Zadie Smith: Głos dla niesłyszanych20.12.2019
Jej pierwsza książka Białe zęby okazała się światowym bestsellerem, chociaż pisarka nie skończyła jeszcze wtedy studiów. W związku z polską publikacją pierwszego tomu opowiadań Zadie Smith postanowiliśmy sięgnąć do jej stale poszerzającego się literackiego dorobku, w którym wyraziste elementy – popkultura, wielokulturowość i obserwacja codzienności – łączą się w spójną całość.
Pisarka dorastała w środowisku, które nauczyło ją otwartości na drugiego człowieka i wrażliwości artystycznej. Do czasu studiów mieszkała w Brent – robotniczej dzielnicy północno-zachodniego Londynu. To do dziś prawdziwy tygiel kulturowy: na ulicach spotykają się tam Brytyjczycy, Hindusi, Pakistańczycy czy Karaibowie. Matka samej Zadie, Yvonne Bailey, nie jest rdzenną Brytyjką: w 1969 roku przyjechała na Wyspy z Jamajki. Stykanie się na co dzień z różnorodnością etniczną i rasową uzupełniło odkrywanie przez młodą Smith popkultury. Jej brat, Ben, w wywiadzie dla „The Guardian” wspominał: „Kiedy byliśmy młodzi, moja siostra uwielbiała Hollywood. Jej cały pokój oblepiony był plakatami aktorów i aktorek, choćby gwiazd z lat 30. i 40. W tamtym czasie musicale to było coś. Dostawaliśmy od rodziców funta tygodniowo i chodziliśmy do sklepu z winylami w Willesden, gdzie wybieraliśmy najtańsze, siedmiocalowe płyty. Cokolwiek, co było akurat na czasie”. Ben, choć dziś jest komikiem i raperem (znanym jako Doc Brown), wtedy stawiał na rockowe i punkowe kawałki w stylu wyspiarskiej formacji The Levellers. Zadie słuchała De La Soul czy Public Enemy, co po latach wspomina z rozrzewnieniem. „Lubię taki hip-hop, który w jakiś sposób odnosi się do swoich korzeni, miejsca, z którego wyrósł” – opowiadała w tej samej rozmowie.
26-letnia Smith wystartowała bardzo odważną, wnikliwą i obnażającą zaściankowość prozą, w której splatają się losy trzech emigranckich rodzin z Londynu: Jonesów, Iqbalów oraz Chalfenów.
Choć zaintrygowana była kulturą, nie chciała od samego początku zajmować się pisaniem. Jako dziecko nieustannie ćwiczyła stepowanie. Gdy była nastolatką, ciągnęło ją natomiast do kariery aktorskiej – ze szczególnym naciskiem na występowanie w musicalach. Studiując, zarabiała pieniądze jako wokalistka jazzowa, a z tyłu głowy towarzyszyło jej marzenie o byciu profesjonalną dziennikarką. Dopiero gdy na dobre zajęła się literaturą angielską na Cambridge, pomyślała, że to może być jej plan na życie zawodowe. Niedługo po tym, jak nie dostała się do amatorskiego teatru Footlights, w którym pierwsze kroki stawiali m.in. Hugh Laurie, Eric Idle z Monty Pythona czy Emma Thompson, uwagę wydawców zwróciły jej krótkie formy opublikowane w studenckim magazynie „The Mays Anthology”. Niedługo później podpisała kontrakt na pierwszą książkę. White Teeth (Białe zęby, za polskie tłumaczenie odpowiada Zbigniew Batko) pojawiło się w sklepach na przełomie wieków i z miejsca zyskało status bestsellera. Powieść znalazła się na opublikowanej niedawno przez BBC liście najbardziej inspirujących i kształtujących wyobrażenie o świecie tytułów. 26-letnia Smith wystartowała bardzo odważną, wnikliwą i obnażającą zaściankowość prozą, w której splatają się losy trzech emigranckich rodzin z Londynu: Jonesów, Iqbalów oraz Chalfenów. Polifoniczna narracja spotyka w niej lekkość językową i celne spostrzeżenia dotyczące zmieniającej się rzeczywistości. Z pewnością wpływ na kształt historii miały własne spostrzeżenia pisarki. Pojawiające się tu i ówdzie autotematyczne wątki klasyfikują Brytyjkę jako dojrzałą, świadomą obserwatorkę, która nie jest odklejona od świata przedstawianego czytelnikom. Wręcz przeciwnie: jest w nim zanurzona po samą szyję, częstuje smaczkami oraz dekonstruuje utarte schematy myślowe.
W Łowcy autografów Smith z powodzeniem obnaża mechanizmy rządzące współczesnym przemysłem rozrywkowym, w którym każdy chce być sławny, autentyczny, jakiś.
Dzięki Białym zębom Zadie z nieznanej nikomu dziewczyny z Brentu stała się brylującą na ściankach i zapraszaną do telewizji gwiazdą współczesnej literatury. Nagły wzrost popularności pociągnął za sobą przejściową niemoc twórczą, którą odblokowała dopiero dwa lata później powieścią The Autograph Man (Łowca autografów, tłumaczenie polskie ponownie przygotował Batko). Smith z powodzeniem obnaża w niej mechanizmy rządzące współczesnym przemysłem rozrywkowym, w którym każdy chce być sławny, autentyczny, jakiś. Jeśli zaś nie ma do tego predyspozycji lub odpowiednich kontaktów, namiastką celebryckiego życia stają się zdobyte w pocie czoła i wielogodzinnych kolejkach artefakty: podpisy znanych osób. Przewodnikiem po tym dość osobliwym świecie jest neurotyczny Alex Li-Tandem, którego wielkim marzeniem jest spotkanie z amerykańsko-rosyjską aktorką, Kitty Alexander. Jego perypetie Brytyjka ubiera w wielowarstwowy, upstrzony odniesieniami do popkultury i slangiem kostium językowy. Jerzy Jarniewicz, recenzent Gazety Wyborczej, wspominał o nim: „Zawiła i chaotyczna z pozoru narracja oddaje nieuporządkowanie rzeczywistości, w której zanurzone są powieściowe postacie, ale też odpowiada ich świadomości, pobudzanej sztucznymi środkami, zagłuszanej przez wielokulturową kakofonię. Łowca autografów zaskakuje przez to rozpędzoną dynamiką, zabierając czytelnika w sam środek gęstej, utkanej z iluzji, złudzeń i rozczarowań sieci”.
Zadie Smith nie przestaje interesować się współczesnym światem, którego drugim imieniem jest płynna, zacierająca granice między krajami, rasami i religiami nowoczesność.
Trzecia powieść pisarki, On Beauty (O pięknie, po raz trzeci przełożone przez Zbigniewa Batko) przyniosła jej zasłużoną nominację do nagrody Bookera. Stephanie Meritt z „The Guardian” niedługo po premierze nazwała nowość transatlantycką sagą komiksową i trzeba przyznać, że miała w tym sporo racji. Zadie Smith nie przestaje interesować się współczesnym światem, którego drugim imieniem jest płynna, zacierająca granice między krajami, rasami i religiami nowoczesność. Podobnie jak w przywołanych Białych zębach, tak i tym razem obserwacje autorki zostały wplecione w wielowątkowe historie rodzinne. Po jednej stronie barykady stoi małżeństwo brytyjskiego profesora akademickiego Howarda Belseya i Afroamerykanki Kiki. Familia, zawsze definiująca się jako liberalna i ateistyczna, nagle styka się z obcym sobie, ultrachrześcijańskim środowiskiem Kippsów. Czytelnik podgląda, jak na kartach książki rozgrywa się niejednoznaczna, intelektualna gra. Trudno wykrystalizować jej motyw przewodni: bohaterowie meandrują między tematami, mierzą się ze stereotypowymi uprzedzeniami i konfrontują przyjęte w społeczeństwie wzorce zachowań. Smith, która sama nazywa siebie feministką na serio, snuje rozważania na temat definicji i istoty piękna. Protagonistki przez nią wykreowane – Kiki czy Victoria – mierzą się z falą własnych i cudzych przekłamań dotyczących nie tylko wyglądu zewnętrznego. Poza kobiecością, w O pięknie czuć narastające w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych napięcie klasowe, którego oznaką są choćby obecne na uniwersytetach akcje afirmatywne. W pozornie altruistycznych, charytatywnych działaniach uprzywilejowanej kasty pisarka dostrzega uzasadnione zagrożenia. Powieść – oprócz fabularnego sznytu – broni się więc także swoją publicystyczną, wrażliwą na fragmentaryzację świata stroną.
Dwie kolejne książki autorki ugruntowały miejsce Smith na czele panteonu najważniejszych pisarek XXI wieku. London NW (przekładu na język polski dokonał Jerzy Kozłowski) jest chyba najszczerszą, bo zawierającą najwięcej autobiograficznych odniesień pozycją w jej dorobku. Akcja powieści, jak nietrudno zgadnąć, rozgrywa się w północno-zachodniej części Londynu. Czwórka bohaterów, która zna się ze szkolnej ławki, stoi u progu trzydziestki. Zadie, aby kompleksowo przedstawić ich rozterki, zmaganie się z samotnością i walkę o zawodowe spełnienie, ponownie korzysta z wielogłosu. W ich perypetiach sprawna żonglerka konwencjami idzie w parze z rozbrzmiewającym tu i ówdzie pragnieniem lepszego jutra. Smith nie tworzy fikcyjnego świata. Nie sięga po elementy science-fiction czy fantastyki, ale stara się być jak najbliżej znanej sobie codzienności, z której wyłuskuje to, co najciekawsze. Jej serce bije w rytmie miasta – niekiedy nierówno i drgająco, ale intensywnie. Do podobnej konstatacji można dojść po lekturze Swing Time (tłumaczenie: Tomasz Kłoszewski), historii dwóch przyjaciółek śniących nocami o karierze tancerek. Wybór upragnionego zawodu nie jest tu przypadkowy: Brytyjka zaczerpnęła tytuł książki ze starego, międzywojennego musicalu z Fredem Astaire w roli głównej. Dziewczyny, których przyjaźń w pewnym momencie nie przetrwała niespodziewanej próby, spotykają się po latach. Jedna, Tracey, faktycznie spełnia swoje marzenie z dzieciństwa, podczas gdy druga (nie poznajemy jej imienia, choć, podobnie jak Zadie, ma ojca Brytyjczyka i matkę Jamajkę) zostaje asystentką słynnej celebrytki. Wydawać by się mogło, że pisarka popada w schematyzm i bierze na tapetę podobne tematy. W tym przypuszczeniu pozornie tkwi trochę prawdy, ale do każdej kolejnej opowieści dokłada coś świeżego i odkrywczego. Swing Time – powtarzające wątki pogoni za sławą i wynikającej z niej zazdrości, które były obecne w The Autograph Man – wprowadza świeże, nieoczywiste dygresje.
Zadie od ponad dwudziestu lat konsekwentnie oddaje głos tym, którzy nie przekrzykują się przez tłum.
Przywołane wyżej książki mówią wiele o Zadie jako o znakomitej powieściopisarce, ale to nie jedyna forma, w jakiej wyspecjalizowała się Brytyjka. Z łatwością konstruuje lekkie, a zarazem erudycyjne eseje. W Polsce ukazały się do tej pory jej dwie krótkie antologie. W Jak zmieniałam zdanie. Eseje okolicznościowe (przekład autorstwa Agnieszki Pokojskiej) zawarto szesnaście treściwych tekstów oscylujących wokół szeroko rozumianej kultury. Smith dowcipnie, choć konkretnie pisze o własnym warsztacie pracy, recenzuje takie filmy jak Spacer po linie czy Troje do pary, ale w swoich rozważaniach przywołuje też klasyków dwudziestowiecznej literatury: Franza Kafkę, Rolanda Barthesa i Vladimira Nabokova. Równie ciekawe Widzi mi się (tłumaczenie Justyna Hunii), które powstawało na przestrzeni ośmiu lat, zostało podzielone na pięć tematycznych części. Zadie z niemałą dozą ironii komentuje więc bieżące wydarzenia polityczne i recenzuje ówczesne wystawy w galeriach sztuki współczesnej. Dla równowagi ocenia także książki (zwróćcie uwagę na rozdział z felietonami na ich temat z „Harpeer’s Baazar”), a kiedy trzeba, łączy kulturoznawcze analizy z własnymi przemyśleniami.
Brytyjka podobny upust fascynacji krótszymi tekstami daje też w opowiadaniach. Wydawnictwo Znak wypuściło niedawno ich pierwszy zbiór, czyli Grand Union (przekład Marii Makuch). Mamy w nich wiele nietuzinkowych postaci: mężczyznę poszukującego idealnie wymodelowanego gorsetu, młodego amatora lalkarstwa albo rozerotyzowanych studentów. Smith z powodzeniem odsłania ich pragnienia, potrzeby oraz kłopoty. I niezależnie od tego, czy są związane z poszukiwaniem własnego „ja” czy próbą odcięcia się od toksycznego męża, robi to ze szczerą wrażliwością. Tak wiele tożsamości do opisania, tak mało czasu – zaczyna recenzję tomu Johanna Thomas-Corr z „The Guardian”. Zadie od ponad dwudziestu lat walczy z tą dewizą, konsekwentnie publikując i oddając głos tym, którzy nie przekrzykują się przez tłum: niedobitkom, ludziom z niższych klas i przeciętnym, choć zasługującym na nie mniejszą wagę jednostkom.
zobacz także
- Poszerzenie pola literatury. O Michelu Houellebecqu
Ludzie
Poszerzenie pola literatury. O Michelu Houellebecqu
- Studio Ghibli: podmuch w żagle animacji
Opinie
Studio Ghibli: podmuch w żagle animacji
- Twórcy „Miasteczka South Park” stworzyli serial oparty na deepfake’ach
Newsy
Twórcy „Miasteczka South Park” stworzyli serial oparty na deepfake’ach
- Japoński polityk przebrany za Jokera kandyduje na gubernatora prefektury Chiba
Newsy
Japoński polityk przebrany za Jokera kandyduje na gubernatora prefektury Chiba
zobacz playlisty
-
Inspiracje
01
Inspiracje
-
Muzeum Van Gogha w 4K
06
Muzeum Van Gogha w 4K
-
John Peel Sessions
17
John Peel Sessions
-
David Michôd
03
David Michôd