Opinie |

Łukasz Orbitowski | Wyznania człowieka o trzech zmysłach19.06.2019

ilustracja i animacja: flacoux

Dziś na śniadanie zjadłem kanapki. Zrobiła mi je dziewczyna, więc nie wiem, z czym były. Nie myślcie, że zawsze mam tak dobrze. Zazwyczaj śniadania robię sobie sam.

Zawsze jem kanapkę, podgrzewaną albo nie. Wiem, że ludzie z rana posilają się jajecznicą, owsianką, czy też musli. Taki posiłek nigdy nie przyszedł mi do głowy. Gdybym znalazł się w celi śmierci, tuż przed egzekucją, poprosiłbym właśnie o kanapkę, czy też, najpewniej, zrezygnował z ostatniego posiłku. Kat pracuje jak my wszyscy. Szkoda jego czasu.

Obiad zjadłem na mieście. Mamy w Krakowie taki fajny bar z curry, na Krakowskiej. Dają tam jedzenie od razu, co ma dla mnie kluczowe znaczenie. Nie muszę czekać. Mięcho z ryżem wsunąłem błyskawicznie, wachlując plastikową łyżką (praca z widelcem zajmuje więcej czasu) i popędziłem dalej. Z kolei na kolację kupiłem sobie bób. Podobno warto jeść warzywa. Bób przyrządza się szybko i bezwysiłkowo. Będę się nim żywił, dopóki nie zniknie z warzywniaków. Jutro, dla odmiany, spędzam dzień w podróży. Obiad spożyję w Warsie. To dobrze, bo przynajmniej nie będę musiał nigdzie iść. I dobre piwo mają.

Najczęściej jedzenie to koszmar. Muszę zrobić sobie posiłek albo pójść do restauracji. Po żarciu robię się senny, ciężki, a tymczasem powinienem trwać w czujnej kreatywności.

Nie lubię jeść. W gruncie rzeczy nienawidzę jedzenia, a konieczność spożywania przynajmniej trzech posiłków dziennie mam, w najlepszym razie, za marnowanie cennego czasu. Tyle ciekawych rzeczy mógłbym zrobić w zamian. Najczęściej jedzenie to koszmar. Muszę zrobić sobie posiłek albo pójść do restauracji. Po żarciu robię się senny, ciężki, a tymczasem powinienem trwać w czujnej kreatywności. Sama myśl, że muszę włożyć coś do ust, pogryźć, rozmemłać i przełknąć jest nie do zniesienia.

Zawsze tak miałem. W dzieciństwie jedzenie stanowiło udrękę (każdy, kto przeżył szkolną stołówkę w końcówce PRL wie co mam na myśli), dziś to przykra konieczność. Naprawdę, czekam na posiłki z tubek i w pastylkach. Natomiast nie wiem, skąd wzięła się we mnie ta niechęć. Właściwie nie mam zmysłu węchu i trzeba zgniłego jajka, żebym się ożywił. Ze smakiem jest niewiele lepiej. Rozróżniam słodki, gorzki i tak dalej. Tylko czym tutaj się cieszyć? Dajcie mi hamburgera z dworcowej budki albo kawior spod gwiazdki Michelina. Nie dostrzegę różnicy.

Do niedawna cieszyłem się z takiego stanu rzeczy. Ponieważ wszystko mi jedno, co jem, postanowiłem jadać zdrowo. Oczywiście bez przesady. Unikam jednak sieciówek, pizzy, wspomnianych wyżej hamburgerów. Czasem nawet przyjmę sałatę (najchętniej z bobu). Piję alkohol. Palę papierosy. Wszystko mi jedno, co jem. Dlaczego więc miałbym się zatruwać?

Rrudno przecenić skalę tej cywilizacyjnej zmiany. Cieszę się, że ludzie jedzą smacznie i różnorodnie. No, ale ja tak nie umiem.

Zdarzało się jednak, że raniłem ludzi. Moi przyjaciele maniakalnie gotują, uwielbiają jeść i mieli trudność z przyjęciem faktu, że ja nie uwielbiam. Uważali, że udaję, że się zgrywam albo po prostu nigdy nie jadłem niczego dobrego. Stawali na głowie, żeby mnie złamać. Przyrządzali steki, kalmary, krewetki. Wsuwałem te frykasy jak świnia kartofle, no bo byłem głodny i nie chciałem nikomu zrobić przykrości. Prawda jednak szybko wchodziła na jaw. Posiłek nie sprawił mi żadnej frajdy. Był przecież posiłkiem, czymś okropnym. Przyjaciele uważali, że mnie zawiedli, było im smutno, a ja nie potrafiłem zmienić tego stanu rzeczy.

Na moich oczach dokonała się ogromna zmiana. Ludzie zaczęli jeść świadomie i cieszą się jedzeniem. Spacerując przez centrum dowolnego miasta natykam się na mnóstwo restauracji, knajpek i barów w rodzaju curry na Krakowskiej. Każdy może zjeść to co lubi. Kolejny dzień oznacza festiwal nowych smaków. Doskonale pamiętam czasy, kiedy ulice były szare i puste, a nieliczne restauracje oferowały głównie kotleta, dorsza i, z rzadka,  tatara do wódki. W bramach sprzedawano hod dogi i hamburgery w zimnych bułkach. Doprawdy, trudno przecenić skalę tej cywilizacyjnej zmiany. Cieszę się, że ludzie jedzą smacznie i różnorodnie. No, ale ja tak nie umiem. Chcę swoich pastylek, łaknę żarcia dla kosmonautów.

Żyję więc w świecie opanowanym jakąś spożywczą manią, od której pozostaję całkowicie wolny. Widzę i jem. Nie przeżywam i nie rozumiem. Jestem jak głuchoniemy w operze.

Na domiar złego jedzenie wylewa się zewsząd. Znajomi wrzucają fotografie swoich posiłków na facebooka i instagrama, jakby chcieli uwiecznić wszystko, co zaraz zginie w ich umęczonych żołądkach. Programów kulinarnych nie sposób zliczyć. Piszę te słowa na komputerze podłączonym do internetu. Jak inaczej miałbym pisać? Mam pewność, że zaraz zaczną wyskakiwać mi reklamy związane z jedzeniem. Używam określonych słów. Wielki Brat widzi je wszystkie, koduje i wysyła do reklamodawców.

Żyję więc w świecie opanowanym jakąś (w pełni zrozumiałą) spożywczą manią, od której pozostaję całkowicie wolny. Widzę i jem. Nie przeżywam i nie rozumiem. Jestem jak głuchoniemy w operze. Mój los jest losem ślepca, którego wyciągnięto na wyprawę dookoła świata.  Przywykłem do tej ślepoty, nauczyłem się z nią żyć. Zdziwiłbym się bardzo, gdyby nagle mi ją odjęto.

Dlatego pasjami patrzę na jedzących. Jestem jak duch sycący się szczęściem tych, którzy jeszcze żyją. Wampirem z oczami zamiast kłów. Pasę się widokiem napchanych ust, pełnych żołądków i oczu wybałuszonych z przeżarcia. Cieszy mnie widok luzowanych pasków, a beknięcia są dla mnie niby suita Bacha. Naprawdę. Więc jeśli kiedyś, w restauracji, zobaczycie, że przygląda wam się dziwny, wielki, niepokojąco podobny do małpy facet, cały w tatuażach nie bójcie się proszę, bo to będę ja. 
    

tagi

000 Reakcji

Pisarz. Autor siedmiu powieści, m.in. „Inna dusza”, „Exodus”, „Tracę ciepło”. W roku 2016 otrzymał Paszport Polityki. Dwukrotnie nominowany do nagrody Nike, raz do nagrody Miasta Gdynia. Na antenie TV Kultura prowadzi program „Dezerterzy”. Wiecznie w podróży, gubi się między miastami. Przez przyjaciół zwany Potworem. (fot.Aga Krysiuk)

zobacz także

zobacz playlisty