Opinie |

Łukasz Orbitowski | Los kołami do góry odwrócony14.11.2019

ilustracja: flacoux

Moje życie jest bardzo ciężkie. Wczoraj położyłem się z książką dopiero koło godziny czternastej, tyle roboty było. Napisałem ze skargą do mojej dziewczyny. Kochanie, jaki zarobiony byłem! Dopiero teraz leżę i czytam. Z niewyjaśnionych przyczyn nie spotkałem się ze współczuciem.

Tak w ogóle dziewczyna ma problem ze zrozumieniem mojej pracy. Pyta, czym zajmuję się całe dnie i sugeruje dzieciom, że nic nie robię. Przecież leżę. Przerzucam kartki albo ciężary. Wlokę się do monopolowego. Odpowiadam wówczas, że jestem niesłychanie zapracowany. Mianowicie myślę. Zastanawiam się. Imaginuję. Rodzą się we mnie książki, opowiadania czy felietony takie jak ten.

Prócz tego uważam, że moje życie jest niesłychanie ciężkie, dosłownie przesycone udręką i cierpieniem. Wypocząłbym w kopalni srebra. Albo na galerach.

Mówiąc nieco poważniej, wszystko u mnie jest na opak. Pławię się w osobliwości własnego losu. Już dawno przestałem być pisarzem w czysto zawodowym sensie. Owszem, ciągle pisuję książki. To sens i sedno mojej pracy, powołanie i misja, nazwijcie to jak chcecie. Mało tego, te książki są coraz lepsze, a przynajmniej coraz bardziej się podobają. Ale większa część mojej aktywności zawodowej realizuje się w mediach społecznościach i tradycyjnych, na spotkaniach autorskich, podczas prowadzenia imprez i tak dalej. 

Przez ostatnie dni słuchałem dużo muzyki. Zapoznałem się z twórczością grupy Lombard i solowymi dokonaniami ich byłej wokalistki, Małgosi Ostrowskiej. Kawał frontmentki z niej, tak swoją drogą. Posłuchałem też płyt Miki Urbaniak i bardzo mi się podobały. Prócz tego przeczytałem wydane ostatnio powieści Juliana Barnesa i Eduardo Mendozy. Darujcie sobie lekturę. Mendoza napisał wiele lepszych książek, za to Barnes jest nudny i pretensjonalny jak to on. Gigantyczny sukces tego pisarza jest w moich oczach równie gigantycznym nieporozumieniem.

Mam wielkie szczęście. Zajmuję się tym, co lubię. Żyję kulturą. W jakiś sposób sam kulturą jestem. Do tego większość ludzi płaci za gry, książki, muzykę i filmy. Mnie płacą za ich oglądanie.

Co jeszcze? Gry, oczywiście. Przecież uwielbiam cisnąć na konsolce i właśnie przymierzam się do zakupu Switcha, dzięki czemu mój nieszczęsny mózg ugotuje się do reszty. Ostatnio bawię się Code Vein bardzo miodną i widowiskową nawalankę w eleganckim, dalekowschodnim stylu. Pierwsze podejście okazało się nieudane. Ginąłem bez przerwy. Doszedłem do wniosku, że zrobiłem coś źle na samym początku. Zacząłem jeszcze raz. Udało się! Szlachtuję wrogów aż krew na ekran chlapie. Code Vein ma dość wysoki próg wejścia i wyróżnia się pozornie skomplikowanym systemem walki, klas postaci i ciosów specjalnych. Raz opanowany, sprawdza się doskonale oferując wygrzew na miarę walk o Berlin. 

Ostrowską i Urbaniak przesłuchałem, ponieważ obie artystki gościły w maleńkim programie telewizyjnym, który wymyśliłem i prowadzę. Czas z Barnesem i Mendozą byłby kompletnie zmarnowany, gdyby nie audycja o książkach, gdzie się zatrudniłem. Odnośnie Code Vein zdarza mi się popełnić coś o grach w „Noise”, moim ukochanym niszowym magazynie. A także tutaj. W tej chwili. Przecież nie piszę tych słów za darmo.

Niewątpliwie mam wielkie szczęście. Zajmuję się tym, co lubię. Żyję kulturą. W jakiś sposób sam kulturą jestem. Do tego większość ludzi płaci za gry, książki, muzykę i filmy (o nich nie wspomniałem, ale mechanizm wygląda dokładnie w ten sam sposób). Mnie płacą za ich oglądanie.

Skoro pracuję odpoczywając, to jak właściwie mogę wypocząć? Naturalnym rozwiązaniem wydają się wakacje. Ludzie jeżdżą gdzieś żeby odpocząć, prawda?

Większość ludzi, z tego co wiem odpoczywa przy grze, muzyce, przy książce. Ja muszę grać, słuchać, oglądać i czytać. W jakiś przedziwny sposób pracuję wykonując te czynności. Moja praca jest dla innych odpoczynkiem. Może dlatego jestem ciągle taki zmęczony?

Śmieję się z tego, ale szczery śmiech zawiera w sobie ziarenko goryczy zwanej prawdą. Skoro pracuję odpoczywając, to jak właściwie mogę wypocząć? Naturalnym rozwiązaniem wydają się wakacje. Ludzie jeżdżą gdzieś żeby odpocząć, prawda? Do Zakopanego albo na Teneryfę. Wziąłbym rodzinkę i też gdzieś się przejechał. Czemu nie? 

Tego lata kręciłem program pod Paryżem. Zapieprzaliśmy po czternaście godzin, od rana do północy. Goniła nas policja, a producent dostał w mordę. Dziękuję pięknie za taki wyjazd. Niedawno odwiedziłem Choszcznę, Wałcz i majestatyczne Dołuje (ściskam panie bibliotekarki, serio – było wspaniale), wczoraj nocą zjechałem do domu z Opola i właśnie szykuję się do frontalnego ataku na Trójmiasto i Stolicę. Sama perspektywa pakowania torby jawi mi się torturą na miarę hiszpańskich butów. Wolę wylądować w więzieniu niż na dworcu. Chętniej stanę w ringu naprzeciwko Różala niż w progu pokoju hotelowego. Odgryzłbym sobie obie stopy, żeby tylko nie jechać na wakacje.

Moje życie stanowi widomy dowód na oderwanie się twórców kultury od życia, nasz bezwład, labilność i całkowite odklejenie się od problemów trawiących społeczeństwo. Żyję w bańce, w wymyślonym królestwie.

Jak więc mam odpocząć? Szczęśliwie nie płacą za seks i picie wódki, choć przecież jestem artystą, skąd niedaleko do alkoholizmu albo prostytucji. Rozważam gapienie się w ścianę, bez ruchu, bite osiem godzin. A może pójdę do pracy, takiej prawdziwej? Będę roznosił ulotki albo zostanę kontrolerem biletów.

Wiem przynajmniej jedno. Moje życie stanowi widomy dowód na oderwanie się twórców kultury od życia, nasz bezwład, labilność i całkowite odklejenie się od problemów trawiących społeczeństwo. Żyję w bańce, w wymyślonym królestwie. Nie jestem jedyny. My, artyści, nie mamy pojęcia o życiu.

Pisarz. Autor siedmiu powieści, m.in. „Inna dusza”, „Exodus”, „Tracę ciepło”. W roku 2016 otrzymał Paszport Polityki. Dwukrotnie nominowany do nagrody Nike, raz do nagrody Miasta Gdynia. Na antenie TV Kultura prowadzi program „Dezerterzy”. Wiecznie w podróży, gubi się między miastami. Przez przyjaciół zwany Potworem. (fot.Aga Krysiuk)

zobacz także

zobacz playlisty