Opinie |

Łukasz Orbitowski: Harmonia ekranów13.01.2020

ilustracja: flacoux

Siedzę sobie w cichej chałupie. Za ścianą, w swoich pokojach dwaj synowie grają ze sobą po sieci. Budują figury w Minecrafcie czy coś. W jakiś sposób jest to zdumiewające. Siedzą połączeni światłowodem z jakimś dalekim serwerem i cisną w te głupoty. Fizycznie dzieli ich ściana. Tak naprawdę, tkwią razem w innym świecie. 

Przypomniało mi się, jak dwie dekady temu chodziło się pograć w pierwszego Quake’a do uczelnianej pracowni komputerowej. Zbudowano ją w celach edukacyjnych, ale nam służyła właśnie do tego. Potem, wielkim wysiłkiem wszedłem w posiadanie dwóch starych komputerów złączonych kablem. Był mniej więcej przełom wieków, o stałym podłączeniu do internetu nie było mowy, więc musiał wystarczyć nam ten kabel. Niejedna noc zeszła na Unreal Tournament. Do dziś mam przed oczami taką małą, niebieską salę zbudowaną na planie okręgu.

Grałem tak z moim ówczesnym wielkim przyjacielem, człowiekiem, którego traktowałem jak brata. Myślę o sobie sprzed lat, o tych dwóch chłopakach za ścianą i dochodzę do wniosku, że mamy identyczne aspiracje względem spędzania wolnego czasu.

Ponieważ jestem dziadersem, boomerem i pochodzę z czasów, kiedy nie mieliśmy żadnej technologii (pierwszy telewizor pojawił się w domu, gdy miałem pięć lat) różnego rodzaju technologiczne nowości witam z ekscytacją.

Ponieważ jestem dziadersem, boomerem i pochodzę z czasów, kiedy nie mieliśmy żadnej technologii (pierwszy telewizor pojawił się w domu, gdy miałem pięć lat) różnego rodzaju technologiczne nowości witam z ekscytacją. Trochę się tego uczyłem.  Na moich oczach wydarzyła się przyszłość. Przykładowo, nie mogę nadziwić się smartwatchom i notatkom głosowym. Jedno i drugie rozwiązanie znałem wcześniej z filmów science-fiction.

Wspólne granie wpłynęło łagodząco na moich chłopców, na całe życie rodzinne zresztą też. Tu muszę zaznaczyć, że posiadanie rodziny jest dla mnie nowością. Próbowałem wcześniej, nie wyszło. Dwadzieścia lat dorosłości spędziłem szlajając się po jakichś norach, najczęściej z butelczyną. Zmieniałem miasta i kraj szukając miejsca do życia. Mój syn z dawno nieistniejącego małżeństwa zażyczył sobie, aby zamieszkać ze mną. Ciut wcześniej poznałem dziewczynę z niewiele młodszym dzieciakiem. Zlepiliśmy własne nieszczęścia we wspólny dom i jakoś ciągniemy ten wózek, ku czarnej przyszłości. Nie zawsze jest łatwo, niemal zawsze wesoło.

Okiełznanie dwóch chłopaków w nowej dla nich sytuacji to trudne zadanie. Ustalają się hierarchie wartości, trwa walka i rozdzieranie łupów. Nie było najłatwiej. Trudno policzyć, ile razy chłopcy się pobili (a także wyrzucali się z domu, ogłaszali wyprowadzkę i w kółko skarżyli się, że jeden drugiemu zniszczył życie). Teraz panuje wytęskniona harmonia przerywana przez rzadkie, lecz konieczne sztormy. 

Widzę że porozumienie, wypracowane wokół gier przekłada się na całość życia – podział obowiązków, wspólne oglądanie filmów, sport, wyjścia i wszystkie rzeczy, które rodzice robią z dziećmi, albo i dzieci bez rodziców.

Jednym z punktów porozumienia chłopców były gry. Są bardzo różni, lecz obaj grają jak większość dzieci. I dobrze. Zaczęli wymieniać doświadczenia. Polecali sobie różne tytuły.  Starszy przechodził młodszemu co trudniejsze fragmenty, w końcu znaleźli tego Minecrafta i jadą. To dobra gra. Klocki, które nie chcą się skończyć.

Żaden ze mnie pedagog, ale widzę że porozumienie, wypracowane wokół gier przekłada się na całość życia – podział obowiązków, wspólne oglądanie filmów, sport, wyjścia i wszystkie rzeczy, które rodzice robią z dziećmi, albo i dzieci bez rodziców.

Nie tylko za gry jestem wdzięczny nowoczesnej technologii. W domu źródłem oczywistych napięć był telewizor. Dzieci nie zabiegały o niego, a wojenny front rozciągnął się pomiędzy mną a moją dziewczyną. Nie oglądam telewizji. Moja dziewczyna ją uwielbia. Na domiar złego kręcą ją programy kulinarne, których szczerze nie znoszę. 

Telewizor, moim zdaniem, służy do oglądania starannie wyselekcjonowanych filmów, nade wszystko zaś do grania na Playstation. Kłóciliśmy się właśnie o to. Magda Gessler okładała Kratosa po łysym łbie. Jestem jak trzystu spartiatów razem wziętych. Umrę, ale nie ustąpię.

Nie oglądam telewizji. Moja dziewczyna ją uwielbia. Na domiar złego kręcą ją programy kulinarne, których szczerze nie znoszę.

Aż pewnego dnia kupiłem sobie Switcha. Wiecie, taką przenośnią konsolkę. Bardzo dużo jeżdżę i zdarzają się takie dni, kiedy zwalam się w hotelu, nie mając siły na film ani książkę (jestem przecież najciężej pracującym z ludzi). Za to bym sobie pozabijał. Zainwestowałem w Switcha i przepadłem bez reszty. To głupie urządzonko zaprowadziło pokój pomiędzy mną a dziewczyną. Ona ogląda sobie tę swoją Gessler, ja leżę obok na kanapie i zabijam potwory na Switchu.

Istniało jeszcze jedno pole konfliktu (no dobra, jest ich mnóstwo, od wspomnianych już wyjazdów, przez sprzątanie i śmieci aż po niezdolność do zniesienia wszystkich moich zalet). Chodzi o czytanie w łóżku. Odkąd pamiętam, czytałem jakąś godzinę przed snem. W gruncie rzeczy to najdłuższy zwyczaj, jakiemu hołduję. Już w głębokiej podstawówce zasypiałem z książką. Dziewczyna wstaje wcześniej ode mnie, więc i wcześniej się kładzie. Czytanie książki przy lampce stanowiło problem. Kłóciliśmy się więc o światełko.

Pewnego dnia wściekłem się i kupiłem czytnik ebooków z podświetlanym ekranem. Życie natychmiast stało się piękne. Dziewczyna chrapie a ja czytam, pogrążony w zmąconej chrapaniem ciemności. I jeszcze mogliśmy wypieprzyć połowę biblioteki. 

Tak właśnie jest. Tylko dzięki technologii ludzie żyją ze sobą w harmonii.

000 Reakcji

Pisarz. Autor siedmiu powieści, m.in. „Inna dusza”, „Exodus”, „Tracę ciepło”. W roku 2016 otrzymał Paszport Polityki. Dwukrotnie nominowany do nagrody Nike, raz do nagrody Miasta Gdynia. Na antenie TV Kultura prowadzi program „Dezerterzy”. Wiecznie w podróży, gubi się między miastami. Przez przyjaciół zwany Potworem. (fot.Aga Krysiuk)

zobacz także

zobacz playlisty