Opinie |

Łukasz Orbitowski | Długa i smutna przygoda z e-learningiem29.06.2020

ilustracja: flacoux

Trzy miesiące zdalnego nauczania dobiegły końca. Jakoś przeżyliśmy, tyle mogę powiedzieć. Edukacja zdalna okazała się koszmarem. Nie będę narzekał. Narzeka tak wielu.

Byliśmy w sytuacji wyjątkowo uporządkowanej. Każdy z chłopców ma własny pokój i swój komputer. Szkoła, do której uczęszczają, najzwyklejsza w świecie publiczna podstawówka, naprawdę dała radę w tej niezwykłej sytuacji. Nauczyciele starali się i wielokrotnie szli nam na rękę. Wypada im podziękować. A zatem – dziękuję.

W nauczaniu domowym największą przeszkodą byłem ja sam. Brakuje mi cierpliwości. Pedagog ze mnie żaden i tłumaczenie wszystkiego po dwadzieścia razy po prostu mnie przerosło. Uznałem, że każdy potrafi skończyć klasę w szkole podstawowej. Wściekałem się i darłem mordę. Nikomu się to nie przysłużyło.

Siłę znalazłem we wspomnieniu samego siebie jako ucznia. Byłem koszmarem swojej podstawówki, z zupełnie innych powodów, niż można by sądzić. W szkole otaczały mnie młodociane draby z krakowskiego Kazimierza. Nie śmiałbym im dorównać. Nienawidziłem szkoły, ponieważ przeszkadzała mi w czytaniu książek. Na lekcjach siedziałem w ostatniej ławce z książką na kolanach. Dlatego właśnie nienawidziłem szkoły. Utrudniała przyswajanie wiedzy zawartej w książkach.

Podczas pandemii znaleźliśmy się w sytuacji, której nikt nie zechciał przewidzieć. Nikt nie widział, co jest grane. Nikt nie był gotowy.

Rodzice mieli ze mną krzyż Pański, ponieważ odmawiałem uczenia się przedmiotów, które mnie nie interesowały. Uważałem się za humanistę, smark jeden. Bimbałem sobie na chemię z fizyką i odmawiałem nauki rosyjskiego jako języka naszych wrogów (w czasach gdy kończyłem szkołę, nauka mowy Puszkina była obowiązkowa). Dopiero dziś widzę ogrom własnej, dziecięcej głupoty. Podstawy fizyki i chemii nadrobiłem sam, już w dorosłości i z wielkim wysiłkiem. Rosyjskiego nie znam do dzisiaj. Właśnie zabieram się za pisanie powieści o pewnym Rosjaninie...

Z powyższych powodów koszmarne doświadczalnie edukacji domowej mam za w pełni zasłużone. To spóźniony klaps za głupotę w czasach, kiedy sam byłem dzieckiem.

Mówiąc nieco poważniej, podczas pandemii znaleźliśmy się w sytuacji, której nikt nie zechciał przewidzieć. Piszę celowo – nie zechciał – bo cała ta awantura była dość łatwa do przewidzenia. W efekcie wirus spadł na nas jak ryba z nieba. Nikt nie widział, co jest grane. Nikt nie był gotowy. Nauczycielom brakowało sprzętu i know-how. Rodzicom doszedł dodatkowy, nieraz kilkugodzinny obowiązek. Wszystko to działo się w niewiedzy i lęku podsycanym jeszcze przez emocjonalne nastawienie mediów i niezorganizowanie władzy. 

Nauczyciele mieli ciężko. Rodzice mieli ciężko. Nie widzę powodu, aby narzekać na ten stan rzeczy, bo życie jest trudne i tyle. Szkoda mi jedynie dzieci. Edukacja domowa nie zdała egzaminu. Moi chłopcy niczego się nie nauczyli. Jak sądzę, większość dzieci dzieli z nimi to doświadczenie. 

W naszym przypadku zdalne nauczanie opierało się na zadaniach domowych. Chłopcy mieli dwie lekcje online w ciągu dnia (zamiast sześciu w zwykłym trybie). Resztę zagadnień musieli opracować samodzielnie, ewentualnie z pomocą kogoś dorosłego, czyli mnie. Jak wspominałem, nadaję się do tego jak świnia do do lotów międzyplanetarnych. Moja partnerka ma więcej cierpliwości, problem w tym, że dyma do pracy na etat. W pandemii także.

Rolą nauczyciela jest tłumaczenie świata. Historyk wyjaśnia naturę dziejów, a matematyk mowę liczb. W wypadku edukacji zdalnej, opartej na zadaniach, tego tłumaczenia zabrakło. Niektórzy rodzice być może potrafią dziecku wyjaśnić wszystkie przedmioty z językami włącznie. Ja nie.

Zauważyłem, że potrzeba spotkania na żywo zanikła. Moi chłopcy nie chcą już wychodzić z domu. Nie tęsknią za koleżankami i kolegami. Urządzili się wygodnie w świecie, który został ograniczony do pokoju z ekranem.

W konsekwencji, zdalne nauczanie sprowadziło się do złoszczenia się na wszystko i wszystkich, pośpiesznego wyjaśniania poszczególnych zagadnień, bądź prostego dyktowania odpowiedzi, ponieważ czas gonił. Każdy ma swoje zajęcia. Dom nie jest filią szkoły. Trzy miesiące nauki zdalnej nie przyniosły dzieciom nic. Żadnej wiedzy, żadnych umiejętności. Lubimy się nieco mniej i to wszystko.

Martwi mnie zerwanie naturalnych więzi społecznych. Wcześniej, moi chłopcy spędzali czas z kolegami, a nawet bajerowali dziewczęta. Robili zwykłe rzeczy – bawili się na przerwach i spotykali po szkole. W połowie marca stało się to niemożliwe. W ciągu następnych trzech miesięcy dzieci nauczyły się funkcjonowania w świecie relacji zdalnych, opartych o gry i komunikatory. Zauważyłem, że potrzeba spotkania na żywo zanikła. Nie chcą już wychodzić z domu. Nie tęsknią za koleżankami i kolegami. Urządzili się wygodnie w świecie, który został ograniczony do pokoju z ekranem.

Powiedziałbym, że rozumiem to wszystko. Takie właśnie słowo stało się refrenem czasu pandemii. Rozumiem konieczność izolacji. Rozumiem zwolnienia z pracy i obniżanie ludziom pensji. Rozumiem edukację zdalną. I tak dalej. Gówno, że tak się wyrażę. Nic nie rozumiem. Starałem się, ale mi przeszło i przestaję chcieć rozumieć. Wiem tylko, że zdalna edukacja poraniła ludzi i utrudniła życie, nie dając nic w zamian.

Pisarz. Autor siedmiu powieści, m.in. „Inna dusza”, „Exodus”, „Tracę ciepło”. W roku 2016 otrzymał Paszport Polityki. Dwukrotnie nominowany do nagrody Nike, raz do nagrody Miasta Gdynia. Na antenie TV Kultura prowadzi program „Dezerterzy”. Wiecznie w podróży, gubi się między miastami. Przez przyjaciół zwany Potworem. (fot.Aga Krysiuk)

zobacz także

zobacz playlisty