Ludzie |

Michał Żurawski: Przy „Królu” nie było żadnych półśrodków30.10.2020

fot. Łukasz Bąk / materiały promocyjne

– Na planie nie ma demokracji. Jeśli się zgadzasz, to dobrze, jeśli się buntujesz, to masz problem – mówi nam Michał Żurawski, odtwórca roli Jakuba Szapiry w jednym z najbardziej wyczekiwanych seriali nadchodzących miesięcy. Premiera opartego na uznanej powieści Szczepana Twardocha Króla już 6 listopada na antenie Canal+.

Fani powieści już w pierwszym odcinku zobaczą, że serialowy Szapiro różni się znacznie od tego, którego zapamiętali z książki. Ten twój jest pełen wątpliwości, ukazuje od samego początku wewnętrzne rozterki. Jak zareagowałeś na te zmiany?

Michał Żurawski: Podobały mi się. Prawda jest taka, że gdyby główna postać powieści wykazywała się takimi wątpliwościami, byłaby mało wiarygodna. Serial jest jednak inną formą przekazu, więc to, co w książce by nie zadziałało, tu się sprawdza. W literaturze w 90% działa wyobraźnia czytelnika, to, co każdy sobie we własnym zakresie dopowiada, a w filmie i serialu 90% odbioru to jest to, co widzisz. Jest znacznie mniej miejsca na własne dopowiadanie. Przyjąłem zmiany w charakterze Szapiry dobrze, bo dzięki nim nie czułem na sobie tak dużej presji oczekiwań ze strony czytelników. To jest po prostu trochę inna postać.

"KRÓL" - nowy serial CANAL+ | oficjalny zwiastun

To prawda, że dążyłeś do zagrania Szapiry już od chwili, gdy przeczytałeś po raz pierwszy powieść Szczepana Twardocha?

Przeczytałem książkę zanim jeszcze powstał pomysł na ekranizację. I byłem przekonany, że ktoś się za to zabierze, więc poprosiłem agentkę, żeby pilnowała tematu i załatwiła mi wejście na casting, a ja się do reszty przygotuję, niezależnie od tego, kiedy by to miało być. To był tak wspaniały materiał, że nie chciałem go zmarnować, dlatego na potrzeby castingu trenowałem boks przez kilka miesięcy, a przygotowania do roli zajęły mi ogółem prawie dwa lata. Byłem zdeterminowany, żeby zrobić wszystko, by dostać rolę. Również ze względów kulturowych, bo mam korzenie żydowskie i chciałem wziąć udział w projekcie, który by podkreślał dawną wielokulturowość naszego kraju. Polska stała się tak naprawdę monolitycznie etniczna dopiero po 1945 r. Myślę, że powieść Szczepana pojawiła się na rynku w odpowiednim momencie, w odpowiedniej sytuacji, żeby przypomnieć Polkom i Polakom, że nie wszystko jest takie czarno-białe, jak się wydaje. Mam nadzieję, że serial też tak zadziała.

Zastanawiałeś się kiedyś, co sprawiło, że byłeś idealnym Szapirą dla tej akurat produkcji?

Prawda jest taka, że dla każdego z aktorów można było znaleźć przynajmniej kilku zamienników. Nie jestem przecież jedynym, który mógł zagrać Szapirę, ale to ja go zagrałem. Dlaczego? Trochę szczęścia, trochę umiejętności. Wiele różnych rzeczy. Szybko się okazało, że na planie nieprzypadkowo zebrała się taka, a nie inna obsada i ekipa, że nieprzypadkowo reżyser, twórca powieści i scenariusza oraz część aktorów pochodzą ze Śląska. Na początku nie zwróciłem na to uwagi, ale potem stwierdziłem, że coś w tym jest, ten wpisany przez Szczepana w Króla pruski dryl, fakt, że Śląsk był przez setki lat niemiecki, że mieszały się w nim języki, a jidysz ma w sobie coś z niemieckiego. Ta niemieckość była i ciągle jest w nas, i to nam pomogło ciekawie opowiedzieć tę historię.

Niemniej trudno nie zauważyć, że ciągnie cię jako aktora do takich postaci. Często grywasz mężczyzn toczących wewnętrzne boje i w taki czy inny sposób uzewnętrzniających swoje rozterki.

Sam nie wiem, być może masz rację, że jest w tym coś więcej. Ale jeśli pytasz, dlaczego grywam takie postaci, to raczej odpowiedzieć powinni producenci i reżyserzy, którzy mnie obsadzają w takich rolach. Może dostrzegają we mnie coś takiego. A może to kwestia tych moich długich rzęs, bo często słyszę, że mam smutny wyraz twarzy. Co nie jest prawdą, bo ja jestem w sumie bardzo wesołym facetem na życie. (śmiech)

Pamiętasz moment, w którym poczułeś, że jesteś serialowym Szapirą? Przymiarki kostiumów, wejście w scenografię z lat 30., może konkretna rozmowa na planie?

Takich momentów było dużo, ale jeden utkwił mi w pamięci. To było 2 lipca, w moje 40. urodziny. Miałem je obchodzić na planie w Łodzi, daleko od rodziny i przyjaciół. Założenie było takie, że po zdjęciach spotykamy się i świętujemy, ale plan nam się przeciągał i przeciągał. Koło godziny 19 wiedziałem, że nic z tych moich urodzin nie będzie, że nikt nie przyjdzie. Ale kiedy skończyliśmy, jakoś niedługo przed północą, w umówionym miejscu zebrała się dosłownie cała ekipa. Wszyscy byli zmęczeni, ale świetnie bawili się do białego rana. Zrozumiałem wtedy, że właśnie się odbywa Król. To był absolutnie intymny, prywatny moment, wspólny tylko dla ekipy, którego na ekranie nie będzie można zobaczyć, ale wtedy zrozumiałem, że jestem Szapirą. (śmiech)

Gdy przyjechałem ponad 20 lat temu z Górnego Śląska do Warszawy na studia, to czułem się tak, jakbym przybył z innego kraju. Nie z prowincji – z innego kraju, z innej mentalności. Nigdy tego w sobie nie straciłem, tego poczucia odmienności, co okazało się pomocne przy budowaniu postaci Szapiry.

Co było w tej roli największym wyzwaniem, zagranie fizyczności i charyzmy Szapiry, które sprawiają, że zawsze wyróżnia się z tłumu, czy wspomnianego wewnętrznego złamania?

Najtrudniejsze było znalezienie balansu między tym, żeby pokazać go w pełnej krasie, ale go nie przerysować; żeby był wiarygodny i żeby widz był w stanie uwierzyć w jego wewnętrzne rozterki, w świat, w którym żyje. Muszę tu znowu wrócić do moich korzeni, bo gdy przyjechałem ponad dwadzieścia lat temu z Górnego Śląska do Warszawy na studia, to czułem się tak, jakbym przybył z innego kraju. Nie z prowincji – z innego kraju, z innej mentalności. Nigdy tego w sobie nie straciłem, tego poczucia odmienności, co okazało się pomocne przy budowaniu postaci Szapiry. Bo on przecież nie jest stuprocentowym Polakiem. W 1937 r. Żydzi stanowili jedną trzecią całego społeczeństwa, ale nie byli Polakami, lecz mniejszościami etnicznymi z polskimi paszportami. A dlatego, że połowa głównej obsady i część twórców to byli Ślązacy, my wszyscy rozumieliśmy rozterki Szapiry i reszty. Ludzie pogranicza mają inną perspektywę.

A jak to wyglądało ze współpracą z reżyserem Janem P. Matuszyńskim i autorem zdjęć Kacprem Fertaczem? Pierwszy odcinek serialu zaczyna się imponująco zainscenizowanym długim ujęciem, które przedstawia głównych bohaterów i różne konflikty rządzące światem przedstawionym, a znając ich dokonania, później będzie równie efektownie i efektywnie.

Tak, chłopaki świetnie się dogadują, ale na planie tego nie odczułem, bo oni działali na zupełnie innym poziomie intelektualnym, co bardzo pomagało zarówno mnie, jak i innym aktorom. Janek i Kacper robili swoje, my staraliśmy się robić swoje, a gdy dochodziło do skomplikowanych ujęć, próbowaliśmy po prostu za nimi nadążać. Każdy dawał z siebie wszystko, więc dochodziło czasami do ekscesów, w tym sensie, że mówiliśmy sobie, co myślimy, ale to było w jakiś sposób twórcze. Gdyby ktoś z zewnątrz nas podsłuchał, to by pomyślał, że jesteśmy na ścieżce wojennej, ale tak nie było. Na planie nie ma demokracji. Jeśli się zgadzasz, to dobrze, jeśli się buntujesz, to masz problem. Janek i Kacper mają mocne osobowości, wiedzą, czego potrzebują, co powinni danym ujęciem osiągnąć. To Ludwik XIV i Ludwik XVI Burbonowie przed rewolucją! (śmiech).

Na planie nie ma demokracji, ale są emocje. Od nich nie da się raczej uciec, a zwłaszcza w przypadku tak emocjonalnej historii jak ta opowiadana w Królu. Trudno było?

Każdego dnia było inaczej, ale nikt z nas nie chciał odwalić popeliny, więc nie mogliśmy sobie pozwolić na zbyt duże emocje. Natomiast, jak teraz rozmawiamy, widzę niektóre trudne ujęcia, czuję tamte emocje, wspominam to, co wtedy myśleliśmy i jak reagowaliśmy. Przy Królu nie było żadnych półśrodków. Dlatego tak boli mnie, że przez pandemię nie możemy spotkać się na premierze, uściskać, spojrzeć w oczy, szczerze pogadać. Tylko rozmawiamy przez laptopy, jak my teraz. Moim zdaniem trochę to umniejsza temu projektowi, bo wszyscy dawaliśmy z siebie wszystko przez pół roku, a teraz nie mamy okazji, żeby sobie pogratulować czy nawet kopnąć, za przeproszeniem, w dupę i wytknąć, co poszło nie tak. Król zasługiwał zdecydowanie na więcej.
 

000 Reakcji

Dziennikarz, tłumacz, kinofil, stały współpracownik festiwalu Camerimage. Nic, co audiowizualne, nie jest mu obce, najbardziej ceni sobie jednak projekty filmowe i serialowe, które odważnie przekraczają komercyjne i autorskie granice. Nie pogardzi też otwierającym oczy dokumentem.

zobacz także

zobacz playlisty