Jednostka kontra świat. 9 filmów, w których zobaczycie (głównie) jednego aktora28.05.2020
Od społecznych wyrzutków i ekscentrycznych indywidualistów, po osamotnione ofiary walczące o przetrwanie w wyjątkowo niesprzyjających okolicznościach i zwyczajnych everymenów stających w obliczu życiowych dramatów. Kino jednego bohatera to wyzwanie wymagające nie tylko niezwykłej, przyciągającej uwagę historii, ale przede wszystkim hipnotyzującego talentu aktorskiego, na którego barkach spoczywa odpowiedzialność, by tę opowieść w fascynujący sposób przekazać. Przedstawiamy filmy, które warto zobaczyć choćby dla tych indywidualnych popisów, które – nieprzyćmione pobocznymi wątkami – błyszczą na ekranie pełnym blaskiem. Przed wami 9 kultowych opowieści o rozmaitych smakach samotności, tęsknoty i odosobnienia.
Locke (2013), reż. Steven Knight
Portret człowieka w kryzysie, który niespodziewanie napiera z każdej strony. Jedynym widocznym na ekranie bohaterem tego minimalistycznego thrillera jest ceniony inżynier budowlany Ivan Locke (Tom Hardy), który zabiera nas w podróż z Birmingham do Londynu. Po drodze prowadzi on kilkanaście telefonicznych rozmów: z żoną, synami, szefem i kolegami z pracy, „dyskutując” jednocześnie ze swoim zmarłym ojcem, a jego plany zmieniają się z minuty na minutę, zmuszając go do podejmowania decyzji, które zaważą na całym jego życiu.
Samochód Ivana zamienia się w skompresowaną scenę teatralną, a dynamiczne zdjęcia błyskających świateł i ulicznych korków dopełniają duszną i napiętą atmosferę. Dużą zaletą filmu jest niesamowita obsada w tle (swoich głosów użyczyli tu m.in. Olivia Colman, Ruth Wilson i Tom Holland), jednak to właśnie wysunięta na pierwszy plan twarz Hardy'ego, zdradzająca wszelkie emocje jednostki próbującej ocalić swój uciekający przez palce świat, tworzy z filmu naprawdę wyjątkowe widowisko.
Pogrzebany (2010), reż. Rodrigo Cortés
Największy koszmar klaustrofobików – wyobraź sobie, że budzisz się związany i zakneblowany w trumnie, w absolutnej ciemności, zakopany głęboko pod ziemią, a tlenu starczy ci zaledwie na dziewięćdziesiąt minut... Taki los spotyka Paula Conroya (Ryan Reynolds), amerykańskiego kierowcę ciężarówki w Iraku, który traci przytomność po tym, jak jego konwój zostaje zaatakowany. Porywacze dobrodusznie zostawiają mu jednak kilka przedmiotów: nóż, zapalniczkę, długopis i telefon komórkowy, przy pomocy którego pozna on brutalne prawa rządzące korporacjami, spróbuje zmierzyć się z rządową biurokracją, pozna smak rozczarowania, ale i nadziei. Dzięki oryginalnej pracy kamery, która podczas dziewięćdziesięciu czterech mrożących krew w żyłach minut ani na chwilę nie opuszcza ekstremalnie ograniczonej przestrzeni, oraz naprawdę niezłej gry Reynoldsa, trudno nie identyfikować się z dramatycznie odseparowanym od świata Paulem, razem z nim walcząc o zaczerpnięcie świeżego powietrza. Thriller Corteza jest nie tylko klaustrofobicznym dramatem o losach samotnej jednostki walczącej o przetrwanie, ale także oszczędnie zbudowaną, cyniczną opowieścią o kulisach współczesnej walki z terroryzmem.
The Human Voice (1966), reż. Ted Kotcheff
Niemal dekadę po tym, jak Hollywood wybaczyło Ingrid Bergman jej związek z Roberto Rossellinim i kilkuletni romans z włoskim kinem, aktorka wciela się w postać kobiety próbującej odzyskać ukochanego w głośnym telewizyjnym dramacie, stworzonym na podstawie sztuki Jeana Cocteau. Film jest zapisem monologu głównej bohaterki prowadzącej telefoniczną rozmowę z mężczyzną, który ją porzucił, a nazajutrz ma poślubić inną. Niczym bezwstydni podglądacze obserwujemy jej wewnętrzne rozterki i przejmującą samotność, a skromna scenografia w tle – sypialnia z niezasłanym łóżkiem, pustymi butelkami i popielniczkami wypełnionymi niedopałkami – potęguje rozpaczliwą atmosferę i pomaga wejść w wypełniony bólem złamanego serca świat bohaterki. Rola Bergman obrazuje wszystkie smaki pożegnania – od nadziei, po żal i rezygnację. Jest to z pewnością ciekawa pozycja dla fanów mocnego kina w najskromniejszym, teatralnym wydaniu.
Moon (2009), reż. Duncan Jones
Nietypowa jak na gatunek science-fiction, niskobudżetowa produkcja, która wśród fanów zdobyła zasłużone miano realistycznego klasyka. A ogromna w tym zasługa Sama Rockwella, wcielającego się w postać Sama Bella – astronauty realizującego trzyletni kontrakt w bazie wydobywczej na Księżycu. Przebywa on tam zupełnie sam, jedyne interakcje nawiązuje z komputerem GERTYm (głos Kevina Spaceya), a w chwilach zwątpienia przy życiu trzyma go wizja powrotu do ukochanej, który ma nastąpić za dwa tygodnie. I, jak można się spodziewać, sprawy muszą się na tym etapie nieco skomplikować. W dusznej atmosferze narastającej psychozy pojawiają się zaskakujące zwroty akcji.
Film jest opowieścią o skomplikowanej naturze człowieka, izolacji i poczuciu frustracji, jakie za sobą niesie. Reżyser Duncan Jones przyznał, że na ekranie metaforycznie oddał własne przeżycia. Nazwa bazy na Księżycu to Sarang, czyli „miłość” po koreańsku – ponieważ był on wówczas w skomplikowanym związku na odległość z Koreanką i towarzyszyło mu podobne poczucie odosobnienia i bezsilności. Interesowała go również możliwość przyjrzenia się samemu sobie z innej perspektywy, zobrazowanie interakcji dojrzalszej wersji siebie z tą bardziej surową, naiwną i emocjonalną. Te zmiany, zachodzące naturalnie w człowieku, udało się uchwycić (uwaga, spoiler) poprzez relację Sama ze swoim klonem. Poprzeczka dla Sama Rockwella już na wstępie zawieszona była niezwykle wysoko, jednak to właśnie on sprawił, że ta kontrowersyjna historia okazała się niebanalna i hipnotyzująca.
Człowiek, który śpi (1974), reż. Bernard Queysanne
A gdyby tak zerwać wszelkie więzi łączące nas ze społeczeństwem i znaną dotychczas codziennością i po prostu „zniknąć”, całkowicie zanurzając się w niebycie i samotności? Na taki los decyduje się 25-letni student (Jacques Spiesser), bohater adaptacji książki Georgesa Pereca. Świadomie rezygnuje on z aktywnego życia, doskonaląc apatię i obojętność, a zarazem wymazując swoją przeszłość i przyszłość. Człowiek, który śpi to czarno-biała filozoficzna opowieść z paryskimi ulicami w tle, o stanie człowieka wyalienowanego, który zatracając się w letargu i gardząc losem zwykłych, szarych ludzi, stara się wzbić ponad historię, mianując się „bezimiennym królem świata”. Schizofreniczną atmosferę podsyca tu nietypowa narracja drugoosobowa, prowadzona przez Ludmilę Mikaël, która stanowi doskonałe tło dla wewnętrznych rozterek bohatera filmu. Po kilkudziesięciu minutach spędzonych w jego głowie pojawia się pytanie, na ile ten głos brzmi dla nas znajomo.
Pojedynek na szosie (1971), reż. Steven Spielberg
Steven Spielberg w swoim pełnometrażowym debiucie udowadnia, że nie potrzeba wyrafinowanej historii, hektolitrów krwi i ogromnych nakładów finansowych, by wywołać potężne emocje i (w zaledwie dwanaście dni) stworzyć kultowy thriller, okrzyknięty najlepszym filmem, który powstał na potrzeby telewizji. Wystarczy umiejętnie przełożyć na język filmowy nasz pierwotny lęk – strach przed nieznanym.
Bohaterem filmu jest komiwojażer David Mann (Dennis Weaver), przemierzający wynajętym samochodem kalifornijskie pustkowia. Po wyprzedzeniu zaniedbanej cysterny dostrzega ją ponownie w lusterku, by przekonać się, że za kółkiem kolosa czai się psychopata, który za wszelką cenę i bez wyraźnego powodu będzie chciał zmieść go z drogi i zabić. Kierowca ciężarówki do końca filmu pozostanie zarówno dla widza, jak i Davida pewną bezpostaciową złowrogą istotą, odzianą w kowbojki ze skóry węża. Dennis Weaver rewelacyjnie zagrał postać everymana w obliczu ekstremalnego zagrożenia – urzeczywistniając nasz najgorszy sen o pościgu na śmierć i życie.
Wszystko stracone (2013), reż. J.C. Chandor
Samotny człowiek kontra nieokiełznany żywioł. Doświadczony żeglarz (Robert Redford), pływając po Oceanie Indyjskim odkrywa po przebudzeniu, że jego statek zderzył się z kontenerem i zaczyna powoli nabierać wody, a systemy nawigacyjne i komunikacyjne ulegają zniszczeniu. Wydawać by się mogło, że mężczyzna zmierza w stronę nieuchronnej zagłady, tym bardziej, że przeciwności losu w postaci wszelkich morskich zagrożeń, od sztormu po rekiny, mnożą się, a pomocy trudno wypatrywać na horyzoncie.
Mimo że środowisko żeglarskie skrytykowało film za scenariuszowe niedopatrzenia i brak realizmu, trudno nie zachwycić się wizualnym rozmachem widowiska i wybitną rolą osamotnionego na ekranie Roberta Redforda, który charyzmatycznie – i niemal bez słów – ciągnie całą historię na swoich barkach.
127 godzin (2010), reż. Danny Boyle
Bohater filmu, w którego wcielił się James Franco, zabiera nas w fascynującą podróż – po niebezpiecznych górskich kanionach i zaskakujących zakamarkach ludzkiej osobowości. Wraz z nim przeżywamy szaleństwo izolacji i rosnące poczucie bezsilności w dramatycznych okolicznościach – odkrywając, że walka o przetrwanie to najsilniejszy instynkt, w obliczu którego jesteśmy zdolni dosłownie do wszystkiego (wystarczy wspomnieć kultową scenę autoamputacji ręki).
W centrum historii, która jest ekranizacją wspomnień Arona Ralstona, znalazł się uzależniony od porządnych dawek adrenaliny alpinista, który nie wyobraża sobie życia bez ryzykownych odskoczni od szarego życia. Jego pięciodniowa walka o przetrwanie w kanionie, w którym zostaje uwięziony po tym, jak głaz przygniata mu rękę, to prawdziwa jazda bez trzymanki – która bez Franco zapewne nie byłaby równie ekscytująca.
Cast Away – Poza światem (2000), reż. Robert Zemeckis
Klasyczna opowieść z gatunku „Robinson Crusoe”, której tematyka – zderzenie osamotnionej jednostki z nieujarzmioną przyrodą, kiedy to raj stopniowo przemienia się w piekło – niezmiennie porusza. Kiedy Chuck Noland (Tom Hanks), logistyk w firmie kurierskiej, w wyniku katastrofy samolotu przelatującego nad Pacyfikiem trafia na bezludną wyspę, szybko uzmysławia sobie własną bezradność w obliczu milczącej natury cywilizacyjnej pustyni. Nietrudno w tych okolicznościach o zrozumienie, że nie ma w życiu nic cenniejszego od bliskości drugiego człowieka. To jej brak jest dla bohatera filmu najdotkliwszy, dlatego tworzy on jej namiastkę „zaprzyjaźniając się” z Mr. Wilsonem, który jest piłką do siatkówki – i jest w stanie za tę przyjaźń oddać życie.
Sukces filmu to oczywiście w ogromnej mierze zasługa Toma Hanksa, który 6 lat po sukcesie Forresta Gumpa (również w reżyserii Zemeckisa), ponownie wciela się w postać wyalienowanej (tym razem dosłownie) jednostki. Metamorfoza Nolanda z przebojowego człowieka sukcesu w wychudzonego, spalonego słońcem rozbitka, zaskakuje zarówno w warstwie fizycznej, jak i psychologicznej. Obserwujemy człowieka, który w ciągu kilku lat samotności stracił wszystko – oprócz nadziei.
zobacz także
- 5 dokumentów o spektakularnych przekrętach, które warto zobaczyć
Opinie
5 dokumentów o spektakularnych przekrętach, które warto zobaczyć
- Bez cięć. 6 filmów, które opierają się na jednym ujęciu (lub tylko je udają)
Opinie
Bez cięć. 6 filmów, które opierają się na jednym ujęciu (lub tylko je udają)
- Dream pop znów w natarciu. Duet Beach House zapowiada nową płytę i prezentuje cztery premierowe piosenki
Newsy
Dream pop znów w natarciu. Duet Beach House zapowiada nową płytę i prezentuje cztery premierowe piosenki
- Być pisarzem, czyli z genealogii męki twórczej
Opinie
Być pisarzem, czyli z genealogii męki twórczej
zobacz playlisty
-
05
-
CLIPS
02
CLIPS
-
Cotygodniowy przegląd teledysków
73
Cotygodniowy przegląd teledysków
-
Nagrody Specjalne PYD 2020
02
Nagrody Specjalne PYD 2020