Opinie |

Olga Drenda | Pismo23.05.2019

ilustracja: Martyna Friedla, animacja: Marta Kacprzak

Lubię przyglądać się ręcznie pisanej drobnicy, którą spotyka się jeszcze czasami w sklepach i zakładach usługowych; tabliczce „zaraz wracam”, kartce z rozkładem godzin, blaknącemu graffiti, napisom zrobionym flamastrem na brudnej lamperii. Po stylu odręcznego pisma dość łatwo rozpoznać epokę, w której powstał napis.

Czasem zdradza wiek piszącej osoby albo rodzaj edukacji, jaką otrzymała. Gdy na warszawskiej Ochocie widziałam graffiti z nazwą grupy Faith No More, zdumiało mnie, w jak równej linii udało się komuś utrzymać niemałe wersaliki. Koleżanka zwróciła uwagę, że przecież to pismo techniczne – wyuczony ruch ręki, który został komuś już na dobre i funkcjonuje jako własny charakter pisma. Wciąż uczy się go w szkołach, ale chyba nie jest tak powszechną umiejętnością jak w czasach starych majstrów, którzy przenosili naturalnie proporcjonalne litery na ręcznie malowane szyldy, nawet te garażowej roboty. Albo pierwsze, jeszcze nieporadne wprawki w graffiti, których wyblakłe resztki można znaleźć jeszcze gdzieś na garażach – trójwymiarowe cegiełki tworzące podpis-prostopadłościan czy nachodzące na siebie bąbelki.

Karteczki z informacjami na małych zakładach szewskich czy krawieckich noszą czasami znamiona przedwojennego pisma szkolnego, pochylonego do przodu, z charakterystyczną literą „k” jakby zawiniętą w papiloty i otwartym ku dołowi małym „p”. Te formy, zaczerpnięte zazwyczaj z podręcznika „Nauka pisma użytkowego i ozdobnego” Stefana Tatucha, mutują, zmieniają się w dziwne glisty. „Soboty wieczysse”, głosi karteczka, którą wypatrzyłam na pewnych drzwiach. „Nieczyste”? „Wieczyste”? Oczywiście „nieczynne”, ale starannie kaligrafowane litery „n” okazały się z zupełnie różnych bajek. Czasami przyjmują formy zupełnie outsiderskie, pismo wymyka się myśli, uprowadza rękę, litery piszą się same, tworząc dziwną sałatkę, jak na tej tabliczce ostrzegającej przed „Ostrym Psem”, czasami na tabliczkach z odręcznie wypisanymi nazwami ulic – gdzieś pomiędzy pismem szkolnym, technicznym a ozdobnym, często niedoskonałym. Jest w tym często coś poruszającego, jakby litery wychodziły źle właśnie dlatego, że ktoś szczególnie się przykładał i z nerwów zatrzęsła mu się dłoń.

Bywam czasami podatna na pokusy branży papierniczej, wszystkie te drobne pocieszki – kolorowe długopisy, ładne notatniki, naklejki, tasiemki. Galanteria papiernicza była dla mnie długo najlepszą nagrodą, zachętą, ulubionym prezentem, kiedy mogłam sobie jakiś wybrać.

To teoria, a moja własna praktyka? Irytuje mnie, że piszę coraz brzydziej. Nigdy nie byłam mistrzynią kaligrafii, ale teraz brak wprawy – w końcu wypisuję głównie adresy i robię sobie szybkie, bałaganiarskie notatki na poczekaniu – odbija się brzydką czkawką. Odzwyczajona dłoń zaczyna samoistnie tworzyć takie kształty liter, których nie lubię, działa jakby wbrew mnie. Długopis ryje w papierze zamiast ładnie prowadzić linię naprzód. Nie podoba mi się perspektywa ewolucji w kierunku pisma lekarskiego, wolałabym móc rozczytywać własne słowa. Tym bardziej, że bywam czasami podatna na pokusy branży papierniczej, wszystkie te drobne pocieszki – kolorowe długopisy, ładne notatniki, naklejki, tasiemki. Nie mam cierpliwości do prowadzenia bullet journal, ale rozumiem, dlaczego ktoś mógłby się w to wciągnąć, rozbudowując swój zeszyt-cacko. Galanteria papiernicza była dla mnie długo najlepszą nagrodą, zachętą, ulubionym prezentem, kiedy mogłam sobie jakiś wybrać. Gdy w latach 90. pojawiły się w sklepach włoskie zeszyty marki Pigna, traktowałam je jako dobra odświętne – wyjątkowe i rzadkie, otrzymywane w prezencie z jakiejś okazji, i specjalnie typowane do ulubionych przedmiotów. Starałam się też pisać piórem, wierząc, że tak jest ładniej, choć wychodziło mi to średnio (chiński atrament był za to bardzo smaczny). Rozumiem więc wszystkie osoby, którym humor poprawiają takie ładne błahostki – zapewniają chwilowy nostalgiczny powrót do momentu upojenia zapachem chińskiej gumki do gumowania czy podniosłe emocje zapisywania pierwszej strony. Zresztą kupiłam sobie notes z króliczkiem Miffy, więc wiem, co to profesjonalny warsztat prawdziwej pisarki, moi mili!

Gdy robię odręczne notatki, nie tylko lepiej zapamiętuję, ale też zastanawiam się kilka razy, zanim umieszczę coś na papierze. Ergonomia staje się jakby bardziej dojmującą sprawą: męczy się dłoń, tekstu nie da się wykasować, a pokreślony staje się nieczytelny. Lepiej więc przemyśleć na bieżąco niż ryzykować bałagan.

Sławetni „amerykańscy naukowcy” mieli ponoć dowieść, że niechlujny charakter pisma miałby jakoby świadczyć o wysokiej inteligencji (podobnie jak przeklinanie, późne chodzenie spać i inne nieszkodliwe drobne grzeszki). Oczywiście najlepiej potraktować takie doniesienia jako wishful thinking i psychologiczne triki. Bardziej prawdopodobne są korzyści z kaligrafii, która może być traktowana jako relaksujące, medytacyjne zajęcie. I choć pewnie nigdy się nie nauczę pisać naprawdę ładnie, mam w głowie obraz tej czynności jako czegoś, co zbliża do jasności umysłu, jakby pisanie staranne było jednocześnie mądrzejsze. Gdy robię odręczne notatki, nie tylko lepiej zapamiętuję, ale też zastanawiam się kilka razy, zanim umieszczę coś na papierze. Ergonomia staje się jakby bardziej dojmującą sprawą: męczy się dłoń, tekstu nie da się wykasować, a pokreślony staje się nieczytelny. Lepiej więc przemyśleć na bieżąco niż ryzykować bałagan. Edytor tekstu zachęca wręcz do beztroski – można zapisać wszystko, a potem wciskać backspace, jakby jutra miało nie być. Być może kolejną książkę powinnam dostarczyć w formie rękopisu – przyniesie to wiele frustracji zespołowi redakcyjnemu, ale może za sprawą uważnego notowania powstanie najlepsza książka na świecie?

Podobno kaligrafia uspokaja, ale z tego, co widzę, również nieźle frustruje. W szkole uczymy się pisać kursywą, czyli pismem, w którym litery łączą się ze sobą; jak się dowiaduję, ma to na celu wyuczenie nawyku nieodrywania pióra czy długopisu od kartki, przyzwyczajenie ręki do pewnych kształtów. Okazuje się jednak, że nie są one dla wszystkich intuicyjne. W internecie można znaleźć długaśne wątki z fascynującymi dyskusjami między ludźmi, którzy próbowali oduczyć się podstawówkowej kursywy, „tego spier....go małego s”. Rozumiem doskonale ich emocje – to pewnie ci, którzy napisaliby w końcu tymi solennie stawianymi literami: „soboty wieczysse”.

Ale przecież - jednak chcą pisać czytelnie! Widać, że potrzebujemy kaligrafii, choćby w formie atrapy: mnóstwo fontów dostępnych w sieci imituje pismo odręczne, gadżety, ubrania i grafiki z niby-ręcznie pisanymi inskrypcjami można kupić wszędzie, od luksusowych butików po „Wszystko za 4 zł i nie tylko”.

000 Reakcji
/ @ducholozka

Autorka książek "Duchologia polska", "Wyroby" i "Czyje jest nasze życie" (wspólnie z Bartłomiejem Dobroczyńskim), dziennikarka, tłumaczka. Prowadzi stronę facebook.com/duchologia.

zobacz także

zobacz playlisty