystkim sam? Coś trzeba w sobie zwalczyć?

S.T.: Powiem szczerze, że dla mnie to było pewne zaskoczenie. Ta praca, szczególnie w tym gronie, które, podkreślam, nie miało jednego lidera, odbyła się całkowicie bez konfliktów. Udało nam się wypracować rodzaj komisyjności, w której wszyscy się nawzajem słuchaliśmy. Wywodzimy się z różnych wrażliwości, innych optyk. Inna jest perspektywa Bodzaka – producenta, inna Matuszyńskiego –  reżysera, czy Maciejewskiego – scenarzysty. Moja też jest jeszcze inna. Spory odbywały się nieustannie, to oczywiste, ale jak już dochodziliśmy do konsensusu, to bez konfliktu. Potem nadeszły ostatnie poprawki, praca z aktorami; przy pracy z nimi próbowałem szukać idiomu do dialogów, w którym oni będą się dobrze czuć, który pozwoli im rozbudować postać. Wtedy z dużą przyjemnością obserwowałem, jak sprawnie ta kilkusetosobowa machina pracuje. Miałem z tego obserwowania satysfakcję. Wspaniale np. obserwuje się Janka przy pracy, bo jest nie tylko wybitnym artystą, ale także wielkim rzemieślnikiem kina, dysponuje niezwykłym warsztatem reżyserskim. Podglądanie tego, jak on realizuje niezwykle skomplikowaną choreografię długiego master shota, to była wielka przyjemność.

Zapytam teraz Annę Różalską: Canal+ ma w swoim portfolio z ostatnich lat aż kilka seriali opartych na literaturze. Czy flirt literatury i scenariopisarstwa to wizytówka tej firmy? Czy ta współpraca z pisarzami (w tym wypadku ze Szczepanem Twardochem), to jest wasz model myślenia o serialach?

Anna Różalska: Dołączyłam do Canal+ kilka tygodni temu i nie miałam przyjemności współpracować przy Królu. Patrzę więc tutaj z perspektywy widza i wielkiej fanki, widziałam też cały serial i jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co zrobiliście. Król na pewno będzie wizytówką całego kanału, wizytówką Polski. Naszą misją jest też promowanie polskich talentów i polskiej wartości intelektualnej. Pracujemy z kolejnymi pisarzami przy następnych projektach, ponieważ staramy się szukać najlepszych pomysłów na serial i filmy, które koprodukujemy. Uważamy, że polska literatura ma potencjał, by opowiadać o wartościach uniwersalnych, które dotrą do widzów na całym świecie. Wciąż poszukujemy kolejnych pomysłów w literaturze.

To dobry moment, by porozmawiać o pewnej serii, która jest też taką wisienką na torcie Canal+. Chodzi o to, że pisarze piszą krótkie seriale lub nawe poszczególne odcinki. Opowiedzmy o tym, bo to jest rzecz, którą można zobaczyć tylko u was. Jakie macie wobec niej plany?

Autorem formatu jest Mikołaj Lizut, który wyreżyserował pierwszą część serii: Pisarze. Serial na krótko. Pracowaliśmy już z takimi pisarzami jak Jakub Żulczyk, Krzysztof Varga, Dorota Masłowska, Katarzyna Nosowska, Manuela Gretkowska, Iza Kuna, Jarosław Mikołajewski, Michał Witkowski, Paweł Sołtys, Ignacy Karpowicz, Sylwia Chutnik, czy Maciej Łubieński. W głównych rolach widzieliśmy Magdalenę Cielecką i Maćka Stuhra, a za chwilę zaczynamy zdjęcia do drugiego sezonu, który wyreżyseruje Paweł Maślona (Atak paniki). Tutaj będziemy mieli innych pisarzy jako autorów tekstów, będą to Łukasz Orbitowski, Grażyna Plebanek, Małgorzata Rejmer, Michał Walczak, Olga Hund, Patrycja Pustkowiak, Weronika Murek i Ziemowit Szczerek. Do tego dojdzie inna obsada, która, mamy nadzieję, okaże się równie miłą niespodzianką.

Sięgając do genealogii polskiego kina, mamy za sobą czas, kiedy pisarze „z najwyższej półki” byli bardzo zaangażowani w polskie kino – Iwaszkiewicz, Konwicki, Hen, Stawiński. Potem, właściwie nie wiadomo dlaczego, reżyserzy sami zaczęli pisać sobie scenariusze – choć, rzecz jasna, są przypadki odbiegające od reguły. Zawód scenarzysty w Polsce nie stał się tym, czym jest w Hollywood, gdzie scenarzyści są bardzo poważanymi personami. Równolegle pisarze też odeszli od ścisłej współpracy z filmowcami, choć można uznać, że to się zaczyna zmieniać, Czym by pan to tłumaczył? Co się wydarzyło wtedy, że ten rozbrat nastąpił? A co się może wydarzyć w najbliższych latach?

S.T.: Nie czuję się kompetentny, by wytłumaczyć, dlaczego się to wydarzyło. Pan, jako historyk kina byłby raczej właściwszą osobą, aby to wyjaśnić, ale oczywiście jestem tego wszystkiego świadomy. Mam wrażenie, że ta sytuacja się zmienia – mówi o tym choćby fakt, jak rośnie zainteresowanie branży filmowej i serialowej współpracą z moimi kolegami, ze mną, jak duże zapotrzebowanie pojawia się na adaptacje literatury. To się zmienia, a zmienia się chyba dlatego, że branża filmowa rozpoznała pewną wartość w adaptowaniu literatury. Nie tylko samo kino autorskie jest w tym momencie wartościowe, kino może z literaturą rozmawiać, może z niej czerpać.

Na samym początku pojawiło się parę rewolucyjnych pomysłów, które sprawiłyby, że serial różniłby się od książki drastycznie. W końcu je porzuciliśmy, ale zmiany są, ten serial nie jest tożsamy z powieścią. To historia oparta na książce, ale znajdziemy w niej sporo różnic.

A czy dla pana, po tym doświadczeniu z Króla zwłaszcza, to było wzbogacające? W tym wymiarze, że pomyślał pan sobie: „to mnie zaskoczyło, to jest intrygujące albo przeciwstawne wobec tego, co ja sobie zamyśliłem pisząc, a teraz wizualnie zachwyca lub irytuje”, albo „nienawidzę tej sceny”. Jak to wygląda?

S.T.:Przede wszystkim to był dla mnie bardzo poruszający moment, kiedy pierwszy raz zobaczyłem zmontowany materiał i pojąłem, że coś, co mi się kiedyś zalęgło w głowie, nagle nabrało tej konkretnej, audiowizualnej formy. To było dla mnie duże przeżycie, natomiast przy samej pracy nad serialem nie byłem obrońcą książki, wręcz przeciwnie – raczej współtwórcy formatu mówili, żeby się trzymać powieści bliżej, ja zaś miałem niezwykłą pokusę, by wszystko wywrócić. Na samym początku pojawiło się parę rewolucyjnych pomysłów, które sprawiłyby, że serial różniłby się od książki drastycznie. W końcu je porzuciliśmy, ale zmiany są, ten serial nie jest tożsamy z powieścią. To historia oparta na książce, ale znajdziemy w niej sporo różnic, które bolą mnie w najmniejszym stopniu, bo zdaję sobie sprawę, jak różne jest to medium. Inaczej przeżywa się lekturę, a inaczej oglądanie serialu. Ja pragnę każdej zmiany, która czyni ten serial lepszym. Wierność nie jest żadną wartością w adaptacji, ona ma być dobra, powinna się sprawdzać jako osobne dzieło. Nie ma być jakimś odbiciem powieści w materii filmowej.

Jeśli chodzi o gatunek – powiedział pan w pewnym momencie, że Król to taki ośmiogodzinny film, a przecież fabuła zwykłego filmu nie może tyle trwać. Serial zdaje się być w tym momencie jedynym tak popularnym medium, które może ogarnąć wątki takiej powieści. Co o tym myślicie?

A.R.: Mnie się wydaje, że potencjał takiej książki nie byłby wykorzystany przez film. Do tego ogromną wartością projektu jest to, że posiada on reżysera-autora, wspaniałego operatora, a najlepsze w tym wszystkim jest to, że mamy narzędzia dystrybucji pozwalające na łączenie tych talentów. Ci ludzie robią fantastyczną pracę i mogą się spełniać. Kiedyś reżyserzy w serialach po prostu pracowali, teraz są fachowcami. To służy całej historii. Czuć w tym wszystkim styl Matuszyńskiego, choć serial nie powstaje jednoosobowo. Połączenie osobowości jest w stanie dać rezultat, który jeszcze parę lat temu nie był możliwy. To przyszło z zagranicy, właśnie tam zaczęto zapraszać do współpracy reżyserów-autorów. Jest to zdecydowanie droga, którą jako stacja chcemy podążać. Sama w nią bardzo wierzę.

S.T.: Dzięki temu ten serial jest „filmowy” w sensie wizualnym. Od formatu, od pracy kamery, praca aktorów – to nie jest telewizyjne. To wynikało też z tego, ile Janek miał czasu, ile miał dni zdjęciowych; nie musiał robić czternastu scen dziennie, robił to w takim tempie, jakie mu odpowiadało, w takim, jaki się robi film kinowy. 

A.R.: Aby powstała jakość, potrzebny jest czas! Król od początku był zaplanowany jako wizytówka stacji. Chcemy wyznaczać trendy, bo nie chodzi tylko o to, by wypuścić odpowiedź na istniejącą wersję czegoś, a pokazać, że mamy coś do zaprezentowania światu.

[...]

Czy ja bym sobie wyobraził, kiedy pisałem Króla, z ciałem i twarzą Michała Żurawskiego? Nie. A teraz nie potrafię myśleć o nim inaczej.

Żeby serial się powiódł, musi mieć dobry scenariusz. Czy będąc autorem zdublowanym, bo zarówno pomysłodawcą postaci, jak i serialu, miał pan wpływ na obsadę? Czy forsował pan swoich kandydatów?

S.T.: Nie, nie miałem wpływu na obsadę, bo uznałem, że to nie należy ani do moich kompetencji, ani do moich zadań. Na aktora ma wpływ reżyser, to on z nim pracuje. Nie sądzę, żebym miał w tej kwestii zabierać jakiś głos, chociaż czasem pytano się o moje zdanie. Uznałem jednak, że ufam w tej kwestii reszcie mojego zespołu. To oni są tymi, którzy powinni podejmować te decyzje, bo mają ku temu doświadczenie konieczne do oceny, jak się pracuje z aktorem. Ja tego nie mam. Staram zajmować się rzeczami, o których mam jakiekolwiek pojęcie. Tutaj nie było mojego udziału.

A czy jak pan wymyśla bohatera, to wizualizuje go sobie? Widzi jego twarz?

S.T.: Tak, zazwyczaj tak, często to są ogólne obrazy referencyjne, jacyś aktorzy, aktorki, kiedy przykładowo potrzebuję widzieć jakąś fizyczność. W przypadku naszego serialu bardzo często aktorzy, którzy wcielają się w postaci, są diametralnie odmienni od moich pierwszych wyobrażeń. I to wcale im nie szkodzi. Czy ja bym sobie wyobraził, kiedy pisałem Króla, z ciałem i twarzą Michała Żurawskiego? Nie. A teraz nie potrafię myśleć o nim inaczej, bo Michał w tej roli dał taki popis, że skleił się z tą postacią. 

[...]

 
CF 2020 | Królewski serial – o tym dlaczego warto ekranizować powieści. O adaptacjach ze Szczepanem Twardochem i Anną Różalską

? Królewski serial – o tym dlaczego warto ekranizować powieści. O adaptacjach ze Szczepanem Twardochem i Anną Różalską | Word2Picture w ramach Conrad Festival Zapraszamy na spotkanie z Szczepanem Twardochem i Anną Różalską, dyrektorką produkcji oryginalnych w Canal+, którzy porozmawiają o zbliżającej się premierze serialu Król opartego na głośnym bestsellerze, a także o tym, jak wygląda ich współpraca z autorem nad adaptacją jego książki w praktyce. Spotkanie poprowadzi Łukasz Maciejewski, krytyk filmowy.

Posted by Conrad Festival on Friday, October 23, 2020

Word2Picture to odbywające się w ramach krakowskiego Festiwalu Conrada wydarzenie, które łączy dwie branże – książkową i filmową – i popularyzuje tematykę adaptacji filmowych. W ramach jego 2. edycji można było poznać kulisy pracy nad najgłośniejszymi serialami ostatnich lat, wziąć udział w warsztatach dla wydawców z pitchingu książek, które pomagają przenieść literaturę na srebrny ekran, a także poznać trendy wydawnicze dla producentów. Oprócz spotkania ze Szczepanem Twardochem i Anną Różalską, w ramach projektu odbyła się także rozmowa z Jackiem Dukajem i Tomkiem Bagińskim. Efektem pracy wydawców i ekspertów jest katalog prezentujący 10 książek z potencjałem na adaptację, który można pobrać tutaj.

000 Reakcji

zobacz także

zobacz playlisty