Trendy |

Hype Me, czyli „zaśpiewaj »sto lat« mojej dziewczynie”23.04.2020

12 grudnia 2019 r. Mikołaj Czajkowski, prezes software house’u Move Closer, postuje na Instagramie zdjęcie ze swojego biura z podpisem „ruszamy z @hypemeapp”. Jednocześnie ogłasza, że Hype Me udało się pozyskać 1,2 mln złotych finansowania. Po czterech miesiącach platforma ma niemal 1000 zrealizowanych filmów i oferuje ponad 260 influencerów oraz twórców. Czym jest Hype Me i dlaczego powstaje akurat w tym momencie? Rozmawiamy z Mikołajem Czajkowskim, założycielem platformy.

Jak wyjaśniasz ludziom, czym jest Hype Me?

Mikołaj Czajkowski: To platforma, która zbliża fanów z ich idolami. Dziś dzieje się to za sprawą krótkiego wideo, ale za pół roku to może być spotkanie w cztery oczy albo webinar – możliwości jest bardzo dużo.

I nikt na to wcześniej nie wpadł?

Nie ukrywamy, że do stworzenia Hype Me zainspirowała nas m.in. Cameo, które działa w USA. W Polsce też funkcjonują usługi oparte na tym pomyśle, ale każdy działa w inny sposób. Kiedy dołączały do nas dwie pierwsze osoby, tego samego dnia dostałem SMSa z informacją, że w Polsce otworzyły się właśnie dwie inne firmy, które chcą działać w oparciu o bardzo podobny pomysł. „Kup wideo od swojego idola przygotowane dla ciebie” – interpretacji tego zdania jest wiele.

Sprzedajemy wideo, które zostało zrealizowane wyłącznie dla ciebie, więc może być dowolnie spersonalizowane. Na polskim rynku mamy najwięcej twórców w ramach aplikacji – już ponad 260.

To co was wyróżnia?

Przede wszystkim sprzedajemy wideo, które zostało zrealizowane wyłącznie dla ciebie, więc może być dowolnie spersonalizowane. Na polskim rynku mamy najwięcej twórców w ramach aplikacji – już ponad 260. Od Krzysztofa Ibisza, Mateusza Gesslera, Soni Bohosiewicz, Bartłomieja Topy, Jana Wieczorkowskiego, Przemysława Salety po TikTokerów – idoli najmłodszego pokolenia. W Hype Me dostępny jest również Blowek, największy YouTuber w Polsce. Jednocześnie liczba twórców bardzo szybko rośnie, bo każdego z nich można dodać do aplikacji dosłownie w kilkadziesiąt sekund.

Hype Me

Dlaczego CEO software house’u bierze się za aplikację łączącą influencerów i ich fanów?

Zanim zająłem się tworzeniem produktów digitalowych, jako dwudziestolatek grałem na imprezach jako DJ. Po pewnym czasie występowałem w popularnych klubach i na festiwalach. To było jakieś 9 lat temu, gdy w Polsce dopiero pojawiali się influencerzy i ludzie znani przede wszystkim ze swoich mediów społecznościowych. Dziś niektóre osobowości internetu, które zakładały wtedy konta, mają podobną rozpoznawalność, co największe gwiazdy telewizji. Nie mogą też narzekać na brak propozycji reklamowych i kontraktów.

Znajomości i wspólne imprezowanie doprowadziło do Hype Me?

To nie jest tak, że cały koncept stoi na moich znajomościach. To nie działa w taki sposób. Hype Me to przede wszystkim super zespół – mamy na pokładzie Patrycję i Dominikę, które pomagają talentom i gwiazdom dołączyć do platformy. Co więcej, bardzo dużo czasu poświęcamy produktowi pod kątem designu i usability. Po kilku latach pracy w agencjach interaktywnych zająłem się software housem Move Closer, bo chciałem rozwijać się w tym obszarze, w międzyczasie skończyłem studia i zdałem sobie sprawę, że raczej nie będę drugim Calvinem Harrisem (śmiech). Teraz, kiedy na to patrzę i łączę kropki wstecz, to wydaje się wręcz oczywiste – imprezy i influencerzy z jednej strony, a umięjętność budowania aplikacji i serwisów z drugiej. Do tego pozostali doradcy – Wojtek Sadowski i Konrad Kwiatkowski – są Co-Founderami firmy Packhelp, jednego z najszybciej rozwijających się startupów w tej części Europy. Ale kiedy startowaliśmy z Hype Me pod koniec 2018 r. wcale nie było to takie proste i nadal zdecydowanie nie jest.

Sam koncept tego, żeby znani ludzie dawali coś swoim fanom, wcale nowy nie jest. Innowacyjna jest sama forma. Hype Me to autograf XXI wieku.

Co było impulsem do stworzenia platformy?

Obserwacja tego, jak rozwija się popularność influencerów. Zauważyliśmy, że w parze z popularnością idzie skrzynka na Instagramie czy Facebooku zasypana różnymi prośbami od fanów: „nagraj coś dla mnie”, „podpisz mi coś”, i tak dalej. Znakiem czasów jest to, że kiedyś prosiłeś znanego piłkarza o to, żeby podpisał ci się na koszulce, a dziś prosisz go o krótkie wideo. Różnica polega jednak na tym, że podpisywania koszulek nie przeniesiesz na większą skalę, ale nagrywanie wideo już tak. Sam koncept tego, żeby znani ludzie dawali coś swoim fanom, wcale nowy nie jest. Innowacyjna jest sama forma. To dla nas autograf XXI wieku. Uznaliśmy, że to projekt z potencjałem.

Dlaczego dopiero teraz? Nie dało się wykorzystać tej formy wcześniej?

5 lat temu może byłoby to dużo trudniejsze. Dostęp do szybkiego internetu nie był tak powszechny, przesyłanie wideo byłoby kosztowniejsze i bardziej czasochłonne. A dziś, dzięki temu, co dzieje się z Instagramem i TikTokiem, nadszedł moment, żeby to zrobić.

Udaje się?

W dużej mierze praca nad Hype Me to rollercoaster. Trzeba się przygotować, że część influencerów, do których zadzwonisz z propozycją dołączenia powie, że to nie dla nich albo z grzeczności obieca, że się zaangażuje, ale zaraz po rozmowie o tym zapomni. Churchill powiedział, że sukces polega przechodzeniu od porażki do porażki bez utraty entuzjazmu – w naszym przypadku jest podobnie (śmiech). Odbywamy bardzo dużo spotkań, na których wszyscy poklepują nas po plecach i z niedowierzaniem pytają, jak wpadliśmy na taki pomysł. Ale rzeczywistość jest inna. Jeśli opowiem ci o Hype Me i ty uznasz, że jest świetne, to jedno. Ale żeby sprawić, aby ludzie zaangażowali się w Hype Me i mieli przy tym dużo zabawy, to już inna sprawa.

Mamy mnóstwo komentarzy w sklepach z aplikacjami, nasi klienci często wysyłają nam wideo z reakcjami obdarowywanych. Jeżeli jakiś produkt czy usługa wywołuje w ludziach wzruszenie, to znaczy, że ma sens, i nie da się tego podważyć.

Załóżmy, że chcę, żeby Michał „Misiek” Koterski nagrał życzenia urodzinowe dla mojej dziewczyny, która jest jego wielką fanką. Co muszę zrobić?

Ściągasz aplikację Hype Me na telefon albo wchodzisz na www.hypeme.pl. Wyszukujesz Michała. Przglądasz profil i w formularzu wpisujesz wskazówki – coś, co chciałbyś, żeby się znalazło w wideo, kontekst albo przybliżasz, kim jest obdarowywany. Zaznaczasz też, na kiedy wideo jest ci potrzebne.

Jak to działa?
Jak to działa?

Mogę poprosić dosłownie o wszystko? To rodzi duże pole do nadużyć i przekraczania granic smaku.

Pilnujemy, żeby ich nie przekraczać i jak najszybciej reagować. Już sam fakt, że ktoś musi zapłacić – często niedużo, ale jednak – za wideo sprawia, że niestosownych próśb czy trolli jest niewielu. Do tego dochodzi jeszcze kolejny weryfikator, bo każdy z twórców może odrzucić prośbę, której nie chce realizować. Na Facebooku łatwo kogoś obrazić, bo można zrobić to za darmo, ale jak masz sięgać do portfela, to to już jest grube sito. Choć zdajemy sobie sprawę, że wraz ze wzrostem zainteresowania będzie o to coraz trudniej.

Czy wasz biznes jest etyczny? Czy popularność i sławę powinno się monetyzować w taki sposób? Wielu celebrytów i influencerów żyje właśnie dzięki fanom. Może nie powinno się brać pieniędzy za to, że łaskawie poświęcą komuś 30 sekund?

To fakt, że gwiazda czy influencer zawdzięcza swoją popularność ludziom, ale myślę, że trzeba być ostrożnym z tezą, że influencerzy żyją tylko dzięki swoim wielbicielom. Stworzyliśmy rozwiązanie, które odpowiada na realną potrzebę fanów. Zainteresowanie pokazuje, że to zdecydowanie ma sens. Traktujemy Hype Me jako rozwiązanie komplementarne do tego, czym zajmuje się idol. Hype Me pozwala często za cenę dwóch obiadów w knajpie przebić się i wyróżnić z tych setek wiadomości, które otrzymuje influencer. I to działa. Mamy mnóstwo pozytywnych komentarzy w sklepach z aplikacjami, nasi klienci często wysyłają nam wideo z reakcjami obdarowywanych. I tak np. nastolatka krzyczy z radości, bo jej ukochany YouTuber Blowek zaśpiewał specjalnie dla niej „Sto Lat!” z okazji urodzin, a 60-letnia pani jest wzruszona, bo Marcin Miller z zespołu Boys pozdrawia ją i życzy wszystkiego dobrego. Jeżeli jakiś produkt czy usługa wywołuje w ludziach wzruszenie, to znaczy, że ma sens, i nie da się tego podważyć.
 

/ @papaya.rocks

zobacz także

zobacz playlisty