Wczesny kryzys wieku średniego objawia się słuchaniem Wczasów05.12.2018
Pochodzą z Gorzowa Wielkopolskiego i Olsztyna, ale obecnie tworzą w Poznaniu. Ich debiutancki album Zawody spotkał się z uznaniem krytyki – singiel Dzisiaj jeszcze tańczę pochodzący z tej płyty trafił nawet do reklamy ramówki TVN-u i dzięki temu zyskał dużą i zasłużoną popularność. Wyróżniają się ciekawymi teledyskami, nagrywanymi w formacie VHS, a krytycy porównują ich brzmienie do zespołów z lat 80. i chwalą zabawne, choć gorzkie teksty. Z duetem Wczasy rozmawiamy o nietypowych inspiracjach, życiowych rozterkach i o globalnym ociepleniu. A także o tym, co daje zespołowi z undergroundu promocja w dużych komercyjnych mediach.
Chciałbym na początek przedstawić was tym czytelnikom Papaya.Rocks, którzy nigdy nie słyszeli o duecie Wczasy. Ale zrobię to w waszym stylu – przewrotnie, nieco prześmiewczo – zaczynając od dość nietypowego pytania. Fan, którego zespołu mógłby przeżyć zawód, słuchając waszej płyty Zawody?
Bartłomiej Maczaluk: Nie ma takiego zespołu! Zaskoczę cię, ale mamy zróżnicowaną publikę.
Jakub Żwirełło: Słuchają nas zarówno ludzie lubiący spędzać czas w galeriach sztuki, jak i ci, którzy jeżdżą na Przystanek Woodstock (dziś Pol’and’Rock Festival – przyp. red.). Nasi słuchacze to też młodsze osoby, które lubują się w ironii i memach. Spotkaliśmy także kiedyś na naszym koncercie fanów Kendricka Lamara. Mamy również słuchaczy po pięćdziesiątce – na przykład jednego pana z Gdańska, któremu kojarzymy się z Kombi.
Dobrze, to zostawmy fanów. Ale może jesteście w stanie umieścić się w opozycji do jakiegoś zespołu lub artysty?
BM: Na pewno byłby to artysta, który pozuje na gwiazdę rocka. Taki, który ma motywujące kawałki, np. do walki.
JŻ: I lubi coaching!
BM: To mogliby być na przykład twórcy hitu Eye of the Tiger, czyli zespół Survivor.
(Kuba,udając zaangażowanie, śpiewa w tle refren Eye of the Tiger)
BM: Opozycją do nas są na pewno też napuszone, epatujące patosem zespoły post-rockowe. Ludzie wynoszący sztukę na piedestały, twórcy rozbudowanych kompozycji – traktujący koncert jak nabożeństwo.
JŻ: Do tego – być może – muzycy mocno zakorzenieni w scenie impro, słuchający tylko takiej muzyki. Na pewno naszym przeciwieństwem jest Marek Raduli (śmiech). Albo ktoś, kto jeździ na warsztaty do Muzycznej Owczarni (klub muzyczny w Jaworkach i stowarzyszenie, którego honorowym prezesem jest Nigel Kennedy – przyp. red.). Na pewno powiedziałby, że za słabo gramy na instrumentach.
BM: Stoimy w opozycji do muzyków, którzy stawiają przede wszystkim na technikę i rzemiosło. Na pewno jesteśmy przeciwieństwem niektórych zespołów prog rockowych.
Żyjemy w czasach, w których pojęcie „bycia fanem” trochę się zdewaluowało. Ludzie przestają też używać określenia „guilty pleasure”.
Porcupine Tree?
BM: A wiesz, że mamy też fanów, którzy uwielbiają Porcupine Tree i Stevena Wilsona? Zresztą, żyjemy w czasach, w których pojęcie „bycia fanem” trochę się zdewaluowało. Ludzie przestają też używać określenia „guilty pleasure”. To czasy post-postmodernizmu i większość słucha różnych rzeczy, chłonie wiele gatunków naraz.
Co wpłynęło na to, że postanowiliście razem grać? Względy czysto muzyczne czy spójność charakterów? To chyba nie przypadek, że obaj macie podobny dystans do siebie.
JŻ: Zgadza się – i oba czynniki odegrały dużą rolę. Lubimy podobną muzykę i brzmienia, mamy to samo poczucie humoru.
BM: Trafił swój na swego. Dobrze nam się razem pracuje.
Co do brzmienia – Kuba, czy twoje zainteresowanie syntezatorami sprawiło, że to ty zdominowałeś w tym aspekcie album Zawody? Aura lat 80., spowijająca waszą płytę, to chyba w dużej mierze zasługa klawiszy.
JŻ: Roland Alpha Juno – na pewno dużą rolę odegrał ten syntezator. Jest to ostatni analog z legendarnej serii Roland Juno, ale bez analogowego sterowania na wierzchu. Kupiłem go jakiś czas temu, bo był w miarę tani – to zbiegło się w czasie z tym, że przestaliśmy grać w zespole Szezlong gitarową muzykę.
BM: Ale warto dodać, że EP-ka 1000 problemów, którą już jako Wczasy nagraliśmy przed Zawodami, była gitarowa, w stylu raczej lat 90. – dominował tam slackerski vibe. To się zmieniło po tym, jak odszedł perkusista, czyli brat Kuby, który wówczas z nami grał.
JŻ: Okazało się, że znalezienie sensownego perkusisty, który poczuje klimat zespołu, a nie gra dla samego grania, to zadanie dosyć karkołomne. Dlatego zdaliśmy się na automat perkusyjny, który już posiadałem.
BM: Dzięki temu zmieniliśmy sposób komponowania. Owszem, syntezatory miały ogromny wpływ na brzmienie Zawodów, ale kluczowym i pierwszym czynnikiem determinującym klimat tej płyty okazał się właśnie fakt, że przestaliśmy grać z „żywą” perkusją. Ja dzięki temu zacząłem używać innych gitarowych efektów i dostosowałem brzmienie gitary do syntetycznej perkusji i syntezatorów.
Dopracowywaliśmy teksty, żeby literacko się broniły, ale daleko nam do akademickich intelektualistów, którzy tworzą sobie jakiś koncept płyty i długo myślą, jaki ma być jej ogólny przekaz.
Teksty na waszej płycie traktują głównie o porażkach i marzeniach – według mnie świetnie wpasowują się w nastroje dominujące wśród millenialsów, bo wielu z nich ma przykre doświadczenia z rynkiem pracy lub nie spełnia się zawodowo. Czy opieraliście je o własne doświadczenia? A może stworzyliście koncepcję „ku pokrzepieniu”, aby reprezentować tych, którym nie wyszło?
BM: Moja odpowiedź na to pytanie może niektórych rozczarować. To wszystko nie było zaplanowane. Nie było konceptu, teksty naturalnie z nas wypłynęły. Oczywiście dopracowywaliśmy je, żeby literacko się broniły, ale daleko nam do akademickich intelektualistów, którzy tworzą sobie jakiś koncept płyty i długo myślą, jaki ma być jej ogólny przekaz. Polegamy bardziej na doświadczeniu „człowieka ulicy”, a nie wystudiowanej wiedzy, podpartej dogłębną analizą na podstawie różnych ważnych pozycji literackich. Powiem tak, jak Noel Gallagher kiedyś powiedział o różnicach klasowych pomiędzy Oasis a Blur: „Kto nigdy nie miał brudu pod paznokciami, kto nigdy na budowie nie pracował, ten nie zna życia. Ja pracowałem, oni nie – dzięki temu moja dusza jest czystsza” (śmiech). Choć jednak wolę Blur – wiem, to brzmi, jakbym sam nie wiedział, o co mi chodzi.
JŻ: Płyta nie była wykoncypowana, to wszystko w nas po prostu siedziało. Na przykład kiedy nagrywaliśmy ten album, ja miałem problem ze studiami – czułem presję społeczną, aby je skończyć, żeby być inżynierem. Spalało mnie to.
BM: W naszym programowym utworze pt. Zawody pojawia się wers: „Nie każdy może być inżynierem / Zaprojektować kanalizację”. To jest bardzo osobista linijka, autobiograficzna, na temat Żwira – co prawda ja ją napisałem, ale robiąc to, myślałem właśnie o nim.
„Mam marzenia, że nie musimy pracować” – śpiewasz Bartek w waszym największym hicie Dzisiaj jeszcze tańczę. W wywiadzie dla Wyborczej mówiłeś, że praca zarobkowa w korporacji, którą wykonujesz poza graniem w zespole, nie daje ci satysfakcji. Jak na to wszystko reagują twoi współpracownicy?
BM: Bardzo dużo ludzi w moim wieku, których znam, ma podobne doświadczenia jak ja – praca nie daje im satysfakcji. Trudno znaleźć sens w pracy oprócz zarabiania pieniędzy – to chyba częsta przypadłość naszych czasów. Jak reagują na to ludzie w mojej pracy? Generalnie pozytywnie, choć raczej nie wszyscy czują to, co ja.
JŻ: U niego w firmie wysyła się pracowników do Londynu – mogą tam uczestniczyć w tzw. grach miejskich, za które dostają punkty. Jedna dziewczyna wytatuowała sobie nazwę firmy, żeby zdobyć dużo punktów i wygrać!
BM: To było szokujące. Ona już tam nie pracuje, ale może zawsze zakryć ten tatuaż jakimś innym. No właśnie, znam też wiele osób, które nie mają żadnych problemów z dzisiejszym światem. Uważają, że zaawansowany kapitalizm, w którym teraz żyjemy, jest spoko, a korporacja równa się wygodne życie, bo zapewnia pieniądze i dodatkowe benefity. Tacy ludzie myślą, że nic więcej im nie potrzeba. Nie zauważają tylko, że często robią rzeczy, które są zupełnie niepotrzebne. Niektóre rodzaje marketingu nie służą przecież niczemu więcej poza zarabianiem kasy. Czy ja, mówiąc to, zamykam sobie jakieś drogi zawodowe? Może i tak, ale co z tego, skoro i tak globalne ocieplenie za 10 lat przybliży świat do zagłady.
Czyli rozumiem, że wasza następna płyta będzie o zmianach klimatycznych?
BM: Widzisz, gdzieś tam już przy pracy nad nowym materiałem pojawił się ten temat – że w listopadzie w Polsce jest 20 stopni Celsjusza. Ostatnio dużo czytam artykułów o tym, że jest już za późno, żeby uniknąć zagłady. Gdyby jeszcze 10 lat temu ludzkość wzięła się kolektywnie do roboty i zrobiła coś dla środowiska, może udałoby się je uratować, ale nie teraz. Zwłaszcza, że obecnie kierunek polityki globalnej mocarstw ignoruje ekologię – widzimy to na przykładzie USA, gdzie głowa państwa uważa globalne ocieplenie za bujdę, do tego twierdzi, że warto postawić na węgiel kosztem alternatywnych źródeł energii.
Mimo że w wywiadach powtarzacie, że jesteście apolityczni, widać w was zainteresowanie tematami społecznymi. Czy dostajecie sygnały od słuchaczy, że wasze granie im pomaga?
BM: Dzisiaj jeszcze tańczę trafiło na podatny grunt, bo, tak jak mówiłem wcześniej, jest wiele osób, które niekomfortowo czują się ze swoją pracą. Dlatego dużo ludzi reaguje na nasze teksty bardzo emocjonalnie.
JŻ: Widać to też po koncertach – niedawno we Wrocławiu podeszła do nas jedna ze słuchaczek i powiedziała, że bardzo przeżywa naszą muzykę, bo teksty są o niej. Jest wiele osób, które nie traktują naszej twórczości jako „heheszki”.
BM: Nasza muzyka pod względem podziału na strony polityczne, który obecnie jest bardzo wyraźny w Polsce, jest rzeczywiście apolityczna. Owszem, nazywamy problemy społeczne i wypowiadamy się na ich temat – dla kogoś, kto to analizuje, będzie to polityczne. Ale jeśli chodzi o politykę rozumianą partyjnie, jesteśmy poza tym.
Wszystko jest kwestią zasięgu. Na pewno w polskim undergroundzie jest wiele zespołów, które mogłyby trafić do szerszej publiczności, a ludzie przychodziliby na ich koncerty częściej i bardziej tłumnie.
Dzisiaj jeszcze tańczę wykorzystane w reklamie ramówki TVN-u zapewniło wam dodatkową publiczność, wywodzącą się spoza środowiska fanów muzyki niezależnej. Jak do tego doszło i czy w związku z tym nagłym przypływem słuchaczy zdarzyły wam się jakieś nietypowe sytuacje?
JŻ: Singiel do TVN-u wysłał nasz wydawca, czyli Thin Man Records. Nie mieliśmy do tej pory żadnych dziwnych sytuacji z tym związanych – no może poza komentarzami na forum, gdzie ktoś stwierdził, że gdyby nie nasi rodzice i koneksje w Warszawie, to nikt by o nas nie usłyszał. Warto dodać, że moi rodzice mieszkają w Olsztynie, a Bartka w Gorzowie Wielkopolskim i mają „zwykłe” prace, niezwiązane z mediami (śmiech). Ale wiesz, co jest najciekawsze dla nas? Nasza piosenka poleciała w TVN-ie, a my jesteśmy raczej chłopakami z undergroundu. Na początku, gdy komentarzy pod naszym kawałkiem było mało, to sprawdzaliśmy, kto je pisze – nagle okazało się, że muzyka, którą wykonujemy, trafia do ludzi, którzy nie interesują się kulturą niszową, bo słuchają tylko Radia Zet, więc nie mają dostępu do mało popularnych rzeczy. Nie wiedzieli, że istnieją takie zespoły jak Wczasy, ale nagle usłyszeli piosenkę w TVN-ie i stwierdzili: „Czegoś takiego bym posłuchał”.
BM: To wszystko kwestia zasięgu. Na pewno w polskim undergroundzie jest wiele zespołów, które mogłyby trafić do szerszej publiczności, a ludzie przychodziliby na ich koncerty częściej i bardziej tłumnie. Mimo że telewizja już jest coraz mniej istotna, to jednak nadal jest ogromną siłą, jeżeli chodzi o zasięg. Singiel Dzisiaj jeszcze tańczę pokazał nam, jak to wszystko działa – po promocji w telewizji nagle pojawiło się duże zainteresowanie i teraz mamy już ponad 180 tys. odsłon na YouTubie, trochę osób ten utwór też komentowało. Ale większość z nich już pewnie o nas zapomniała. Wystarczy spojrzeć, ile wyświetleń ma nasz ostatni singiel – Jesteś najlepszy. Niecałe 10 tysięcy.
Mówimy o mainstreamie tworzonym przez komercyjne stacje radiowe i telewizję. Ale mainstreamem jest też dzisiaj muzyka, która radzi sobie bez wsparcia tych kanałów, czyli hip-hop. Narracja dominująca we współczesnym rapie to „success story” – „udało mi się”, „kiedyś byłem na dnie, teraz jestem panem”. Czyli zupełne przeciwieństwo Wczasów. Widzicie tę różnicę, patrząc na wiek swoich fanów? Nastolatki, do których trafia nowy hip-hop, rzeczywiście nie słuchają smutnego przekazu Wczasów?
BM: Na pewno osób w wieku 17-18 lat jest mniej na naszych koncertach, ale dwudziestolatki i dwudziestoparolatki już przychodzą.
JŻ: Ostatnio sprawdzałem nasze konto na Spotify, gdzie mamy dostęp do statystyk. Łapiemy się w trzy przedziały wiekowe: 18-22 i 22-27 – w tym wieku najwięcej lubi nas dziewczyn. Potem są ludzie po trzydziestce, większość facetów. Po tym jest długo, długo nic, aż wreszcie trafia się parę osób po pięćdziesiątce, którzy mają sentyment do lat 80., a my przypominamy im muzykę z tamtych lat. Gdybyśmy mieli wyliczyć średnią wieku naszego słuchacza, wyszłoby ok. 27-30 lat.
Czyli można postawić tezę, że Wczasów słuchają millenialsi, którzy mają już za sobą jakieś doświadczenia.
BM: Wydaje mi się, że mamy jeszcze za mało słuchaczy, żeby wyciągać takie ogólne wnioski.
JŻ: Ale na Spotify mamy ok. 10 tys. słuchaczy miesięcznie.
To już daje podstawy do jakichś wniosków!
JŻ: Im bardziej rośnie wiek naszych słuchaczy, tym mniej wśród nich jest kobiet.
BM: Wczesny kryzys wieku średniego u mężczyzn objawia się więc słuchaniem Wczasów. To my, mężczyźni, którzy mówią o tym, że jest ciężko. Zresztą już Afro Kolektyw o tym śpiewał, np. na płycie Piosenki po polsku, tylko nie wiem, czy trafił na swój czas. Ale na pewno wiele osób już wtedy mogło się z tym identyfikować.
Muzyka mainstreamowa zmierza w stronę fastfoodowości. Wszystko, co jest popularne obok hip-hopu służy zabawie.
Myślicie, że czeka nas jeszcze w najbliższym czasie boom na muzykę gitarową, jak w drugiej części ubiegłej dekady?
BM: Wydaje mi się, że przez długi czas, aż do momentu, kiedy nie nastąpi jakiś zwrot ogólnoświatowy w wartościach, to raczej nie. Muzyka mainstreamowa chyba zmierza w stronę fastfoodowości. Wszystko, co jest popularne obok hip-hopu służy zabawie – będzie więc tylko coraz przyjemniejsze dla ucha, łatwiejsze w odbiorze.
JŻ: Jeśli jesteś mocno przebodźcowany – z każdej strony dostajesz mnóstwo informacji – liczy się wyraźny rytm. Słuchanie muzyki np. gitarowej jest bardziej wymagające. Choć oczywiście na Zachodzie są cały czas ambitne zespoły grające na gitarach, które radzą sobie świetnie. W Polsce do szerszego odbiorcy przebijają się głównie paździerze trącące myszką.
A co sądzicie o popularności komercyjnego popu, jak np. twórczość Pawła Domagały?
BM: To muzyka dla ludzi po trzydziestce, którzy osiągnęli sukces. Oczywiście mówimy trochę na wyrost – ale jego twórczość jest dla tych, którzy napawają się naszą małą stabilizacją, rodzimym konsumpcjonizmem. Domagała idealnie wpisuje się w ciepłe wartości rodzinne, poza tym jest rozpoznawalnym aktorem.
W waszym utworze Ryszard pojawia się wizja stabilizacji wynikającej z dostatniego życia z muzyki; marzenia o byciu gwiazdą starego formatu. Co gdybyście mogli zamienić wasze aktualne prace na życie z grania na festynach?
JŻ: Granie na dożynkach nie jest akurat czymś, czego się obawiamy, choć podejrzewam, że występowanie na takich imprezach może być frustrujące, bo zwykle nikt cię tam nie słucha. Bardziej bałbym się sytuacji, w której podpisujemy kontrakt z firmą reklamową, managementem czy dużą wytwórnią, a oni mówią: „Panowie, wszystko super, tylko Żwirek, może byś sobie powiększył usta?”
BM: Jeśli jesteśmy przy Ryszardzie, to dużo bardziej atrakcyjną dla mnie wizją jest pisanie setek kawałków dla muzyków dużego formatu, z czym wiążą się stałe wpływy z ZAIKS-u. Taki bierny dochód to jest coś pięknego – nie musisz się martwić pieniędzmi i sam możesz artystycznie robić to, na co masz ochotę, bo napisałeś już hity innym, oni firmują je swoją twarzą, biorą na siebie ciężar popularności, a ty sam możesz zająć się, dajmy na to, muzyką celtycką.
W kawałku Nowy świat śpiewacie z kolei o obawach przed postępem technologicznym i zanurzacie się w nostalgii – czasach biegania po podwórku i grania w Pegasusa. Czy jesteście wyznawcami dewizy „kiedyś to było”?
BM: Nie, absolutnie. Ale staramy się szeroko patrzeć zarówno na plusy, jak i na minusy postępu technologicznego. Nie ma szczepionki na rozwój technologii. Jest on nieunikniony, świat przesuwa się do przodu w przerażającym tempie, zwłaszcza patrząc na ostatnie 10 lat.
JŻ: Ja w pewnym sensie hołduję dewizie „kiedyś to było”. Na przykład kiedy tworzę wideo. W końcu realizuję teledyski VHS – nie tylko dla Wczasów, ale i dla innych zespołów.
BM: To inna sprawa – ludzi zaczyna interesować styl tworzenia klipów Żwirka, bo nie używa filtru – realizuje wszystko na autentycznym analogowym sprzęcie. Wielu ludziom się to podoba – dostaje ciągle nowe propozycje stworzenia czegoś. Od bardzo znanych zespołów! (śmiech)
JŻ: Ale czy boję się nowoczesności? Czasami bardzo! Jakiś czas temu wyszedł odcinek Black Mirror, w którym ludzie funkcjonowali według systemu ocen – zbyt niska nota blokowała im na przykład możliwość wynajmu mieszkania. A miesiąc temu dowiedziałem się, że podobny system już działa w rzeczywistości – w Chinach!
BM: Z drugiej strony każde pokolenie ma swoje lęki – w latach 60. były one związane z kosmosem. Wyobrażenia podróży na Księżyc odbijały się w sztuce – współczesne obawy dotyczące przyszłości też dostrzeżesz w kulturze. Także w naszej muzyce.
Jakie jeszcze niemuzyczne inspiracje kierowały wami podczas nagrywania Zawodów?
JŻ: Mnie na pewno inspirowała beka z coachingu. Zanim zaczęliśmy nagrywać płytę, oglądałem wiele przemówień coachy dla żartu. Coach Majk, Mateusz Grzesiak, Jakub Czarodziej – ich filmy to dla mnie niekończące się godziny beki. Miałem to pewnie z tyłu głowy w momencie nagrywania. Dodatkowo inspiruje mnie to, co teraz dzieje się na Wschodzie – rozwój kultury alternatywnej w Rosji i na Ukrainie. Mam na myśli zarówno muzykę, jak i modę – na przykład to, co robi Gosha Rubchinskiy. Jego pokazy to konkret, jak i cała otoczka: albumy foto, ubrania, muzyka do pokazów, miejsca itd. To bardzo inspirujące. Czy wpłynęły na mnie jakieś filmy? Reprise. A z seriali – na pewno Family Guy.
BM: Jeżeli mówimy o serialach, to jest taki, który dawno temu zrobił na mnie duże wrażenie i cały czas gdzieś we mnie siedzi, czyli The Wire. Choć nie wiem, czy to miało jakiś wpływ na moją twórczość; tak jak wspominaliśmy – nie jesteśmy akademickimi intelektualistami, nie dyskutowaliśmy o filmach czy literaturze w czasie tworzenia. Ale były też bezpośrednie inspiracje – na pewno śmierć Bowiego i Prince’a. Gdyby nie umarli, nie powstałby kawałek Prince i Bowie, który jest pierwszym numerem na płycie. Do tego graliśmy przez rok jako DJ-e w poznańskim Dragonie, gdzie mieliśmy okazję obserwować ludzi bawiących się od wieczora aż do 5. rano – efektem tego jest numer Smutne disco.
JŻ: Wszystko wyszło jednak z nas spontanicznie.
BM: Jesteśmy chaotyczni. W poznawaniu kultury nie ma u nas systematyczności – nie prowadzimy zeszytów z obejrzanymi filmami czy serialami. Nie mamy nawet skatalogowanych sensownie playlist. Inspiruje nas po prostu wszystko, i tyle.
Dzięki za rozmowę.
JŻ: Siemanizacja!
zobacz także
- Herb Moskwy na tapecie rosyjskich artystów. Zobacz animację o mieście sprzeczności, które nigdy nie śpi
Newsy
Herb Moskwy na tapecie rosyjskich artystów. Zobacz animację o mieście sprzeczności, które nigdy nie śpi
- „To nie wypanda”, czyli świat animacji od kuchni. W kolejnym odcinku POV omawiamy nowy film Pixara Unlock Your Potential
Ludzie
„To nie wypanda”, czyli świat animacji od kuchni. W kolejnym odcinku POV omawiamy nowy film Pixara
- Chris Evans jako Buzz Astral z „Toy Story" w nowej animacji Pixara. Jest pierwszy zwiastun
Newsy
Chris Evans jako Buzz Astral z „Toy Story" w nowej animacji Pixara. Jest pierwszy zwiastun
- W pandemii od kuchni
Trendy
W pandemii od kuchni
zobacz playlisty
-
Muzeum Van Gogha w 4K
06
Muzeum Van Gogha w 4K
-
CLIPS
02
CLIPS
-
Paul Thomas Anderson
02
Paul Thomas Anderson
-
Papaya Young Directors 6 #pydmastertalks
16
Papaya Young Directors 6 #pydmastertalks