5 najciekawszych filmów 70. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie02.03.2020
Kolejne Berlinale za nami. Kierowanie przez Jeremy'ego Ironsa festiwalowe jury Złotym Niedźwiedziem uhonorowało film There Is No Evil – łańcuszek czterech nowel o trudnej irańskiej codzienności autorstwa represjonowanego Mohammada Rasoulofa, który od 2017 r. ma zakaz opuszczania kraju i pracy z kamerą.
W tegorocznym programie berlińskiej imprezy można było jednak znaleźć dużo więcej ciekawych pozycji, które – choć nie wywalczyły najsmakowitszego kawałka konkursowego tortu lub w ogóle nie były brane pod uwagę w rywalizacji o główną nagrodę – w porównywalny sposób ukazywały złożoną i balansującą na granicy rozsypki rzeczywistość. Wskazujemy więc najbardziej pociągające, elektryzujące oraz głęboko wchodzące pod skórę i w serce tytuły zakończonego właśnie Berlinale. Wśród nich – ważny polski akcent.
Never Rarely Sometimes Always, reż. Eliza Hittman (Konkurs Główny)
Ten film trafia prosto w trzewia i przeraża. Najbardziej tym, że gra w otwarte karty. Jego bohaterką jest siedemnastoletnia kasjerka, której w rodzinnej miejscowości w Pensylwanii odmówiono prawa do przerwania ciąży na życzenie, postanawia odbyć desperacką podróż do Nowego Jorku, aby w tamtejszej klinice aborcyjnej poddać się zabiegowi. W Never Rarely Sometimes Always Eliza Hittman ze zdumiewającą precyzją i mikroskopowym wyostrzeniem pokazuje ten złożony, a zarazem pełen lęku proces. Reżyserka uwzględnia całe tło. Zaczyna od nakreślenia regulacji stanowych, które wymuszają na nieletniej bohaterce wychowanej w Pensylwanii konsultację decyzji w sprawie aborcji z rodziną. Trudny dostęp do opieki reprodukcyjnej świadczonej przez personel medyczny z szacunkiem i na wysokim poziomie to jednak w filmie Hittman tylko wierzchołek góry lodowej. Pod tym, co widzimy na powierzchni, kryje się wszak lawina innych trudności. Są nimi nieśmiałość, stygmatyzacja i odarcie z godności nieustannie podsycane przez wychowanie w małomiasteczkowym, regulowanym szowinistycznymi restrykcjami stanie. Reżyserka opowiada o tym wszystkim niemal na chłodno, w paradokumentalnym stylu, zasilanym poprzez wyważone co do grama dialogi. W ten sposób odsuwa na bok przerysowanie, jakiekolwiek melodramatyczne gesty i zmyślne formy, skupiając się tylko na jednym – młodej dziewczynie, która na przekór wszystkiemu dokonała świadomego wyboru. Bez wahania i rozmyślań. Never Rarely Sometimes Always to dość dobitna, ale zarazem potrzebna lekcja zrozumienia i pokory – ułatwia zgłębienie sytuacji, w której potencjalnie może znaleźć się każda zdana na siebie kobieta.
Nadzieja, reż. Maria Sødahl (Panorama)
Nie było chyba drugiego tak otwarcie autobiograficznego i szczerego do bólu filmu w tegorocznym programie Berlinale. Jest to wyrastająca z osobistych doświadczeń opowieść o zamożnej artystce, która toczy z nawracającym nowotworem walkę o życie. Walka to oczywiście nierówna: rok po operacji wycięcia raka płuc, na dzień przed Bożym Narodzeniem, reżyserka usłyszała od lekarzy jednomyślny, najcięższy wyrok. Kobieta w sile wieku i pełna wewnętrznej energii po przebytej chorobie dowiedziała się, że wykryto u niej przerzuty do mózgu, które wymagają natychmiastowej operacji. Sødahl ostatecznie pokonała nowotwór i zeszła ze stołu operacyjnego o własnych siłach, ale wspomnienie tamtych dni kazało nakręcić jej film będący rodzajem terapii. Film o grozie śmierci, która codziennie o sobie przypomina i czasie, którego być może pozostało niewiele. O sześciorgu dzieci i mężu – Hansie Petteru Molandzie, jednym z najbardziej znanych norweskich filmowców, nad którymi jak topór wisiał dojmujący strach przed utratą najbliższej osoby. A przede wszystkim o tytułowej nadziei, która wyznacza kolejne dni tygodnia i pozwala przejść przez dramat razem. Sødahl udało się przy tym uniknąć piany kłębiącej się podczas publicznego prania rodzinnych brudów, pokazała jednak, co znaczy stanąć twarzą w twarz z widmem umierania, które zmusza do istotnego przewartościowania życia swojego i swoich bliskich. Film ten, jak i absolutnie zdumiewający duet aktorski: Andrea Bræin Hovig – Stellan Skarsgård, przeszywa niczym szpila. Jest w nim rodzaj intensywności, który rzadko zdarza się w kinie.
Naprzód, reż. Dan Scanlon (Berlinale Special)
Ten trend ma się już dobrze od dłuższego czasu: wszystko, czego Pixar się dotknie, zamienia w najczystsze filmowe złoto. Jednocześnie niemal każdy film ze stajni tego studia został okrzyknięty dziełem wystrzałowym, kultowym lub znakiem przełomu w dziedzinie animacji trójwymiarowej. Naprzód nie zajmuje być może czołowego miejsca wśród najambitniejszych przedsięwzięć Pixara, nie przekracza też granic tworzenia animacji, ale zdecydowanie można myśleć o tym filmie jako eksplozji znaczeń, emocji i pokładów kreatywności. A zaczyna się tak: dawno dawno temu, istniała kraina pełna zadziwiających cudów, czarów i Bóg wie jakich dziwów. Szybko jednak masową wyobraźnią jej mieszkańców zawładnęła myśl techniczna, wszyscy zachłysnęli się postępem. Zaklęcia i magiczne przedmioty zostały bezpowrotnie wyparte przez smartfony, zaś centaury, elfy i mantykory przerzuciły się na samochody z silnikami diesla. Widać jak na dłoni, że stara offline'owa magia odeszła w zapomnienie – jej echa pobrzmiewają już tylko w dźwiękach turlanych przy RPG kościach – aż do dnia, kiedy pewne mieszkające na przedmieściach elfie rodzeństwo postanowi odkurzyć znalezioną na strychu czarodziejską różdżkę. Filmy Pixara mają jednak zawsze drugie, ukryte dno. Naprzód daje do więc zrozumienia, że podejmuje dialog z próbą załatania emocjonalnej pustki po utracie tych, których kochamy, portretuje zjednoczenie w imię braterskiej miłości, a nawet postuluje świadomy umiar w oddawaniu się dobrodziejstwom cywilizacyjnym.
First Cow, reż. Kelly Reichardt (Konkurs Główny)
Katalog amerykańskiego studia A24 zasilają liczne tytuły uznane za przełomy, drogowskazy i próby nadania nowej dynamiki całemu współczesnemu kinu. Wystarczy wspomnieć, że w ciągu ostatnich kilku lat wydało ono na świat takie tytuły, jak Spring Breakers Harmony'ego Korine'a, Moonlight Barry'ego Jenkinsa czy Hereditary Ariego Astera, by uzmysłowić sobie, z jakim zjawiskiem mamy do czynienia. W tym roku do grona podopiecznych A24 dołączyła Kelly Reichardt, która potrafiła sprawnie przekłuć balon i spuścić trochę powietrza z momentami nadętego konkursu w Berlinie. First Cow jest czymś na kształt zabawy filmowym gatunkiem i nawiązaniem do początków państwa amerykańskiego. To rodzaj rewizjonistycznego westernu i buddy movie, w którym osobliwie niedopasowany duet bohaterów walczy o przetrwanie w XIX-wiecznych, budzących się do życia Stanach Zjednoczonych. Fabularne koło zamachowe i centralny temat filmu stanowi kradzież mleka od tytułowej krowy, z której próbują utrzymać się bohaterowie. Istota ich planu polega w końcu na tym, że wyniesiony pod osłoną nocy nabiał pozwala na rozpoczęcie masowej produkcji „domowych” wypieków i rozkręcenie lewego interesu, który okazuje się żyłą złota. Oczywiście to niewinne wydarzenie ma dowcip, kpinę i błysk w oku, ale film w istocie opowiada o niestabilnych podwalinach położonych pod etos najbardziej zmitologizowanego miejsca na naszej planecie, w obliczu których śmiech więźnie w gardle. Reichardt odsyła bowiem do początków ikonografii budującej mit „amerykańskiego snu” i udowadnia, że owy sen był koszmarem dla tysięcy rdzennych mieszkańców wykluczonych z obietnicy amerykańskiego życia. Tak obłędnej i zupełnie nieoczekiwanej formule bardzo trudno się oprzeć – z całą pewnością można zaliczyć ją do wielkich triumfów tegorocznego festiwalu.
Zabij to i wyjedź z tego miasta, reż. Mariusz Wilczyński (Encounters)
Czternastoletnie oczekiwanie na pierwszy pełnometrażowy film Mariusza Wilczyńskiego – który w międzyczasie podbił świat małymi perełkami będącymi oprawą graficzną kanału TVP Kultura oraz animowanymi klipami – zakończyło się w ubiegłym tygodniu pokazem doskonałego Zabij to i wyjedź z tego miasta. Dłubiąc przez kilkanaście lat w setkach ruchomych obrazków, zakopując się we wspomnieniach, artysta zrobił rzecz o rozmowach, które zostały odłożone, przerwane, nieodwołalnie zarzucone. O tym, że przed odejściem rodziców nie dokończył pewnych spraw, a dziś nie da się już nic z tym zrobić. Nie, to nie jest więc klasyczna produkcja, którą zwykliśmy nazywać filmem – to w zasadzie prawie półtoragodzinne wspomnienie i uczuciowy slalom gigant. Wilczyński ze sceny na scenę coraz bardziej zapada się w przeszłości, idzie śladami artefaktów z dzieciństwa, wsłuchuje się w przeróżne głosy i siły ścierające się w jego własnej podświadomości. Krążąc po królestwie nasyconym szarością PRL-u, zbudowanym na planie łódzkich ulic, bram i kamienic, Wilczyński potrafi utkać obrazy precyzyjnie skonstruowane, wieloznaczne, przemyślane w każdym szczególe, o zniewalającym magnetyzmie. Najbardziej obezwładniające w tych poszukiwaniach osobistego ukojenia jest jednak coś innego. Fakt, że udało się Wilczyńskiemu zagonić przed mikrofon i zachęcić do użyczenia głosu ciekawych ludzi: Andrzeja Wajdę, Irenę Kwiatkowską, Gustawa Holoubka, Tomasza Stańko, Tadeusza Nalepę, którzy odeszli w trakcie realizacji tego filmu. Porażająca i rozrywająca do bólu muzyka tego ostatniego staje się równorzędnym bohaterem filmu, a w najbardziej mocarnej scenie wybrzmiewa „Modlitwa” z kultowego albumu „Kamienie” Breakoutu. „Do Ciebie pieśnią wołam Panie / Bo ponoć wszystko możesz dać / Więc błagam daj mi szansę jeszcze raz / Daj mi ją ostatni raz”. Część zagranicznych dziennikarzy z ręką na sercu oznajmiła, że ten polski akcent na tegorocznym festiwalu robił największe wrażenie, że żaden inny nie umiał równie silnie podsycić uwagi i poruszyć widza. Całkiem słusznie. Chciałoby się, żeby wszystkie filmy na Berlinale miały takie serce, tak pojemną wizję i taki gest.
zobacz także
- Ogłoszono pośmiertny album Maca Millera
Newsy
Ogłoszono pośmiertny album Maca Millera
- „This is the Zodiac Speaking”: Niepokój, kryminalne zagadki i muzyka Agima w nowej grze o seryjnym mordercy
Newsy
„This is the Zodiac Speaking”: Niepokój, kryminalne zagadki i muzyka Agima w nowej grze o seryjnym mordercy
- Aż 57 tys. satelitów wokół Ziemi. Zobacz animację, która wizualizuje przyszłość naszej orbity
Newsy
Aż 57 tys. satelitów wokół Ziemi. Zobacz animację, która wizualizuje przyszłość naszej orbity
- Billie Eilish nagra piosenkę do nowego Bonda
Newsy
Billie Eilish nagra piosenkę do nowego Bonda
zobacz playlisty
-
Nowe utwory z pierwszej 10 Billboard Hot 100 (II kwartał 2019 r.)
15
Nowe utwory z pierwszej 10 Billboard Hot 100 (II kwartał 2019 r.)
-
Original Series Season 2
06
Original Series Season 2
-
Walker Dialogues and Film Retrospectives: The First Thirty Years
12
Walker Dialogues and Film Retrospectives: The First Thirty Years
-
John Peel Sessions
17
John Peel Sessions