„Matrix” w pigułce. Tuż przed premierą „Zmartwychwstań” przypominamy, co wydarzyło się w trylogii21.12.2021
Skoro po niemal dwóch dekadach filmowy Matrix zmartwychwstaje, na dodatek z udziałem dwójki protagonistów, którzy teoretycznie zginęli na naszych oczach w Rewolucjach, warto przypomnieć sobie, o co w tym wszystkim chodzi. A przynajmniej jedną z wersji, bowiem stworzony przez rodzeństwo Wachowskich świat ma tyle sensów i wątków, że prawdy dojść nie sposób. I choć Matrix Zmartwychwstania Lana W. reżyseruje solo, znajomość oryginalnej trylogii i jej niuansów wydaje się być kluczowa, żeby dobrze przyswoić to, co oferuje nowy film.
Fabularnego, technologicznego i wizualnego wpływu trylogii Wachowskich na kino nie sposób przecenić. Z jednej strony mamy podatną na interpretacje historię osiągania indywidualnej i zbiorowej świadomości, wychodzenia z symbolicznej jaskini platońskiej, zauważania świata takim, jaki jest. Opowieść, która wpisała się w nastroje swoich czasów i nauczyła miliony widzów kontestować otaczającą rzeczywistość, przedzierać się przez szum medialny, dostrzegać rozmaite mechanizmy odgórnej kontroli, a także doceniać kontakt międzyludzki. Z drugiej strony Matriksy to pierwszorzędne filmy akcji obfitujące w wizualne wodotryski, które nie straciły do dziś na sile rażenia. Od pierwszych scen Matriksa, gdy naginająca zasady fizyki Trinity walczy z policją oraz ucieka przed agentami, przez kultową sekwencję, gdy Morfeusz uczy Neo łamać prawa Matriksa, po kapitalny pościg na autostradzie i efektowną walkę z dziesiątkami Smithów w Reaktywacji i fenomenalną obronę Syjonu w Rewolucji. Po prostu wow!
Nie da się jednak nie zauważyć, iż mimo że pojedyncze sceny i efektowne sekwencje ogląda się w Matriksach będąc pod ogromnym wrażeniem i z poczuciem intelektualnego spełnienia, trylogia ma swoje problemy. Zwłaszcza cierpiące na przerost ambicji Reaktywacja i Rewolucje, w których sceny fenomenalne przeplatają się z kuriozalnymi wypełniaczami czasu i fragmentami żmudnie podawanej ekspozycji. Postaci drugiego planu, które w pierwszym Matriksie świetnie uzupełniają przygody i filozoficzne dywagacje Neo, Trinity i Morfeusza, w dwójce i trójce są po to, by zapełniać kadry i dużo mówić. Dialogi są przeładowane enigmatycznymi informacjami tak, aby widz nie był w stanie zrozumieć tego, co ogląda. Największym jednak zarzutem kierowanym pod adresem Reaktywacji i Rewolucji jest brak intensywnych emocji. Rodzeństwo Wachowskich już w Matrixie pokazało, że nie po drodze im z ludzką emocjonalnością, że wolą mnożyć pytania, kręcić sceny akcji i rozwijać mitologię świata przedstawionego, ale w dwójce i trójce polegli w tym aspekcie. Jak w scenie seksu Neo i Trinity przy wtórze bawiącego się Syjonu. Lub wtedy, gdy grana przez Monikę Bellucci Persefona zmusza Neo, by ją pocałował na oczach wściekłej Trinity. No bo tak.
Pamięć – pojęcie kluczowe dla trylogii Wachowskich, która na przełomie wieków zmieniła i kino, i postrzeganie współczesnego, coraz bardziej stechnicyzowanego świata.
Wiele z tych dziwactw można wyjaśnić przyjętą przez twórców konwencją, bo przecież rzeczona Persefona jest programem i nie musi zachowywać się wedle ludzkich norm moralnych, jednak to tak naprawdę kwestia gustu, tego, co widz jest w stanie przyjąć jako wiarygodne. Problem w tym, że te wszystkie ubytki przesłaniają to, co sprawiło, że Matriksy przetrwały kolejne blockbusterowe mody kina i nie straciły kulturowego oraz społecznego znaczenia mimo dwudziestu lat na karku. Z okazji premiery Zmartwychwstań proponujemy zatem powrót do fabularnego sedna trylogii, a dokładniej rzecz biorąc, do wspomnienia głównej osi fabularno-filozoficznej. Rozumiejąc, o co chodzi w Matriksach, znacznie łatwiej docenić zarówno wizualny rozmach najlepszych scen (jak choćby TA, TA, TA czy TA), jak i imponujący religijno-kulturowo-literacki zakres znaczeniowy. Pamiętajcie o tym, oglądając Zmartwychwstania.
Łyżka istnieje tylko wtedy, gdy ktoś zechce, by istniała…
Pamięć. Pojęcie kluczowe dla trylogii Wachowskich, która na przełomie wieków zmieniła i kino, i postrzeganie współczesnego, coraz bardziej stechnicyzowanego świata. Pamięć indywidualna i zbiorowa. Pamięć analogowa i cyfrowa. Pamięć władcy i niewolnika. Matrix to skomplikowana, wielowymiarowa symulacja ziemskiej rzeczywistości końca XX wieku. Symulacja stworzona przez maszyny, które za sprawą ludzkiego postępu technologicznego stały się istotami rozumnymi – a co za tym idzie, nie tylko uczącymi się i dostosowującymi własną ewolucję do czynników zewnętrznych, lecz też niechcącymi umierać. Bo żadna świadoma istota nie chce przecież umierać i cierpień. Od tego się zaczęło – od robota, który został powołany do cyfrowego życia, żeby niewolniczo służyć ludziom, a który dowiedział się, że ma zostać zdezaktywowany, więc zabił swych panów. Bo nie chciał umierać. Swym czynem zainicjował rebelię, jakiej Ziemia nigdy wcześniej nie zaznała.
Wściekli ludzie ruszyli do boju, zamierzając pozbyć się raz na zawsze swojej kłopotliwej kreacji. Maszyny broniły się w każdy możliwy sposób, jednakże ludzie nie chcieli słuchać i nie mieli zamiaru wchodzić z elektronicznymi umysłami w jakiekolwiek alianse. Byli tak pewni siebie, że zrzucili na miasto maszyn górę bomb atomowych. Nic to jednak nie dało, a jedynie rozsierdziło przeciwnika. Ludzie byli tak pewni swej intelektualnej oraz wojskowej dominacji, że postanowili zniszczyć niebo własnej planety, by odebrać swym nieludzkim przeciwnikom dostęp do energii słonecznej, a w rezultacie zgotować podrzędnym im maszynom nowe „ostateczne rozwiązanie”. Jakże się mylili… Inteligentne maszyny, korzystając z własnego rozwoju technologicznego, odparły wszelkie ludzkie zakusy militarne, zaś z ludzi zrobiły źródło nieskończenie odnawialnej energii dla siebie i stworzonej przez siebie na planecie infrastruktury. Hodowani w specjalnych kapsułach, na posępnych „farmach” ciągnących się aż za horyzont pod permanentnie zaciemnionym niebem, ludzie zostali sprowadzeni do roli… baterii. Były to ogniwa wymyślone w iście genialny sposób – energia pozyskiwana była z ciał, ale potrzebne były do tego też ludzkie mózgi. A to właśnie człowiecze umysły stanowiły zagrożenie – mogły bowiem w pewnym momencie sprawić, że ludzie znajdą sposób na ponowne odebranie maszynom władzy nad Ziemią.
Dlatego właśnie powstał Matrix – symulujący rzeczywistość z końca XX wieku zaawansowany program komputerowy, do którego maszyny ładują umysły hodowanych ciał, od niemowlęcia po starca, pozwalając ich właścicielom wierzyć, że żyją w analogowym świecie rządzonym grawitacją, prawami fizyki oraz arbitralnymi regułami społecznymi. Geniusz systemu nie polegał na jego technologicznej innowacyjności, lecz danej w pełni kontrolowanym umysłom iluzji wyboru. Żyjąc w przekonaniu, że mogą kochać, płakać, odnosić sukcesy i popełniać błędy na własny rachunek, ludzie przestali zadawać pytania o naturę otaczającej rzeczywistości. Oddali się we władanie „siły wyższej”.
Rozumiejąc, o co chodzi w Matriksach, znacznie łatwiej docenić zarówno wizualny rozmach najlepszych scen, jak i imponujący religijno-kulturowo-literacki zakres znaczeniowy
System był genialny, jednak niezbyt szczelny. Podczas gdy maszyny spokojnie „uprawiały” sobie ludzkie baterie, niektóre ludzkie jednostki były w stanie wysnuć refleksję i „zajrzeć za kulisy” cyfrowej rzeczywistości, wyzwalając się z jarzma niewolnictwa. Ci rebelianci skazali się jednak w ten sposób na życie w permanentnym ukryciu przed maszynami w rzeczywistości prawdziwej, wydobywając z „systemu” kolejne jednostki i budując w pocie czoła pozory dawnej cywilizacji. Ale przynajmniej byli wolni i mogli decydować za siebie. Prawda?
Którą pigułkę wybrać, czerwoną czy niebieską, skoro każda jest iluzją?
W tym miejscu naszej historii wkracza kwestia pamięci. A raczej problem jej braku. Ukrywające się w Syjonie – ostatnim istniejącym ludzkim mieście zbudowanym głęboko pod powierzchnią blisko ciągle rozgrzewającego planetę jądra – niedobitki ludzkości zostały pozbawione książek, archiwów, zdjęć, materiałów wideo i innych narzędzi pokoleniowego przechowywania wiedzy. A co za tym idzie – kultywowania historycznej prawdy, tego, co, kto, po co, dlaczego i jak. Pamięć o wydarzeniach sprzed całych pokoleń przetrwała w formie wyrywkowej, podatna zarówno na mitologizację, jak i… no cóż, manipulację. W Matriksie Morfeusz, legendarny bojownik o prawdę i przetrwanie ludzkości, wyjawia prawdę Neo, nowo wyzwolonemu z systemu mężczyźnie, którego uważa go za Wybrańca, zdolnego przeważyć szalę w wojnie z maszynami. Oznajmia mu, że „prawdziwa rzeczywistość” to świat mniej więcej na przełomie XXII i XXIII wieku, a gehenna ludzkości trwa niemal dwieście lat. „Mniej więcej”, bo w tym nowym, koszmarnym świecie czas znacznie trudniej liczyć, a bez możliwości zapisywania i zapamiętywania przeszłości nie wiadomo, czym jest teraźniejszość.
Prawda jest znacznie bardziej przerażająca. Nie tylko Morfeusz i „wyzwoleni” ludzie mylą się w swych szacunkach o dobre kilkaset lat, ale też nie mają pojęcia, że są częścią znacznie większego systemu: i wciąż są niewolnikami. Okazuje się, że maszyny miały początkowo spore problemy z utrzymaniem ludzkich umysłów wewnątrz pierwszej wersji Matriksa – ich twór był zbyt idealny, wręcz utopijny, a z natury chaotyczni i potrzebujący zarówno bohaterów, jak i wrogów ludzie nie byli w stanie w niego uwierzyć. Nawet podświadomie. Kolejne wersje symulacji były lepsze, bo bardziej chaotyczne, brudne, niesprawiedliwe, jednak ciągle nie spełniały wyznaczonego im celu. Wszystko uległo zmianie, kiedy do Architekta, świadomego programu nadzorującego ewolucję Matriksa, dołożono drugi program, którego jedynym celem było zgłębienie złożoności ludzkiej psychiki. Była to Wyrocznia, wewnątrz symulacji rzucająca enigmatycznymi przepowiedniami staruszka, na której Morfeusz i rebelianci opierają wiarę w zwycięstwo nad maszynami. Niby ona trzyma z ludźmi, ale w gruncie rzeczy istnieje po to, by wmawiać każdemu kolejnemu pokoleniu bojowników o wolność mit o Wybrańcu, który gdy nadejdzie, zniszczy system od środka.
I wmawia na tyle dobrze, że nikt się dotychczas nie połapał w perfidnej grze cyfrowych szachów, którą Wyrocznia rozgrywa od setek lat z równie zaangażowanym Architektem. Oba programy zręcznie manipulują ludźmi, mówią im to, co ci chcą słyszeć, gdy trzeba wspomóc jakąś bardziej nietypową jednostkę, wgrywają jej niezauważalnie kody nowych możliwości. Wszystko, żeby otwierać i zamykać kolejne cykle rozwoju Matriksa. Cykl polega na tym, że maszyny pozwalają grupie indywidualności „wyzwolić” się z symulacji, założyć Syjon, zbudować ruch oporu i marzyć o powrocie do rzeczywistości sprzed dominacji maszyn, zaś w międzyczasie Wyrocznia owija sobie wokół palca część walczących, przygotowując ich na nadejście Wybrańca. Potem wszystko rozwija się mniej więcej tak jak w filmach, a kończy wraz z podjętą przez Wybrańca decyzją, która skutkuje śmiercią jego i większości Syjonu. Cykl się kończy i zaczyna od nowa, od grupy wyzwolonych z symulacji osób z wielkim marzeniem. Pętla, z której uciec nie sposób, bo tym, co trzyma ludzi w jej ramach, jest ich własna natura. Fakt, że są ludźmi, że pozbawieni pamięci są krótkowzroczni i nie mają punktu oparcia. Że potrzebują podziałów, by normalnie funkcjonować. Że skupiając się na walce z systemem, nie zauważają, że są częścią problemu.
Ludzie są i dalej będą niewolnikami maszyn, nieświadomymi tego, w jaki sposób i przez jak potężne siły są manipulowani.
Pierwszy Matrix rozpoczyna się w trakcie szóstego cyklu, a Reaktywacja i Rewolucje go kończą. Cykl różni się od poprzednich w detalach, nade wszystko w tym, że klonujący się agent Smith wymknął się spod kontroli i stał zagrożeniem nawet dla świata maszyn, a w przeciwieństwie do wcześniejszych Wybrańców Neo wybrał w kluczowym momencie miłość do jednej kobiety nad przetrwanie ludzkości. Mimo wszystko Trinity zmarła później w jego ramionach, wierząc, że oddała życie za coś ważnego. I za miłość. Neo zaś dotarł do miasta maszyn i wszedł z nimi w układ – pokonał Smitha, poświęcając własne życie, by między maszynami i ludźmi nastał pokój.
Czymże jest prawda, jeśli nie decyzją umysłu, by uznać coś za prawdę?
Pod koniec Rewolucji Syjon wiwatuje, przygotowując się zapewne do kolejnej hucznej balangi, Neo stał się oficjalnie zbawcą ludzkości, a towarzysząca mu w tej ostatniej drodze Trinity pewnie doczeka się niedługo pomników z brązu lub dostępnego blisko ziemskiego jądra materiału. Cykl nr 7 rozpoczyna się w Matriksie malowniczym zachodem Słońca na tle błękitnego nieba, sugerując, iż ta nowa symulacja będzie łączyła założenia systemu z utopijnymi początkami tego genialnego tworu inteligentnych maszyn, które nie chciały po prostu umierać. Dowiadujemy się, że maszyny będą dalej „uprawiać” ludzi, ale nie będą ich powstrzymywać przed zyskiwaniem świadomości. A to znaczy, że nawet jeśli ludzie wciąż nie będą panami planety, że będą ciągle niewolnikami, ich znaczenie urosło. Ich Syjon nie został zniszczony i pamięć wydarzeń z trylogii zostanie w jakiś sposób utrwalona. Że został postawiony pierwszy krok ku lepszemu. Idylliczne zakończenie, skrytykowane przez miliony widzów za swą idylliczność. Tylko że to dalej iluzja.
Pewne jest, że czwarta część będzie wizualnym fajerwerkiem pełnym enigmatycznych dialogów oraz decyzji i emocji, które wywołają dużo kontrowersji.
Bo ludzie są i dalej będą niewolnikami maszyn, nieświadomymi tego, w jaki sposób i przez jak potężne siły są manipulowani. Nie wiedząc, czy to, co robią, jest dziełem ich decyzji, czy jednak konsekwencją decyzji podjętych przez jakiś mądrzejszy od nich cyfrowy byt, ludzie będą żyli w pozorze wolności. Aż ktoś się nie wkurzy i nie zacznie wojny na nowo. Bo, jak dosyć dobitnie podkreślają to w finalnej rozmowie Rewolucji Wyrocznia i Architekt, gra nie została przerwana. Zmieniły się jej reguły. Sęk w tym, że zmienili je nie ludzie, lecz Wyrocznia – przypomnijmy, program odpowiedzialny za permanentną manipulację ludzkości – popychając Neo, żeby robił to, czego wymagała zmiana reguł gry. Wybraniec był przez cały czas kukiełką, zresztą kukiełkami byli wszyscy, którzy w niego wierzyli i poświęcali życie dla tej wiary. Nie było w tym kaprysu, nie było żadnej złośliwości, było wręcz pewne ryzyko, bowiem Wyrocznia nie wiedziała, do czego doprowadzą jej działania. I prawdopodobnie działała faktycznie w swoim rozumieniu na rzecz gatunku ludzkiego. Nie zmienia to faktu, że siódmy cykl, choć wizualnie przyjaźniejszy, nie zapowiada się dla ludzi aż tak dobrze, jak chcieliby wierzyć.
Niemal dwie dekady później (a przynajmniej wedle ludzkich lat) Neo i Trinity zmartwychwstają, ale niczego nie pamiętają. Ani siebie, ani wszystkich dramatycznych chwil z trylogii, ani tego, że są niewolnikami genialnie pomyślanego więzienia, w którym ludzie więżą się sami. Wiadomo, że naszych bohaterów czeka wielka przygoda i odzyskiwanie świadomości i tożsamości. Pewne jest, że czwarta część będzie wizualnym fajerwerkiem pełnym enigmatycznych dialogów oraz decyzji i emocji, które wywołają dużo kontrowersji. Jednych film zniesmaczy, innych zadziwi, dyskusje będą trwały całymi latami, utrwalając kulturowy status kwadrylogii. Biorąc jednak pod uwagę to wszystko, a także nowe konteksty technologiczno-społeczne, które pojawiły się przez ostatnie dwadzieścia lat, wliczając w to fakt, że ludzie coraz chętniej więżą się w wirtualnych więzieniach nowych mediów, dość przerażające jest to, że maszynom udało się nie tylko przywrócić zmarłych do życia, ale wymazać też ich pamięć.
zobacz także
- Wojtek Mazolewski: Muzyka polega na stylu sponsorowane przez Mazda
Ludzie
Wojtek Mazolewski: Muzyka polega na stylu
- Moda na żenadę. Czy żyjemy w czasach krindżu?
Trendy
Moda na żenadę. Czy żyjemy w czasach krindżu?
- Branded Stories, czyli filmy dla marek, ale po swojemu
Papaya Young Creators
Newsy
Branded Stories, czyli filmy dla marek, ale po swojemu
- Nowa, animowana produkcja Netfliksa pozwoli pokierować losami bohaterki – zupełnie jak w interaktywnym „Bandersnatch”
Newsy
Nowa, animowana produkcja Netfliksa pozwoli pokierować losami bohaterki – zupełnie jak w interaktywnym „Bandersnatch”
zobacz playlisty
-
Teledyski
15
Teledyski
-
Cotygodniowy przegląd teledysków
73
Cotygodniowy przegląd teledysków
-
PZU
04
PZU
-
CLIPS
02
CLIPS