Ludzie |

Historia, która złamała niejeden życiorys. Rozmawiamy z Tomaszem Ziętkiem, gwiazdą filmu „Hiacynt”13.10.2021

fot. materiały promocyjne / Bartosz Mrozowski

Na początku kariery grał postacie-symbole, które zna cała Polska: Janka Wiśniewskiego czy Jana Bytnara „Rudego”, bohatera kultowych Kamieni na szaniec. W tym roku serwuje na ekranie kolejną lekcję historii, tyle że tym razem zapomnianej, domagającej się opowiedzenia. Najpierw oglądaliśmy go w Żeby nie było śladów, filmie o sprawie Grzegorza Przemyka. Teraz na Netfliksa trafia Hiacynt, którego tłem jest ogólnopolska akcja milicji wymierzona w gejów za PRL-u. Z Tomaszem Ziętkiem rozmawiamy o historii jako narzędziu walki politycznej, reprezentacjach osób LGBT w kinie, a także o lekcji, którą młode pokolenie powinno wyciągnąć ze śmierci Przemyka.

Hiacynt | Oficjalny Zwiastun | Netflix

Najpierw Żeby nie było śladów o sprawie Grzegorza Przemyka, teraz Hiacynt, w którym znowu mamy lata 80. i opowieść, której w szkolnych podręcznikach raczej nie odnajdziemy. Serwujesz nam w tym roku powtórkę z historii.

Tomasz Ziętek: Bawię i uczę (śmiech).

Nie wiem, czy tymi akurat filmami bawisz…

Przynajmniej w kontekście Hiacynta odnajduję aspekt rozrywkowy.

No zgoda, w sumie jest zagadka, jest złowroga i zawiesista atmosfera. Trochę jak z thrillerów Davida Finchera.

Fincher pojawił się u nas jako pewien odnośnik. Sam odnajduję tu zresztą trochę nawiązań do Siedem. Poza tym, jak zauważyłeś – w pierwszej kolejności jest to trzymający w napięciu kryminał. Z trudnym tematem w tle, ale wciąż kryminał. Czyli kino rozrywkowe.

A myślisz, że takimi gatunkowymi produkcjami Netflix wprowadza na rynek powiew świeżości?

Nie wiem. Pewnie czas pokaże, jak ten model produkcji się u nas przyjmie. Ja mogę mówić za siebie i jako aktor czuję zmianę. Netflix wnosi do naszej pracy nowe rozwiązania. Przy okazji Hiacynta na planie pojawiła się na przykład koordynatorka scen intymnych. W Polsce to nowość, na Zachodzie taki zawód istnieje już od lat.

W czym wam taka koordynatorka pomagała?

Rozmawiała z nami. O naszym stosunku do ciała, naszych granicach. Dbała o to, żebyśmy w trakcie kręcenia scen erotycznych czuli się komfortowo i żeby żadne z nas nie zostało zmuszone do zrobienia czegoś, na co się wcześniej nie umawialiśmy.

W tym roku dużo się o tym mówi. O skandalicznych sytuacjach w szkołach, na planie.

Tak, wciąż pokutuje hierarchiczność. Na szczęście to się zmienia. Pojawia się zrozumienie, że po drugiej stronie kamery stoi człowiek, który ma swoją wrażliwość. Nie chodzi tylko o to, że każdy ma inną relację ze swoim ciałem. Są wśród nas ofiary nadużyć seksualnych, które mają za sobą traumatyczne przeżycia, o których nie wiemy. Koordynatorka przeprowadza więc z nami na początku wywiad, dzięki czemu czujemy się na planie zaopiekowani, bezpieczni. To się później przekłada na ekran.

A tobie to pomogło? Pytam o twój stosunek do scen intymnych.

Nie jest to dla mnie łatwe, więc pomogło. Ale przy Hiacyncie też wiedziałem, na co się piszę. Te sceny były uzasadnione w scenariuszu, mieściły się bardzo ściśle w obrębie historii.

Historia opowiada o akcji właśnie pod kryptonimem „Hiacynt”. Słyszałeś o niej przed filmem?

Nie, to jest temat praktycznie nieopisany. Teraz może więcej się o tym mówi, powstały jakieś publikacje, ale pamiętam, że jak przygotowywałem się do roli, to brakowało materiałów źródłowych, do których mógłbym się odwołać. W skrócie: akcja została przeprowadzona w PRL-u przez milicję, utworzono rejestry osób homoseksualnych, co w konsekwencji służyło ich szykanowaniu i nakłanianiu do współpracy.

W sumie utworzono 11 tys. tzw. „różowych teczek”. Większości nie odnaleziono, sprawa na kilka dekad stała się niewidoczna. Nie wydaje ci się, że naszym problemem jest specyficzny sposób konstruowania pamięci historycznej? Sprawy dotyczące na przykład mniejszości seksualnych nie mieszczą się w ramach spraw wartych zapamiętania.

Cóż, historia jest elementem walki politycznej. Każda opcja polityczna używa historii jako narzędzia. Rzeczy, które akurat są potrzebne się wyciąga, inne trzyma się pod dywanem.

A nie masz wrażenia, że takie narracje są niewygodne, bo odbijają się w teraźniejszości? Widzowie, którzy widzieli w Wenecji film Jana P. Matuszyńskiego, szukali podobieństw między sprawą Przemyka a George’a Floyda. Hiacynt też jest jak najbardziej na czasie. Takie sytuacje można dziś zobaczyć na ulicy, nie tylko w archiwach IPN.

Niestety tak. Pamiętam, że kiedy kręciliśmy Żeby nie było śladów, to historia w straszny sposób się powtarzała. Nie mówię nawet o Floydzie, pobicia przez policję miały miejsce też na naszym podwórku.

A Hiacynt? Na konferencji w Gdyni Piotr Domalewski powiedział, że zawsze jest czas, żeby robić filmy o tym, że jest jakaś grupa obywateli prześladowana przez system. 

Finał prac nad scenariuszem zbiegł się akurat z zatrzymaniem Margot. Osoby LGBT, w tym moi znajomi, wciąż nie czują się w tym kraju bezpiecznie. Dlatego uważam, że ten film jest potrzebny. I cieszę się, że będzie pokazywany właśnie na Netfliksie, bo temat ma szansę wejść do szerszej wyobraźni społecznej. Jeśli ktoś jest z góry uprzedzony, to nie pójdzie na taki film do kina. Ale obejrzeć go samemu na platformie jest łatwiej. Poza tym, dobrze, że ten film nie jest manifestem, tylko kryminałem, który będzie się oglądało dobrze każdemu. W taki sposób można oswajać ludzi ze sprawami, których się boją, których nie znają.

materiały promocyjne / Bartosz Mrozowski
materiały promocyjne / Bartosz Mrozowski

Twój bohater może się przydać w tym oswojeniu. To młody chłopak, który na starcie nie ma określonej orientacji seksualnej czy poglądów. Zmaga się tylko ze swoimi uczuciami i koniecznościami narzuconymi na niego przez otoczenie. Bardzo uniwersalna postać.

I taka, której brakowało. Marcin Ciastoń, scenarzysta, zwrócił mi to uwagę, że osoby LGBT nie mają w kinie swoich reprezentantów. Młody człowiek, który boryka się z wychodzeniem z szafy, nie ma się z kim identyfikować, nie ma się do kogo odwołać. Czasem pojawiają się w filmach queerowe epizody, ale zwykle jest to przerysowany „przyjaciel gej”.

Robert ma też trudną relację w domu. Oprócz relacji homoerotycznej opowiadacie w Hiacyncie o szorstkich stosunkach rodzinnych. Z tym też widzowie mogą się utożsamić.

Też o tym pomyślałem. Ten bohater funkcjonuje w świecie, w którym ludzie są zamknięci na rozmowę o uczuciach. Dla ojca Roberta, ale też dla ojca Jurka z Żeby nie było śladów, takie pojęcia jak bliskość i czułość są przejawami słabości. Nawet dziś można usłyszeć takie teksty: „nie rycz, nie bądź baba”. Ta surowość to chyba coś charakterystycznego dla wychowania poprzednich pokoleń. Po babci to widzę. Ona nie rozmawia o emocjach, tylko okazuje je czynem. Tak samo jest w przypadku moich ekranowych ojców.

W Hiacyncie grasz postać fikcyjną, ale u Matuszyńskiego bierzesz na swoje barki rolę Jurka Popiela, wzorowanego na Cezarym F., który był świadkiem brutalnego pobicia przez zomowców Grzegorza Przemyka. Dziś nie rozmawia on z dziennikarzami, nie chce, aby gdziekolwiek pokazywano jego wizerunek. Jak ty nad nim pracowałeś?

Podstawą był reportaż Cezarego Łazarewicza. Z jednej strony musiałem myśleć o perspektywie Jurka, z drugiej trzeba było pamiętać, że ta postać funkcjonuje na kilku płaszczyznach. Jego obraz tworzą zarówno informacje fałszywe, jak i prawdziwe. Jedne dopływają z Komitetu Centralnego, inne z jego rodzinnego domu. To wszystko tworzyło ostateczny portret bohatera. 

materiały promocyjne / Bartosz Mrozowski
materiały promocyjne / Bartosz Mrozowski

A widzisz w tym bohaterze może coś z siebie? 

Nie, raczej nie jesteśmy podobni. Nie utożsamiam się z Jurkiem, natomiast jestem wdzięczny, że ta postać otworzyła mi oczy na to, co się wtedy stało. W mojej głowie sprawa Przemyka zawsze sprowadzała się do jego ofiary. Aż nagle zdałem sobie sprawę, że ta historia ma konsekwencje sięgające o wiele dalej. Że złamała niejeden życiorys, że wielu ludzi do dzisiaj nie potrafi sobie z tym poradzić. Jedna sytuacja, a jak daleko promieniuje, jak daleko sięga… 

Myślisz, że ten film może stać się ważną lekcją historii dla młodych? 

Nie chciałbym przypisywać nam zapędów edukacyjnych, ale może faktycznie potrzebujemy takich lekcji. U mnie w szkole na historii Żyzny Półksiężyc był grany z siedem razy, cztery razy Egipt, później ledwie dobrnęliśmy do współczesności. Jak mówiłeś – istnieje trudność w rozmawianiu o tym, czego konsekwencje widzimy dzisiaj w telewizji. Nagle się okazuje, że pan Urban, który robi te śmieszne filmiki w internecie, stoi za sprawą tuszowania śmierci Przemyka. Nie wiem, czy da się z tym coś zrobić. System edukacji, wykaz lektur, nawet prawda historyczna, zawsze będą pod egidą partii, która w danym czasie sprawuje władzę.

A może taka oddolna lekcja historii, jak wasz film, coś po sobie zostawi? Sprawa Przemyka, mimo że była tuszowana, zacierana, poruszyła ludzi. Niektórzy wyciągnęli z niej ważną lekcję. Zresztą kiedyś przeczytałem takie słowa: „historia związana ze śmiercią Przemyka pokazuje, że człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać…”. 

Nie mam nic do dodania. Podpisz mnie pod tym!


Tomasz Ziętek – aktor filmowy, teatralny, wokalista i gitarzysta trójmiejskiego zespołu Fruitcase. W tym roku zagrał główne role w „Hiacyncie” Piotra Domalewskiego i „Żużlu” Doroty Kędzierzawskiej, można go zobaczyć również w filmie „Żeby nie było śladów” Jana P. Matuszyńskiego, który miał światową premierę na festiwalu w Wenecji i jest polskim kandydatem do Oscara. Znany także z Bożego Ciała Jana Komasy i Konwoju Macieja Żaka.

000 Reakcji

krytyk filmowy. Publikuje m.in. na łamach "Przekroju", "Czasu Kultury", tygodnika "Przegląd", czasopisma "Ekrany", a także w portalach Interia.pl, Wirtualna Polska, Popmoderna. W wolnych chwilach poszerza kolekcję gadżetów z Gwiezdnych Wojen.

zobacz także

zobacz playlisty