„Kid A” Radiohead kończy 20 lat. Jakie znaczenie miała i ma dziś ta płyta?02.10.2020
Eksperymenty, niepokój, topniejące lodowce i kampania wyprzedzająca czasy. Kultowa płyta Kid A Radiohead to materiał wymagający, ale dziś postrzegany jako prorocze arcydzieło. Z okazji 20. rocznicy wydania tego albumu przypominamy jego fenomen, a także szukamy echa tej głośnej płyty w roku 2020.
Najlepsza płyta pierwszej dekady XXI wieku według kultowego w wielu kręgach serwisu Pitchfork. Płyta roku 2000. Płyta życia dla wielu krytyków. Przedmiot setek, jeśli nie tysięcy analiz. Dla niektórych najbardziej wyczekiwany rockowy album od czasu In Utero Nirvany. Dzieło schyłku, efekt niepokoju, neurotycznie rozchwiana wizja. Symptom nadchodzących zmian. Kid A – czwarta pozycja w dyskografii Radiohead. Pozycja najważniejsza nie tylko dla tej grupy, ale i – wydawałoby się – całego współczesnego rocka. 2 października 2020 roku album ten obchodzi dokładnie 20. rocznicę wydania. To dobry moment, aby zrewidować jego status, a także przypomnieć sobie, skąd wziął się fenomen płyty i jakie wzbudzała reakcje w momencie premiery.
Thom Yorke i spółka pod koniec lat 90. byli zmęczeni koncertowaniem i rozgłosem, jaki zapewnił im poprzedni, wysoko oceniany album OK Computer. Widać było to choćby w dokumencie na ich temat, Meeting People Is Easy. Lider grupy w rozmowach na temat tego okresu wspominał nawet o stanach depresyjnych. Do tego dochodziło rozczarowanie samym wykonywanym przez zespół gatunkiem – wokalista Radiohead podzielał wtedy myśl, że „rock się skończył”. Zespół chciał spróbować czegoś nowego, przełamać blokadę twórczą. Efektem było silne zboczenie ze stricte rockowej ścieżki i wejście na pole, na którym muzycy, a zwłaszcza Yorke (mimo że posiadał didżejskie doświadczenie), czuli się jak nowicjusze. Porzucili zatem tradycyjne struktury rockowych piosenek na rzecz eksperymentów z repetycją, zabaw z syntezatorami oraz manipulacją dźwiękami przy użyciu takich programów do produkcji muzyki, jak Cubase. Szczególnie istotnym instrumentem okazały się także obsługiwane przez Jonny’ego Greenwooda Fale Martenota – elektrofon elektroniczny, zbliżony w brzmieniu i sposobie obsługi do thereminu. Grupa, pracując nad nowymi nagraniami w różnych studiach (w Paryżu, Kopenhadze i rodzimym Oksfordzie), stworzyła ostatecznie materiał na dwie płyty (pozostałe nagrania znalazły się na piątym krążku, Amnesiac). Ten zaskakiwał eksperymentalnym brzmieniem, nietypowymi zabiegami kompozycyjnymi czy dziwnymi efektami dźwiękowymi. Był czymś z pogranicza IDM-u, krautrocka, awangardowej muzyki poważnej, a nawet ambientu. Reakcje na Kid A okazały się więc początkowo mieszane, o czym być może nie wszyscy wiedzą. A zwłaszcza ci, którzy znają tylko opinie przytoczone przeze mnie na wstępie i inne peany na cześć tego krążka. Warto więc przypomnieć rewers jego sukcesu.
O skonfundowaniu krytyków po premierze Kid A pisał jakiś czas temu Rob Sheffield z „The Rolling Stone”. W swoim tekście z okazji 15-lecia wydania płyty przypominał, że album – dziś postrzegany jako arcydzieło – ówcześnie przez wielu traktowany był jako pomyłka. „I do takiej opinii mało który fan Radiohead dziś się przyzna” – konkludował. Porównał jednocześnie „nawróconych” na „Kid A” do tych, którzy wstydzą się, że buczeli na koncertach Boba Dylana, kiedy ten eksperymentował z elektrycznym brzmieniem. Sam zresztą określił sposób wykorzystania elektroniki przez zespół „niezdarnym”, który pokochał dopiero z czasem. Nie ma się co dziwić – wielu tych, którzy zetknęli się po raz pierwszy z największym eksperymentem Thoma Yorke’a i spółki na początku lat 00., musiało zaskoczyć się wrażeniem „przypadkowości” pociętych wokali (i wykorzystaniem potocznych zwrotów w tekstach – to technika, którą Yorke podpatrzył u Davida Byrne’a). Albo nagromadzeniem glitchy. Zabiegi te – świadomie inspirowane zresztą artystami tworzącymi pod szyldem słynnej brytyjskiej wytwórni Warp – zostały skwitowane wtedy przez „Space”, czołowy britpopowy magazyn tamtych czasów, pytaniem: „Co zespół chciał osiągnąć, brzmiąc jak Aphex Twin w 1993 roku?”. Autor tych słów być może dziś się od nich odżegnuje, ale nie był wtedy jedynym sceptykiem „nowego” Radiohead (wśród nich znalazł się m.in. pisarz Nick Hornby). A jakie były doświadczenia polskich krytyków w tej kwestii?
– Rodzice w pracy, puste mieszkanie. Odpaliłem wieżę, wsunąłem dysk i założyłem słuchawki na uszy. Był to w każdym calu stereotypowy rytuał inicjalnego zetknięcia nastoletniego wrażliwca z wyidealizowanym wyobrażeniem artystycznego sacrum – wspomina pierwszy odsłuch płyty Borys Dejnarowicz.
– W poniedziałek, 2 października 2000 roku, nie poszedłem do szkoły – bez żadnych dyskusji na ten temat czy negocjacji. CD kupiłem o dziewiątej rano, parę minut po otwarciu najbliższego sklepu płytowego, czyli Empiku w Galerii Mokotów – wspomina premierę „Kid A” Borys Dejnarowicz – muzyk (The Car Is On Fire, Newest Zealand), dziennikarz i krytyk muzyczny. – Pan przy mnie rozpakowywał karton z płytami, nie leżały jeszcze nawet na półce. Potem dziesięć minut piechotą z powrotem do domu. Rodzice w pracy, puste mieszkanie. Odpaliłem wieżę, wsunąłem dysk i założyłem słuchawki na uszy. Był to w każdym calu stereotypowy rytuał inicjalnego zetknięcia nastoletniego wrażliwca z wyidealizowanym wyobrażeniem artystycznego sacrum – wyznaje Dejnarowicz.
Jego retrospekcja świadczy zresztą o powadze chwili. O tym, w którym kierunku oczy i uszy muzycznego świata zwrócone były dwie dekady temu. Co ciekawe, to, co rodzimy krytyk usłyszał na płycie, akurat dla niego nie było zaskoczeniem. – Główny paradoks tego odsłuchu polegał na tym, że w sporej mierze wiedziałem, czego się mogę spodziewać. Oczekiwanie na premierę Kid A stanowiło w moim życiu pewien osobny, trwający trzy lata „projekt”. Spędziłem setki godzin nad udostępnianymi tu i ówdzie w raczkującym wtedy internecie skrawkami informacji o trudnym przebiegu sesji, o potencjalnych tracklistach albo o specyfice samych kompozycji. Dlatego był to właściwie jedyny album, którego szczegółowy „rozkład jazdy”, przynajmniej w teorii, znałem utwór po utworze, zanim go jeszcze posłuchałem – wspomina.
Faktycznie, o kulisach sesji mogliśmy wówczas przeczytać m.in. na blogu gitarzysty grupy Eda O’Briena, który od lipca 2000 r. udostępniał wirtualne notatki pod szyldem Ed’s Diary. Jak więc w przypadku świadomego słuchacza wyglądało zderzenie tej wiedzy z gotowym materiałem? – Sam odsłuch zapamiętałem jako przedziwne, niepowtarzalne doświadczenie. W sumie sprowadzał się on bowiem do czekania na konkretne momenty – żeby się wydarzyły. I tylko co chwila reakcja: „a, czyli tak to brzmi” – opowiada dalej Dejnarowicz. I analizuje zabiegi artystyczne, których spodziewał się po zespole: – W piosence otwierającej miał być syntezator oraz manipulacje ścieżkami wokalu (Everything In Its Right Place). W trzecim kawałku (The National Anthem) – ostinato przesterowanego basu i kawalkada dęciaków. Czwarty (How To Disappear Completely) miała zdobić smyczkowa orkiestracja. Piąty track (Treefingers) to ambient, szósty (Optimistic) i siódmy (In Limbo) powrót do gitarowego aranżu. W dwóch nagraniach miał też być wyraźny wpływ IDM-u. Do tego fusion z nieregularnym metrum plus finałowy lament przenoszący do nieba – wylicza dziennikarz. – Wszystko, co wcześniej wyczytałem w relacjach z ekskluzywnych odsłuchów przedpremierowych, potwierdziło się dźwiękowo – dodaje. Czy to obsesyjne wręcz śledzenie poczynań Radiohead podczas nagrań nie przeszkodziło mu w odbiorze Kid A? – Sęk w tym, że chory perfekcjonizm zespołu i producenta (Nigela Godricha – przyp. red.) zaprocentował po prostu najdoskonalszym wariantem „wszechświata równoległego” dla tego materiału. I za to dozgonna wdzięczność ode mnie – podsumowuje.
Ale poza analizą brzmienia czy kształtu kompozycji, jest jeszcze jedna istotna kwestia, o której warto wspomnieć przy rocznicy wydania kultowego dzieła grupy z Oksfordu. Chodzi o konteksty. O magię daty i zeitgeist, który niepokojące Kid A uchwyciło w dziwny i niesamowity sposób. Bo tak jak zespół wszedł podczas nagrań w nowe buty i poruszał się po nowych dźwiękach z pasją uczniaków, tak i świat wkraczał w nowe, jakby po omacku – przynajmniej na poziomie symbolicznym. Niewydarzona „pluskwa millenijna” wcale nie uspokoiła lęków ludzkości – nadejście nowego wieku pobudzało wyobraźnię i podsuwało pytania o miejsce człowieka w dobie przyspieszającej globalizacji, rozwoju nowych mediów i robotyzacji.
– W roku 2000 świat znalazł się w długo wyczekiwanej przyszłości. Nurzał się w snach o techno-utopii, wyrażających się we wszechobecnej estetyce Y2K. Polskim przykładem tego zjawiska mogłaby być okładka czasopisma „Przekrój” z października tego roku, na której zagościła twarz Wiktorii C.U.K.T. – wygenerowanej komputerowo kandydatki na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej w wyborach następnego roku – tak mówi o trendach i nastrojach z czasów premiery Kid A Jacek Paśnik. To autor tekstów o kulturze i założyciel facebookowego profilu Dzieci Neo, na którym z pasją pisze o nostalgii związanej z wczesnymi latami 00. Jak zauważa jednak Paśnik, rodzimi krytycy ignorowali tego typu tropy przy recenzowaniu płyty Radiohead. – Recenzenci, zamiast doszukiwać się w Kid A aury futuryzmu, odnajdywali w nim ślady tego, co w muzyce było już wcześniej – zauważa. – W tekście Grzegorza Brzozowicza opublikowanym na łamach „Machiny”, brzmienia albumu zestawiono z „pomysłami takich wykonawców, jak Boards Of Canada, Aphex Twin, Brian Eno czy DJ Shadow” – dodaje na potwierdzenie tych słów.
Okładka Kid A to efekt obserwacji witryny Worldwatch Institute, która „pełna była statystyk dotyczących topnienia pokryw lodowych i zmian pogodowych”. Artyści zwrócili zatem uwagę na problem zmian klimatycznych już 3 lata przed narodzinami Grety Thunberg!
Ale pamiętajmy, że następne pokolenie dziennikarzy muzycznych zrehabilitowało w tej kwestii polską krytykę. W rankingach dekady 00-10 w polskich serwisach Screenagers czy Porcys Kid A zajęło kolejno: pierwsze i drugie miejsce. Tamtejsi redaktorzy, oczywiście uzbrojeni już w odpowiednią literaturę, zwracali uwagę, jak bardzo album uchwycił ducha czasów. Nie były to tezy na wyrost – w końcu pewna interpretacja, autorstwa Chucka Klostermana z The Guardian, traktuje nawet o tym, że Kid A powinno odczytywać się jako przepowiednię ataków terrorystycznych z 11 września. Dziś można dodać, że album antycypował także inne przyszłe społeczne niepokoje. Wystarczy spojrzeć na okładkę Kid A, którą Yorke stworzył wspólnie ze Stanleyem Donwoodem. To efekt ich ówczesnej obsesji polegającej na obserwacji witryny Worldwatch Institute, która „pełna była statystyk dotyczących topnienia pokryw lodowych i zmian pogodowych”. Artyści zwrócili zatem uwagę na problem zmian klimatycznych już 3 lata przed narodzinami Grety Thunberg!
Przy tych wszystkich emocjach, jakie płyta Radiohead wzbudza wśród krytyki i fanów, wypadałoby także zastanowić się, czy album ten nadal rezonuje w świecie muzyki. Dziś, w 2020 roku. I jak się ma stworzona wokół niego otoczka do zmian w branży w ostatnich latach. Bo choć instytucja albumu jako komplementarnej całości traci na znaczeniu (artyści wolą dziś wypuszczać wiele krótkich utworów, czasem nawet pojedynczo, aby zarobić więcej na streamingu) – a to spójność była siłą „Kid A”, którego celowo nie poprzedziły żadne single – to kampania promocyjna tej płyty naprawdę wyprzedziła czasy. Krążek w całości był streamowany w internecie przed premierą i przy okazji przetarł szlak innej głośnej akcji Radiohead z 2007 roku, czyli udostępnieniu albumu In Rainbows w sieci za dowolną kwotę. Kid A wypromował też tzw. „blipy”, czyli krótkie filmy zwiastujące nowy materiał – formę, z której w dobie social media korzysta wielu muzyków.
Krajobraz muzyki gitarowej po „Kid A” – pomimo kilku ładnych lat popularności indie rocka – nie wyglądał już tak samo.
To o sprawach komunikacyjnych, co jednak z wpływem samej muzyki? Cóż, nie bez powodu przy rozmowach o Kid A przez wszystkie przypadki odmieniano termin „rockism”. Czyli – pokrótce – konserwatywną pro-rockową postawę negującą inne gatunki muzyki, w których nie używa się choćby „prawdziwych instrumentów”. Czy płyta ta pogrzebała rockistów? Za wcześnie, by wydawać takie wyroki. Ale prawdą jest, że krajobraz muzyki gitarowej po Kid A – pomimo kilku ładnych lat popularności indie rocka – nie wyglądał już tak samo. Mitologia rocka stała się pieśnią przeszłości, a wśród słuchaczy – czego najlepszym odbiciem są line-upy wielkich festiwali – zapanował eklektyzm. Światowe trendy za to w ostatnich latach, inspirowane jakiś czas temu Burialem, a dziś raperami uprawiającymi trap, mocno zbliżyły się do elektronicznego chłodu i apatycznych nastrojów. Na pewno nie można stwierdzić, że to zasługa jednej konkretnej płyty. Ale czy to nie świat, o którym właśnie te 20 lat temu śnili Radiogłowi?
zobacz także
- Dzień, w którym umarła MTV
Trendy
Dzień, w którym umarła MTV
- Czy zabraknie internetu?
Trendy
Czy zabraknie internetu?
- Jackie Chan jako nieustraszony księgowy w śmiertelnym niebezpieczeństwie w zwiastunie „Vanguard”
Newsy
Jackie Chan jako nieustraszony księgowy w śmiertelnym niebezpieczeństwie w zwiastunie „Vanguard”
- 5 filmów, których nie możemy się doczekać
Opinie
5 filmów, których nie możemy się doczekać
zobacz playlisty
-
Seria archiwalnych koncertów Metalliki
07
Seria archiwalnych koncertów Metalliki
-
Instagram Stories PYD 2020
02
Instagram Stories PYD 2020
-
filmy
01
filmy
-
Paul Thomas Anderson
02
Paul Thomas Anderson