Opinie |

Łukasz Orbitowski | Pod ten nowy rok31.12.2020

ilustracja: flacoux

Nigdy nie lubiłem Sylwestra. Świętowanie nowego roku wydaje mi się zwyczajnie głupie. Może dlatego, że nigdy nie potrzebowałem specjalnego pretekstu, aby się zabawić?

W chwili, gdy piszę te słowa, trwa zamieszanie związane z restrykcjami. Ogłoszono godzinę policyjną, która następnie okazała się nieważna, więc pan premier poprosił społeczeństwo, aby przestrzegali jej z własnej woli. Coś pięknego.

W Krakowie mamy gigantyczne podziemie knajpiane. Restauratorzy, właściciele pubów, barmani, kelnerzy i reszta obsługi robią co mogą, by przeżyć. Ponieważ nie otrzymali praktycznie żadnej pomocy od państwa, funkcjonują nielegalnie i takie też Sylwestry organizują. W większości znanych mi lokali, ze względu na groźbę godziny policyjnej Sylwestra przesunięto na dzień wcześniej, dzień później a najczęściej oba na raz. Imprezowicze przywitają Nowy Rok 30 grudnia a potem ponownie, 1 stycznia. Czy to oznacza, że rok 2021 będzie trwał raptem jeden dzień?

Pandemia zlikwidowała Sylwestra, na co reaguję z życzliwością. Nie muszę nigdzie jechać ani nikogo zapraszać. Koniec ze ściskaniem się na sygnał i wielogodzinnym wydzwanianiem po taksówkę.

Współczuję knajpom i całemu gastro, na takie praktyki trudno mi się oburzyć, lecz nie zamierzam w nich uczestniczyć. Pandemia zlikwidowała Sylwestra, na co reaguję z życzliwością. Nie muszę nigdzie jechać ani nikogo zapraszać. Koniec ze ściskaniem się na sygnał i wielogodzinnym wydzwanianiem po taksówkę. W sylwestrowy wieczór poleję sobie szklankę czegoś dobrego, a potem całą rodziną będziemy oglądali horrory aż wypadną nam oczy.

Kiedyś miałem inne podejście i bardzo cieszyłem się na Sylwestra. Chodziło wyłącznie o możliwość nieskrępowanej zabawy i bycie wśród ludzi. Zostało z tego kilka głupich historii i koledzy na terapiach odwykowych.

Na przykład jakieś ćwierć wieku temu koleżanka postanowiła zrobić bardzo eleganckiego Sylwestra, to znaczy każdy miał przyjść w marynarce i pod krawatem, co w tamtych czasach uchodziło za kuriozum. Człowiek inteligentny, studiujący, nosił przecież golf, ewentualnie sweterek od mamy. No to wystroiłem się jak szczur na otwarcie kanału, kupiłem flaszkę „sowietskoje igristoje” i poszedłem.

Był ze mną taki jeden kumpel, który potrafił mnóstwo wypić i za nic miał zasady współżycia społecznego. Nawalił się już koło dziesiątej, zaczął szukać guza, oberwał w łeb i runął nieprzytomny. No i tak. Impreza trwała w najlepsze i bez niego. 

Chłop obudził się około drugiej nad ranem, natychmiast zaczął pić na nowo i rozebrał się do naga. Uwzględnił jednak zasady elegancji zarządzone przez gospodynię. Konkretnie zawiązał sobie krawat na przyrodzeniu. Tak właśnie minęła reszta wieczoru. Facet siedział golutki, z tym krawatem zwisającym smętnie jak skóra ze szczura, popijał wódeczkę i narzekał, że nikt z zebranych nie umie się bawić. Jego zdaniem brakowało nam wszystkim kultury i obycia. Jakoś przed świtem na to wszystko przyszedł brat gospodyni. Wrócił z innej imprezy. Popatrzył na gołego kumpla, na ten krawat, zgromadzone wokół dziewczęta i zapytał bez ironii:

– Czy pan tu pracuje? 

Na obronę kumpla muszę powiedzieć, że gdy wytrzeźwiał, kupił gospodyni piekielnie drogie kolczyki na przeprosiny.

Parę lat temu mieszkałem z dziewczyną w Kopenhadze, gdzie nudziliśmy się jak mopsy. Na Sylwestra odwiedził nas pewien poczytny pisarz, którego nazwiska nie zdradzę. Zastanawialiśmy się, co by tu zbroić, a ponieważ co dwie głowy to nie jedna, wpadliśmy na wspaniały pomysł. Pójdziemy z domu piechotą aż pod ratusz. Po drodze zagadniemy do każdej mijanej knajpy i wypijemy przynajmniej po kielichu.

Z Frederiksbergu do centrum jest przynajmniej pięć kilometrów. Knajp w tej cholernej Danii mają zatrzęsienie, a większość wygląda jak ta z Gangu Olsena. Efekt naszego spaceru nietrudno przewidzieć.

Kopenhaga jest miastem rowerów. Naprawdę wszyscy tam jeżdżą głównie na tych okropnych dwuśladowcach. Pod każdym budynkiem znajduje się stojak, a w nim całe mnóstwo rowerów. Z kumplem wpadliśmy na doskonały pomysł: pożyczymy sobie po takim i urządzimy wyścigi wokół bloku. Potem grzecznie oddamy rowery tam, skąd je wzięliśmy. Byliśmy głupi, a nie źli. Żaden z nas przecież nie ukradłby roweru.

Aby Sylwester się udał, musi choć trochę przestać być Sylwestrem. Tej nocy powinno zdarzyć się coś nieoczekiwanego.

Zabraliśmy po rowerze i spróbowaliśmy urządzić wyścig. Niestety wyszło jak zwykle. Rowery miały zablokowane koła, co skądinąd dało się przewidzieć. Kto o zdrowych zmysłach zostawia rower bez zabezpieczenia? Nie chcieliśmy przyjąć tego do wiadomości. Sięgaliśmy po kolejne rowery, a one leciały nam z rąk. Wywracaliśmy się razem z nimi w okropnym hałasie. Było bardzo wesoło.

Nagle mnie oświeciło. Co będzie, gdy przyjdzie policja? Co powiemy tym facetom z patrolu, dwa napsute chłopy w dresach i czapkach naciągniętych na bandyckie oczy? „Panie władzo, jesteśmy dwoma kompletnie pijanymi pisarzami z Polski i nie robimy nic złego, my chcemy tylko pożyczyć na chwilę po rowerku…” Polak słynie między innymi z tego, że co jakiś czas pożycza różne pojazdy bez zgody ich właściciela. Oczywiście tylko na chwilę. Poustawialiśmy te rowery z powrotem najlepszej jak umieliśmy (czyli niezbyt dobrze) i umknęliśmy zawstydzeni. Mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu.  

Aby Sylwester się udał, musi choć trochę przestać być Sylwestrem. Tej nocy powinno zdarzyć się coś nieoczekiwanego.

Pamiętam, jak w końcówce szkoły średniej zaprosiłem do siebie ówczesną dziewczynę. Mieszkałem z rodzicami i byłem naprawdę przejęty. Chyba przyszedł jeszcze kumpel z koleżanką i to wszystko. Niestety, moja wybranka nawaliła się jak szpadel. Uderzyła w trupa. Była pijana w dym. No i tak. Przejąłem się tym bardzo, bo nigdy wcześniej nie widziałem pijanej kobiety. Zrobiłem jedyną rzecz, jaka wpadła mi do głowy. Wziąłem ją pod pachę, ściągnąłem po schodach z czwartego piętra i odprowadziłem do domu, przez pół Krakowa.

Taksówka znajdowała się poza moim zasięgiem finansowym, więc spacer zajął nam kilka godzin, podczas których zdarzyło się wiele miłych rzeczy. Te jednak zmilczę. Odstawiłem dziewczynę pod drzwi jej domu i sobie poszedłem. Była może piąta nad ranem. Było zimno. Czułem się słaby i oszołomiony tym wszystkim.

Tak trafiłem na Rynek Główny, gdzie jeszcze niedawno trwała impreza sylwestrowa. Ludzi już wymiotło. Naprawdę nie widziałem ani żywej duszy, za to całą płytę Rynku pokrywał gęsty dywan szkła ze stłuczonych butelek po szampanie. Miliardy szklanych drobinek migotały w świetle latarni. Jak okiem sięgnąć, nie było ani jednej żywej duszy. Zniknęli ostatni pijacy, posnęli policjanci. Byłem tylko ja, w ciszy styczniowego świtu i miałem to bezcenne z punktu widzenia nastolatka poczucie, że cały Kraków należy tylko do mnie.

Jakieś piętnaście lat później mieszkałem z inną dziewczyną, która kochałem bardzo, choć (jak czas pokazał) niewystarczająco. Wzięliśmy ślub, ona była w ciąży i klepaliśmy słodką biedę. Naprawdę cieszyłem się na wspólne życie i dziecko, ale nie miałem ochoty na żadnego Sylwestra. Do niedawna wiodłem burzliwe, imprezowe życie, którego miałem już dosyć. Siedzieliśmy w domu, we dwoje. Czegoś jednak brakowało.

Wziąłem więc pod rękę moją ciężarną żonę i poszliśmy na kopiec Krakusa. To miejsce, z którego widać całe miasto, a my mieszkaliśmy niedaleko. Dotarliśmy jakoś przed dwunastą. Widziałem kominy elektrociepłowni, kościoły Kazimierza, Wawel, wszystko co chcecie. I nagle zewsząd wzbiły się race, jak to w Sylwestra. Były ich dosłownie setki, biły z każdego krańca miasta w ciemnofioletowe niebo i wyglądało to jak atak Marsjan czy coś takiego. Miałem nawet wrażenie, że na nasz kopiec spadnie promień światła i oboje wyparujemy. Do tego jednak nie doszło i wróciliśmy do domu, zakochani, zachwyceni, gotowi na wspólne życie, które zaraz miało się skończyć.

Prócz tego na Sylwestra przynajmniej dwa razy wyznałem komuś miłość, pobiłem się, pilnowałem dziecka i przebrałem się za posłankę VII kadencji. Cieszę się jednak, że tę najbliższą noc spędzam w domu.

A wszystkim, którzy zaglądają tutaj, czytają mnie i innych felietonistów Papaya.Rocks życzę nawet nie tego, by rok 2021 był lepszy niż mijający. O to nietrudno. Chciałbym, aby każde z Was odzyskało to, co straciło podczas ostatnich miesięcy. Badźcie zdrowi, spróbujcie być szczęśliwi.

Pisarz. Autor siedmiu powieści, m.in. „Inna dusza”, „Exodus”, „Tracę ciepło”. W roku 2016 otrzymał Paszport Polityki. Dwukrotnie nominowany do nagrody Nike, raz do nagrody Miasta Gdynia. Na antenie TV Kultura prowadzi program „Dezerterzy”. Wiecznie w podróży, gubi się między miastami. Przez przyjaciół zwany Potworem. (fot.Aga Krysiuk)

zobacz także

zobacz playlisty