Opinie |

Powrót do normalności czy nowy początek? Jaka przyszłość czeka kina?25.05.2021

kadr z filmu „Diuna”

Kina w Polsce wróciły i warto odnotować udany dla dystrybutorów i całej branży pierwszy weekend. Czy faktycznie możemy mówić o nowym początku i w pełni optymistycznie patrzeć na przyszłość kin? A może kilkanaście miesięcy przekładania premier, finansowej niepewności i rosnącej potęgi wygodnych serwisów VoD i SVoD zmieniło tak bardzo nawyki widzów i system produkcyjny, że przyszłość będzie wyglądać zupełnie inaczej niż się spodziewaliśmy?

Zacznijmy od tego, że walka z pandemią COVID-19 na całym globie wciąż trwa. Mimo więc polepszających się statystyk zakażeń oraz odmrażania kolejnych sektorów krajowych gospodarek (a także wielkiego apetytu ludzkości na powrót do normalnego życia), wszelkie przewidywania i spekulacje winien cechować zdrowy rozsądek. Dlatego, choć wszyscy chcielibyśmy wieścić druzgocące zwycięstwo doświadczenia kinowego nad Covidem, streamingiem, telewizją i serialem premium, należy traktować zbliżający się medialny zalew informacji z pewną dozą ostrożności.

Dla przykładu, widać już doskonale, że amerykańskie superprodukcje stopniowo odbijają się od pandemicznego dna – najpierw film Godzilla vs. Kong stał się na przełomie marca i kwietnia najbardziej kasową premierą od początku pandemii, teraz natomiast wiele wskazuje, że Szybcy i wściekli 9 nie tylko pobiją ten rekord z łatwością, ale także mają realne szanse powalczyć o przekroczenie pułapu miliarda dolarów – coś, co niedawno (choćby za sprawą zeszłorocznych klap finansowych takich jak Tenet) zdawało się dosyć odległą perspektywą. Wydaje się więc rozsądnym założeniem, że nawet jeśli nie Szybcy i wściekli 9, któryś z dziesiątek nadchodzących przebojów – Nie czas umierać, Diuna, Czarna Wdowa, Top Gun: Maverick, inne – granicę tę znów pokona.


Tylko co to mówi o przyszłości kin? Nie od dziś wiadomo, że spora ich część jest dość zależna od hollywoodzkich hitów (oraz stałego napływu kina familijnego), więc, jeśli tylko będą otwarte, w repertuarze na pewno znajdzie się miejsce dla nowego blockbustera. A te przecież nie przestały być produkowane w czasach pandemii, ba, po pewnych perturbacjach wielkie studia wracają do swych ambitnych planów na kolejne 5-10 lat. Hollywoodzką machinę trudno zatrzymać, bo jeśli tak by się stało, istnieje spore prawdopodobieństwo, że nie ruszyłaby już ponownie. Co z resztą? Choćby niezależnych filmów, które nie mogą, jak Nomadland, pochwalić się Oscarami, a znane nazwiska aktorskie nie wystarczają, by mierzyć się z kolejnym Spider-Manem? Czy postępujący od lat proces kinowej marginalizacji przyspieszy? Czy poza obiegiem festiwalowym i mimo wszystko ograniczoną dystrybucją w kinach studyjnych będą trafiać hurtowo na platformy VoD?  

Zdawać by się mogło, że odpowiedź jest oczywista, że po to powstały takie uzupełniające kinowe doświadczenie serwisy jak MojeEkino.pl i usługi Nowych Horyzontów czy Against Gravity. Sprawa jest jednak o wiele bardziej skomplikowana, bo sporo tych filmów powstało w modelu, w którym kino jest pierwszą i główną metodą eksploatacji, uzupełnianą następnie przez telewizję, streaming, licencje itd. Sęk w tym, że w natłoku konkurencji i roszczeniowości rozpuszczonego bezprecedensowym dostępem do filmów widza, szeroko rozumiana dystrybucja i sprzedaż filmu musi być wielopoziomową układanką, żeby projekt spinał się finansowo. Jeśli więc producentom odbierze się kina i związany z tym częściowy zwrot kosztów, będą oni musieli zmienić myślenie o całym procesie. Bo, wbrew popularnej opinii, premiera na Netflixie czy w jakimś popularnym polskim serwisie jest dziś opcją w dużej mierze wynikającą z desperacji. Fakt, wiąże się z tym pewna nobilitacja (o ile film nie zniknie po kilku dniach w czeluściach katalogu serwisu), ale kosztów nie zwraca, a zarazem wiele drzwi na zawsze zamyka. 


W tym sensie serwisy streamingowe działają zupełnie inaczej od kin – zamiast sprzedaży jednorazowych biletów (posiadanie kinowego abonamentu to domena nielicznych) chodzi o utrzymanie płacących co miesiąc subskrybentów, a więc systematyczne dorzucanie coraz to nowych atrakcji, by klient nie poszedł do konkurencji. Co więcej, usługi SVoD mają to do siebie, że raczej niechętnie dzielą się danymi, a co za tym idzie, do dzisiaj nie wiemy, czy Sala samobójców. HejterW lesie dziś nie zaśnie nikt, pierwsze polskie „ofiary” pandemii, w ogóle się zwróciły. Eksperci uważają, że to niemożliwe, a na poparcie tej tezy mamy fakt, że przez kolejny rok nieliczni zdecydowali się w Polsce robić premiery online. Ci, którzy mogli sobie na to pozwolić, poczekali, co poskutkowało z kolei zatrzęsieniem polskich premier w czerwcu 2021 roku. Ile z nich poniesie frekwencyjną porażkę i jak to wpłynie na polski pejzaż filmowy za cztery czy pięć lat?

Kolejne pytania bez odpowiedzi. A jest ich więcej. Co zmiana paradygmatu dystrybucji oznacza dla producentów? Cięcia kosztów, kręcenie szybciej i taniej? A być może szukanie nowych sposobów dotarcia do widza? Nikt dziś nie wie, bo dawny model, choć ułomny, działał na tyle dobrze, że napędzał branżowy ekosystem, pozwalając funkcjonować w nim zarówno gigantom, jak i małym firmom. Dziś wiadomo tyle, że najwięksi sobie poradzą, choćby dlatego, że bez nich współczesna branża kinowa szybko by upadła. Mogą pozwolić sobie na wstrzymywanie filmów przez półtora roku (o ile nic się nie zmieni, najnowszy Bond, Nie czas umierać, który miał trafić do dystrybucji kinowej w marcu 2020 roku, będzie rozpowszechniany jesienią 2021) czy eksperymentowanie z hybrydową dystrybucją oraz portfelami abonentów SVoD (Wonder Woman 1984 pojawiła się w wielu krajach w streamingu, a Diuna i inne hity Warner Bros. miały trafiać równocześnie do kin i – za dodatkową opłatą – HBO Max; Disney próbował tego modelu z Mulan). Reszta improwizuje.

To wszystko kwestie branżowe i systemowe. A co z widzem i jego nawykami? Czy zmieniły się tak bardzo, jak wieści wielu pesymistów? Czy wygodna kanapa oraz sprzęt, który nieomal dorównuje pod kątem jakości projekcji kinowej,     wystarczą, ażeby wymazać dekady hołdowania społecznemu rytuałowi oglądania filmów w ciemnej sali kinowej? Z jednej strony są dowody potwierdzające sensowność tej tezy, bo subskrybentów serwisów streamingowych od lat przybywa, a w końcu każdy z nas jest ograniczony czasem, który trzeba też poświęcić na pracę, naukę, rodzinę itd. Jak pogodzić oglądanie w domu z oglądaniem w kinie, jeśli nie poprzez zmianę statusu kina na dobro luksusowe, coś, z czego korzysta się raz na jakiś czas, głównie na potrzeby spektaklu? Tym bardziej, że rodzinny wypad do multipleksu już dawno kosztował więcej, niż oferował w zamian.


Z drugiej jednak strony po każdym z wcześniejszych polskich lockdownów widzowie dowodzili, że nie dadzą kinom odejść w zapomnienie: a to jesienią 25 lat niewinności i Pętla zebrały półtora miliona widzów, a to w lutym świetne wyniki zanotowały niezagrożone multipleksową ofertą produkcje niezależne. Czy tak będzie również teraz? Czy powrót blockbusterów przyciągnie do kin widzów, którzy zechcą sprawdzić inne tytuły z oferty? Czy za rok lub dwa będziemy chcieli w kinach oglądać coś poza widowiskami, horrorami, komediami romantycznymi ku pokrzepieniu serc? Czy czerwcowe polskie nowości zn napędzą rodzimy box-office, i że już w 2022 roku będziemy mogli realnie myśleć o powrocie do wyników frekwencyjnych sprzed pandemii? Czy hybrydowe oglądanie, które tak dobrze sprawdziło się w przypadku festiwali filmowych, pozwoli kino studyjnym wrócić do dawnej formy? Czy pandemiczna izolacja zmieniła widzów do tego stopnia, że przestali potrzebować społecznych rytuałów w kinach?

Pytania bez odpowiedzi. Przynajmniej przez kolejnych kilka miesięcy. Może dłużej. Teraz czeka nas zapewne jeszcze więcej chaosu, emocji, pochopnych decyzji, eksperymentowania z oknami dystrybucyjnymi, ścierania się optymistów i pesymistów rozmaitych scenariuszy związanych z przyszłością kin. Jest dość wątpliwe, by kino zniknęło lub zostało wyparte przez VoD/SVoD, tak jak nie ustąpiło telewizji i możliwościom internetu. A jednocześnie nigdy chyba już nie będzie tym, czym było kiedyś, dla poprzednich pokoleń, bowiem na naszych oczach dokonuje się jakaś zmiana, jeszcze niedostatecznie zdefiniowana i opisana. Nie kolejna burza w szklance wody, lecz faktycznie jakiś rodzaj rewolucji w myśleniu, który sprawi, że wszystko będzie inne. Nie lepsze, nie gorsze. Po prostu inne. 
 

 

000 Reakcji

Dziennikarz, tłumacz, kinofil, stały współpracownik festiwalu Camerimage. Nic, co audiowizualne, nie jest mu obce, najbardziej ceni sobie jednak projekty filmowe i serialowe, które odważnie przekraczają komercyjne i autorskie granice. Nie pogardzi też otwierającym oczy dokumentem.

zobacz także

zobacz playlisty