Niespodzianki dla cierpliwych, czyli 7 scen po napisach (i w ich trakcie), na które warto czekać06.05.2022
Każdy, kto choć raz widział produkcję Marvela na dużym ekranie, kojarzy ten widok: kończy się film, przez następnych kilkanaście minut lecą napisy, a ludzie mimo to nie wychodzą z sali, wiedząc, że to jeszcze nie wszystko. Sceny po napisach stały się wizytówką produkcji ze stajni MCU – niekiedy były pustym ozdobnikiem, niewiele wnoszącym do całości dodatkiem, innym razem zapowiedzią kolejnych części serii, a nawet pełnoprawnymi sekwencjami, które nadawały filmom nowych znaczeń. Żeby trzymać się faktów, trzeba sobie jednak powiedzieć, że sceny po napisach nie są wynalazkiem Marvela, a zabiegiem stosowanym w kinie od pół wieku. Przypominamy te najciekawsze.
Wolny dzień pana Ferrisa Buellera (1986), reż. John Hughes
Wolny dzień pana Ferrisa Buellera to klasyczna komedia dla nastolatków w reżyserii Johna Hughesa, w której tytułowy bohater postanawia w środku tygodnia urządzić sobie wagary. Ciekawostka: ten nieco zapomniany tytuł z filmografii Hughesa przeszedł do historii jako jeden z pierwszych przykładów łamania czwartej ściany w kinie. Bohater bezceremonialnie patrzy w stronę kamery, zwraca się bezpośrednio do nas, by powierzać nam swoje myśli i robi tak przez cały film. Nie inaczej jest w scenie umieszczonej po napisach. Ferris Bueller pojawia się w szlafroku, zupełnie zaskoczony, że widzowie wciąż jeszcze ślęczą przed ekranem i każe im… iść do domu. Inna sprawa, że ta scena, w skali jeden do jeden, została odtworzona w pierwszym Deadpoolu. Ot, dowód na to, że nawet kilka sekund po napisach może mieć wpływ na popkulturę i późniejsze dzieła.
Świt żywych trupów (2004), reż. Zack Snyder
Remake flagowego filmu o zombie George’a Romero w reżyserii Zacka Snydera. Nie jest to miejsce na szczegółową dyskusję dotyczącą tego, czy udało się dochować wierności pierwowzorowi. Mimo sporych różnic w obu wersjach dominuje jednak ta sama myśl przewodnia: kiedy zombie atakują, nigdzie nie można czuć się bezpiecznie. Poczucie tego zagrożenia potęguje scena po napisach w filmie Snydera. Produkcja kończy się stosunkowo optymistycznie – grupa ocalałych bohaterów znajduje schronienie na pokładzie znalezionej w porcie żaglówki. Tyle że postscriptum odwraca tę sytuację, zmienia sens pierwotnego zakończenia, przekreśla szansę na happy end. Na ekranie pojawia się amatorskie nagranie, kręcone z ręki przez samych bohaterów. Zapasy na łodzi się kończą i trzeba z powrotem przybić do brzegu, gdzie czeka oczywiście już kolejna horda zombie. Czy udało im się w porę uciec? Czy ktokolwiek przeżył? To wszystko pozostaje niewiadomą.
Przetrwanie (2011), reż. Joe Carnahan
Kolejna scena, która wprowadza do zakończenia szczyptę dwuznaczności, a która mogłaby spokojnie znaleźć się w filmie. Przetrwanie – film o grupie ocalałych z katastrofy lotniczej, którzy muszą zawalczyć o życie na śnieżnej pustyni w sercu Alaski – kończy się sceną pojedynku między bohaterem granym przez Liama Neesona a krwiożerczym wilkiem. Kto wyszedł z tej potyczki cało? Na pozór nasz rozbitek, ale tylko na pozór, bo odpowiedzi na pytanie nie ułatwia mikro-scena dodana przez Joe’a Carnaha po napisach. To właśnie dzięki niej okazuje się, że zwierzę ciągle oddycha; nie wiemy jednak, czy za chwilę wyzionie ducha, czy może podniesie się do kolejnego ataku. W takiej sytuacji widz może tylko rozłożyć ręce, wywiesić białą flagę – zostaje z pustą kartą, niewiadomą, na dodatek ze sceną wielce symboliczną, która nie jest łatwa do wytłumaczenia.
Kac Vegas (2009), reż. Todd Phillips
Trzech kumpli budzi się po zakrapianym wieczorze kawalerskim. Film się urwał, głowa ugina się pod ciężarem kaca, mieszkanie wygląda jak po przejściu tornado, w łazience siedzi tygrys. To nie największy problem, gorzej, że pan młody, który następnego dnia miał wziąć ślub, zniknął. Cały film układa się w śledztwo – dowody, poszlaki, świadkowie, po nitce trzeba dojść do kłębka. Jak można się domyślać, zguba się odnajdzie, ślub się odbędzie, ale Phillips nie odpuszcza bohaterom upiornego kaca moralnego. Wydarzenia poprzedniej nocy pozostają w sferze domysłów i przypuszczeń, aż do momentu, w którym znajdują aparat z dowodami. Zdjęcia pojawiające się w napisach stanowią kapitalne dopełnienie akcji, uzupełniają wszelkie luki, składające się na prawdę o popełnionych szaleństwach.
Szkoła rocka (2003), reż. Richard Linklater
Tym razem scena nie tyle po napisach, co bezpośrednio na napisy nachodząca. Gdy pojawia się wiązanka nazwisk ludzi, którzy pracowali przy Szkole rocka, film toczy się w najlepsze. Bohater grany przez Jacka Blacka zakłada własną szkołę muzyczną w swoim mieszkaniu, z grupą dzieciaków szlifuje właśnie cover It’s a Long Way to the Top (If You Wanna Rock ’n’ Roll) AC/DC. Z jednej strony to świetna puenta pasująca do całej opowieści. Z drugiej – kawałek, w którym każdy z młodocianych muzyków może się wyżyć, bo dostają oni sporo miejsca na konkretne solo. Z trzeciej – lekarstwo na nudę, która zwykle towarzyszy napisom końcowym na czarnej planszy. Linklater wie, jak utrzymać uwagę widza do samego końca.
Napoleon Wybuchowiec (2004), reż. Jared Hess
Napoleon Wybuchowiec – film, który na początku lat dwutysięcznych zrobił w Stanach prawdziwą furorę – też ma swoją scenę po napisach. Na dodatek tak rozbudowaną, że należałoby ją uznać za pełnoprawny suplement do filmu, ba! – jego integralną część. To, co w niej widać, jest kwintesencją specyficznego humoru i dziwacznych pomysłów kłębiących się w głowie Jareda Hessa. W skrócie: jeden z głównych bohaterów (Kip) bierze ślub, podczas ceremonii odśpiewuje cringe’ową do bólu pieśń na cześć ukochanej, gdy nagle na horyzoncie, pośród pól i łąk, pojawia się tytułowy Napoleon jadący na… koniu. Zanim rumak zostanie wręczony w prezencie młodej parze, bohater poprosi jeszcze o szybkie zdjęcie, a potem młodzi odjadą na nim w dal. Wyraźnie przesadzona, od czapy, a przy tym w całej swojej niedorzeczności przezabawna – ta krótka wstawka jest najlepszym możliwym podsumowaniem tego filmu.
Idź twardo: historia Deveya Coxa (2007), reż. Jake Kasdan
Dewey Cox – ikona muzyki, gwiazda światowego formatu, która nigdy… nie istniała. Postać ta została przez Jake’a Kasdana ulepiona na wzór i podobieństwo Johnny’ego Casha, Roya Orbisona czy Boba Dylana, następnie w kilku miejscach pociągnięta grubą kreską, co stało się doskonałym podłożem pod parodię muzycznych biopiców pokroju Spaceru po linie z Joaquinem Phoenixem. Idź twardo do samego końca stara się jednak igrać z widownią i zwodzić ją w pole, stawiając pod znakiem zapytania status głównego bohatera. Po napisach widzimy w końcu krótką scenkę z „prawdziwym Deweyem Coxem” z 16 kwietnia 2002 roku. No cóż, mogłoby to świadczyć o inspiracji prawdziwymi wydarzeniami, gdyby nie fakt, że to tylko stylizacja na czarno-biały materiał archiwalny. Kasdan wprowadza w ten sposób swój film na kolejny metapoziom, a przy tym jeszcze raz oddaje pole do aktorskiego popisu Johnowi C. Reilly’emu.
zobacz także
- Trzecia część „365 dni” już w sierpniu. Czy kolejna ekranizacja powieści Blanki Lipińskiej podbije świat?
Newsy
Trzecia część „365 dni” już w sierpniu. Czy kolejna ekranizacja powieści Blanki Lipińskiej podbije świat?
- Festiwal Woodstock 50 oficjalnie odwołany po serii „nieprzewidzianych niepowodzeń”
Newsy
Festiwal Woodstock 50 oficjalnie odwołany po serii „nieprzewidzianych niepowodzeń”
- Sufjan Stevens i Luca Guadagnino znów łączą siły. Reżyser „Call Me By Your Name” wyreżyserował nowy klip muzyka
Newsy
Sufjan Stevens i Luca Guadagnino znów łączą siły. Reżyser „Call Me By Your Name” wyreżyserował nowy klip muzyka
- Leonard Cohen i „Hallelujah”. Jest zwiastun dokumentu o legendarnej piosence
Newsy
Leonard Cohen i „Hallelujah”. Jest zwiastun dokumentu o legendarnej piosence
zobacz playlisty
-
George Lucas
02
George Lucas
-
03
-
Papaya Films Presents Stories
03
Papaya Films Presents Stories
-
Nagrody Specjalne PYD 2020
02
Nagrody Specjalne PYD 2020