Opinie |

6 gwiazdek i czołg w garażu. 20 lat „Grand Theft Auto III”05.11.2021

kadr z gry „Grand Theft Auto III”

20 lat temu na PlayStation 2, (a potem także na komputery i na konkurencyjnego Xboxa), trafiło Grand Theft Auto III, na zawsze zmieniając rynek. I nie jest to żaden truizm, bo wcześniej takich gier nie robił nikt. 

I nie chodzi wcale o kolejne przesuwanie granic, o lekkie traktowanie tematu przemocy, o niejako zespoloną z gatunkiem mizoginię, które Rockstar wykorzystywał, cynicznie czy nie, jako elementy swoistej kampanii reklamowej, bo nie na tym zasadzał się sukces rzeczonej gry. Z dzisiejszej perspektywy dwie pierwsze części cyklu oraz ich londyński spin-off wyglądają jak swoiste przymiarki, eksperymentowanie przed skokiem na głębokie wody, który dokonał się równo z premierą nowej generacji konsol i przeniesieniem się do ogromnego, trójwymiarowego, otwartego świata. Kartonowe miasto bezprawia, do tej pory oglądane niczym z satelitarnej kamery, nareszcie ożyło. A my mogliśmy się bawić tak, jak sobie tylko zażyczyliśmy. O ile postępowaliśmy niezgodnie z literą obowiązującego prawa.

Grand Theft Auto 3 - 10th Anniversary Trailer (Multi)

Choć nie był to pierwszy tytuł z rozbudowanym i oferującym liczne aktywności trójwymiarowym, otwartym światem, bo przecież do tej pory zdążyły już wyjść chociażby dwie części Shenmue, to GTA III oferowało doświadczenie idące dalej. Mogliśmy przenieść się do rzeczywistości zakazanej, przeżyć życie większe niż… życie.


Dzisiaj trudno nawet wyobrazić sobie, jak wyglądałby krajobraz wysokobudżetowych gier z segmentu AAA, gdyby nie pojawiło się Grand Theft Auto III. Hybrydowe mechaniki umożliwiające i pieszą eksplorację, i strzelanie, i jazdę autem (a także sterowanie innymi pojazdami), oraz sam sposób poprowadzenia rozgałęziającej się narracji, dopuszczający dobranie pod siebie dowolnego tempa rozgrywki i, w pewnym sensie, wybór kolejności rozwoju oskryptowanych wydarzeń, wyznaczyły złoty standard dla gier, które przyszły później.

Tak zwany game loop, pętla rozgrywki, czyli fundament każdej gry, powtarzające się elementy składające się na doświadczenie obcowania z danym tytułem, niby nie zmienił się znacząco od czasu poprzednich dwóch części, bo nadal chodziło z grubsza o to samo, ale trójwymiarowe środowiska umożliwiły immersję na znacznie głębszym poziomie. Zaczęto mówić o filmowym doświadczeniu, oderwanym od tradycyjnego zbierania gwiazdek, nabijania licznika z punktami i przechodzenia od etapu do etapu. W GTA III tego nie było.

Milczący bohater, Claude, zdradzony przez swoją dziewczynę, torował sobie drogę ku zemście przez gangsterski światek Liberty City, metropolii rozrzuconej na trzech wyspach i jako żywo przypominającej Nowy Jork. Mógł dowolnie się po niej poruszać i, jeśli przyszła mu na to ochota, wykonywać nieobowiązkowe, poboczne misje niepowiązane z narzuconą scenariuszem fabułą rodem z filmu gangsterskiego. To nieprzypadkowe skojarzenie, bo nawet okładka gry przypominała kinowy plakat z lat 60. Ale Grand Theft Auto III nie kopiowało rozwiązań, narracyjnych czy gameplayowych. Ono je tworzyło.


Sama konstrukcja gry nie zakładała, po prostu, jej przejścia od punktu A do punktu B (choć, rzecz jasna, wszystko miało tu swój początek i koniec), skupiono się za to na zbudowaniu świata umożliwiającego jego poznawanie i doznawanie kawałek po kawałku. Poszło za tym jego uszczegółowienie, utkanie pewnej iluzji uczestnictwa i sprawstwa. Czyli, prócz wykonywania kolejnych zadań, sami decydowaliśmy o tym, co dalej zrobi Claude: czy od razu rozpocznie następną misję, czy pobawi się jako kierowca karetki, czy będzie siać chaos na mieście. Dziś może to brzmieć jak coś zupełnie naturalnego dla gier z otwartym światem; wtedy było to novum.

Co więcej, formuła ta wydawała się mieć nieskończony potencjał. GTA III prędko rozrosło się do rozmiaru swoistej trylogii i w kolejnych latach pojawiły się jeszcze lepsze (!) prequele, szlifujące zaproponowane przez Rockstar rozwiązania: inspirowane kinem sensacyjnym lat 80. GTA: Vice City oraz nasiąknięte historią i popkulturą kolejnej dekady GTA: San Andreas. Obie gry nie tylko oferowały zupełnie nowe, znacznie bardziej rozbudowane mapy i fabuły, ale i szersze możliwości interakcji ze światem, na poziomie ogółu i szczegółu.

3. część GTA okazała się trampoliną nie tylko dla kolejnych odsłon legendarnej już serii, ale i dla całej branży gier. Piętnaście milionów sprzedanych egzemplarzy mówi samo za siebie. A wynik ten niebawem ulegnie poprawie, bo 11 listopada wychodzi zremasterowana edycja powyższych trzech produkcji, Grand Theft Auto: The Trilogy – Definitive Edition. Rockstar jest świadome niesłabnącego potencjału swojej serii, dlatego kolejne okrążenie robi nieśmiertelne Grand Theft Auto V, którego wersja przeznaczona na bieżącą generację konsol ma ukazać się w nadchodzącym roku. Dodajmy, że oryginał trafił na sklepowe półki prawie dekadę temu. Może to podgrzewanie atmosfery przed wyczekiwanym newsem o premierze kolejnej części gry? Oby, choć pamiętajmy – kolejny rewolucyjny skok jakościowy to niezwykle wysoko postawiona poprzeczka.

000 Reakcji

Samozwańczy spec od kultury popularnej, krytyk i tłumacz. Z równym zapałem chłonie filmy, komiksy i gry.

zobacz także

zobacz playlisty