Opinie |

My już po: „Hiacynt" Piotra Domalewskiego 14.10.2021

Bartosz Mrozowski / Netflix / materiały prasowe

Premiera Hiacynta, który po premierze na Nowych Horyzontach i Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni zasilił katalog Netfliksa, jest bez wątpienia ważnym wydarzeniem. Trudno mówić w przypadku tego filmu o wielkim przełomie – mamy do czynienia z produkcją niepozbawioną wad. Z kilku istotnych powodów jeszcze trudniej jednak marginalizować jego znaczenie.

Oddać głos niesłyszanym 

Przede wszystkim cieszy fakt, że Hiacynt to jeden z niewielu tytułów poświęconych społeczności LGBTQ+ nad Wisłą. Widoczność osób nieheteronormatywnych w polskiej kinematografii nadal pozostaje znikoma. Kiedy już pojawiają się na ekranie, ukazywane są w stereotypowy, uproszczony sposób. Według filmowców geje najczęściej mieszkają w wielkich miastach, pracują w branży kreatywnej, a lwia część z nich jest do przesady zmanierowana. Każda próba przełamania tego schematu – niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z intymną dokumentalistyką, czy ze współczesnymi fabułami pokroju Wszystkich naszych strachów Łukasza Rondudy i Łukasza Gutta – zasługuje na uwagę. Kino dzięki temu poszerza swoje horyzonty i staje się inkluzywnym medium eksponującym problemy niedoreprezentowanych grup. Choć z pewnością nie każdy utożsami się z problemami queerowych bohaterów, ukazanie ich wykluczenia albo prób odnalezienia siebie może mieć uniwersalny wymiar. 

kadr z filmu „Hiacynt" / fot. Bartosz Mrozowski / Netflix / materiały prasowe
kadr z filmu „Hiacynt" / fot. Bartosz Mrozowski / Netflix / materiały prasowe

Z empatią w przeszłość 

Twórcy filmu zasługują na uznanie o tyle, że sięgnęli po wątki nie tyle teraźniejsze, co historyczne. Nawet jeśli w kinach pojawiły się niedawno Ostatni komers, Płynące wieżowce albo Nina przybliżające rozterki społeczności LGBTQ+, jej przeszłość naznaczona dyskryminacją pozostaje nieopowiedziana. O akcji „Hiacynt prowadzonej przez Milicję Obywatelską w latach 1985-1987, której motywy pojawiają się w premierowej produkcji, nie uczy się na lekcjach historii w szkołach. Tymczasem jej kulisy – szantażowanie  homoseksualistów, zbieranie ich danych w „różowych teczkach” i oskarżanie o prostytucję – to żywe świadectwo poniżania mniejszości, które nie może być zapomniane. Podobny, choć wybierający inne pole kultury hołd, z powodzeniem złożyła niedawno autorka książki Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej (wyd. Krytyki Politycznej).

Hiacynt to wreszcie kolejne dzieło w dorobku Piotra Domalewskiego, którego kariera zaczyna nabierać rozpędu. Choć zbyt wcześnie, żeby o absolwencie katowickiej filmówki mówić jak o spadkobiercy Krzysztofa Kieślowskiego albo Krzysztofa Krauzego, z pewnością wyrasta on na czołowego reprezentanta rodzimego kina społecznego. W krótkometrażowym 60 kilo niczego, nagrodzonej Złotymi Lwami Cichej nocy i Jak najdalej stąd pochylał się nad problemami stale obecnymi w nadwiślańskim krajobrazie – nierównościami ekonomicznymi, scysjami rodzinnymi i emigracją. Nowa, zanurzona w historii późnego PRL-u propozycja z jego strony z naturalnych przyczyn pomija te wątki, ale unaocznia wrażliwość Domalewskiego na ludzkie krzywdy i dylematy. To nie jest twórca, który patrzy z góry na swoich bohaterów. Zamiast tego podchodzi do nich z dużą dozą empatii i obserwatorskiego zmysłu. 

W poszukiwaniu siebie

Kanonadę zachwytów trzeba jednak skontrować – nawet nie tyle ze względu na potrzebę czystego krytykanctwa, co na świadomość tego, że potrzeba rzeczowego i jakościowego ukazania akcji „Hiacynt” pozostaje paląca. Próba połączenia w filmie konwencji kina historycznego, tożsamościowego i kryminalnego nie jest nieudana, ale brakuje w niej spójności i właściwego zgrania  nagromadzonych wątków. Sprawia ono, że momentami trudno przekonać się do rozwijającej się akcji. 

Głównego bohatera w Hiacyncie zagrał nasz niedawny rozmówca, Tomasz Ziętek, dla którego po Żeby nie było śladów Jana P. Matuszyńskiego to kolejna duża rola. Aktor sportretował Roberta Mrozowskiego: młodego, ambitnego milicjanta stopniowo poznającego świat służb mundurowych. Jego codzienność jest bardzo uporządkowana – za chwilę ma ożenić się z wpatrzoną w niego Halinkę (Adrianna Chlebicka), a ojciec pułkownik (Marek Kalita) załatwił mu mieszkanie i awans. Mężczyzna wepchnięty w ramy konwenansu odkrywa jednak prawdę o sobie, gdy wpada na trop seryjnego mordercy gejów. Choć według jego przełożonych sprawa jest już rozwiązana, on decyduje się szukać dalej. Gdy po infiltracji środowiska homoseksualistów jego losy krzyżują się z Arkiem Krajewskim (Hubert Miłkowski), coś zaczyna w nim pękać. W gronie osób nieheteronormatywnych, które ukrywają się przed spisaniem do „różowych teczek”, stopniowo czuje oddech wyzwolenia. I mimo że za wszelką cenę stara się tamować emocje względem nowo poznanego chłopaka, te ostatecznie i tak biorą górę. 


W kategorii kina queerowego Hiacynt skutecznie opiera się schematom fabularnym i bije z niego autentyczność. Ciastoń z Domalewskim skutecznie weszli do głowy człowieka, który stopniowo odkrywa swoją tożsamość. Obserwowanie jego transformacji jest o tyle intrygujące, że przez wiele wychowywał się zgodnie z tradycyjnym wzorcem męskości – tak, jakby role przykładnego męża i ofiarnego policjanta były dla niego zaprojektowane od samego początku. Wizyta na imprezie u otwarcie flirtującego z nim Arka, gdzie panowie bez krępacji zakładają peruki, noszą sukienki i śpiewają wniebogłosy hity polskiej muzyki rozrywkowej, początkowo go onieśmiela, ale jest też katalizatorem późniejszej przemiany. A ta – choć ograniczona długością filmu – rozpina się na emocjonalnych subtelnościach, czego najlepszą reprezentacją jest scena zbliżenia między bohaterami. Dobrze, że w ekipie realizacyjnej pojawiła się koordynatorka intymności, Marta Łabacz: dzięki niej jeden z punktów kulminacyjnych Hiacynta nie zniknął z planszy. 

kadr z filmu „Hiacynt" / fot. Bartosz Mrozowski / Netflix / materiały prasowe
kadr z filmu „Hiacynt" / fot. Bartosz Mrozowski / Netflix / materiały prasowe

Hiacynta liście powiędłe 

Zgrzyt pojawia jednak w wybranej przez Domalewskiego i Ciastonia konwencji kryminalnej. Profesja Mrozowskiego stanowi coś w rodzaju deridowskiego, ambiwalentnego pharmakonu – jest jednocześnie lekiem i trucizną. Gdyby protagonista pracował jako księgowy, nauczyciel albo – idąc za inklinacjami generalizujących twórców – artysta, jego transformacja nie robiłaby aż tak dużego wrażenia. Poza tym operacyjna działalność w milicji uzasadnia to, dlaczego musiał trafić do środowiska osób nieheteronormatywnych. Problem w tym, że wątek związany z iście Zodiakowym śledztwem rozmywa się w nieoczekiwanych momentach. Czuć, że wprowadzenie kryminalnej intrygi nie tyle było celem samym w sobie, co pretekstem do osadzenia fabuły w danym kontekście. Niestety, nie brakuje w niej klisz – mapy myśli sporządzanej przez milicjanta w niedostępnej piwnicy, a także nieumotywowanych pościgów czy konszachtów. Równoległym problemem okazuje się też to, z czym zmaga się wielu młodszych twórców umiejscawiających swoje fabuły w PRL-u. Skłaniający się w stronę neo-noiru anturaż, który niczym w Rojście ubarwia synthwave’owa, ilustracyjna elektronika, zagęszcza atmosferę, ale staje się coraz bardziej wyeksploatowany.

kadr z filmu „Hiacynt" / fot. Bartosz Mrozowski / Netflix / materiały prasowe
kadr z filmu „Hiacynt" / fot. Bartosz Mrozowski / Netflix / materiały prasowe

Hiacynt, który od środy można zobaczyć na Netfliksie, pragnie upiec zbyt wiele pieczeni na jednym ogniu. Mówi o queerowości, milicyjnej patologii, toksycznej męskości, a jednocześnie jest skąpaną w neonowych światłach pocztówką z Polski na pograniczu transformacji ustrojowej, zawoalowanym komentarzem na temat obecnej sytuacji osób nieheteronormatywnych i streamingową rozrywką. Mimo to warto poświęcić dwie godziny na jego seans – choćby dlatego, że od takich brawurowych i koniec końców atrakcyjnych dla widza prób do rodzimego kina wpuszcza się trochę świeżego powietrza. 

Hiacynt | Oficjalny Zwiastun | Netflix / autor: Netflix Polska
000 Reakcji

Publikował na łamach Krytyki Politycznej, Red Bull Muzyki, Gazety Magnetofonowej, Muno oraz innych magazynów zajmujących się kulturą. Szczególnie zainteresowany muzyką elektroniczną, kinem niezależnym, literaturą non-fiction i sztuką współczesną. Kiedy nie pisze, występuje w teleturniejach.

zobacz także

zobacz playlisty