Opinie |

Ostatnia prosta dekady23.12.2019

ilustracja: Patryk Sroczyński, animacja: Paweł Szarzyński

Spójrzmy prawdzie w oczy – zaraz rok 2020. Wiek XXI już nie jest taki młody.

Spotkałem się z tym wielokrotnie. Kiedy w ostatnich miesiącach i tygodniach rzucałem w rozmowach luźną i niezobowiązującą uwagę, że „niedługo kończy nam się dekada”, wiele razy dostawałem dostałem kontrę, że „przecież dekada kończy się dopiero za rok”. To było dziwnie częste, nierzadko poparte dosyć szczegółowymi wywodami, dlaczego nie mam racji. Momentami odnosiłem wrażenie, że ludzie czują się wręcz dotknięci moją sugestią. Czyżbym rozbijał czyjąś arytmetykę wewnętrzną? Czyżby niektórym z nas wszedł za mocno słynny problem roku 2000? (Ten link z wyjaśnieniem nie jest dla was, rówieśnicy – on jest dla młodych ludzi.) Bo jak to tak naprawdę jest z tymi dekadami?

Ustalmy raz na zawsze. XXI wiek zaczął się 1 stycznia 2001 roku. To jest jasne. Jego druga dekada, formalnie rzecz biorąc, skończy się oczywiście wtedy, kiedy upłynie pełne dwadzieścia lat, a więc 31 grudnia 2020 roku. Jest to jednak fakt czysto matematyczny. Za rok będzie Sylwester jak każdy inny. Za to już teraz, zaraz, 31 grudnia 2019 r., czeka nas znacznie ważniejszy przełom. Zaczną się lata dwudzieste, a skończą się… no właśnie, jakie?

Za chwilę będziemy żyli w latach dwudziestych. Wiek XXI symbolicznie wychodzi dziś z nastolęctwa, trudno już mówić, że żyjemy u jego „progu”, czy nawet na jego początku.

Po angielsku powiemy po prostu, że skończą się 2010s. A po polsku? Że skończą się lata „dziesiąte”? „Naste”? „Kilkunaste”? Anna Cieplak w swojej książce wymyśliła olśniewającą nazwę – lata powyżej zera i ja gorąco optuję za tym właśnie rozwiązaniem. To jest wspaniałe określenie, ale zagranie nieco literackie, które wiadomo, że oficjalnie się nie przyjmie. Mina, na którą prowadzą nas tutaj liczebniki, jest naprawdę trudna do ominięcia. Na szczęście za chwilę zostanie za nami. Znów będą lata dwudzieste, potem lata trzydzieste, czterdzieste i tak dalej, a o następne kociokwiki liczbowe w latach 2100-2120 to już nie my się będziemy martwić.

A więc już za chwilę będziemy żyli w latach dwudziestych. Wiek XXI symbolicznie wychodzi dziś z nastolęctwa, trudno już mówić, że żyjemy u jego „progu”, czy nawet na jego początku. Lata dwudzieste to już wiek całkiem zaawansowany, to jest środek pierwszej połowy stulecia. I tak już w zasadzie można mówić – żyjemy w pierwszej połowie XXI wieku. Odrobina numerologii: lata 90., które niektórzy słodko-gorzką pamiętają, ale w których moich dzisiejszych studentów jeszcze nie było na świecie, naprawdę nie były kilka lat temu. Do roku 2040 jest już nam bliżej niż do nich. Lato roku 2020 jest bliższe w czasie – uwaga! – rokowi 2050, niż słynnym wyborom z 4 czerwca 1989 r. A jeśli masz babcię w wieku 82 lat lub starszą, to bliżej nam od dziś do wieku XXII niż do dnia jej narodzin.

To się wydaje dziś niemal niemożliwe, ale przecież jeszcze w najntisach nie mogliśmy się nawet zdzwonić, byliśmy tak bardzo offline, że nawet nie wiedzieliśmy, że jest jakieś on-.

Bodajże Paweł Sołtys – aka Pablopavo – napisał gdzieś, że największą zmianą w życiu ostatnich dekad nie była bynajmniej zmiana polityczna przełomu lat 80. i 90., ale zmiana komunikacyjna, która zaszła kilkanaście lat później. Chodzi mu oczywiście o pojawienie się mediów społecznościowych, a warto dodać też nieco wcześniejsze pojawienie się telefonów komórkowych. To się wydaje dziś niemal niemożliwe, ale przecież jeszcze w najntisach nie mieliśmy nawet tych drugich. Nie mogliśmy się nawet zdzwonić, byliśmy tak bardzo offline, że nawet nie wiedzieliśmy, że jest jakieś on-. Niby chodziliśmy po ulicach, ale trochę jak zombie, każdy osobno, każdy jeszcze niezalogowany. Mówcie co chcecie, dla mnie to już świat równie obcy co PRL.

Bo Sołtys ma rację. Rok 1989, owszem, był przełomem, ale przełomem nie dla nas. To był przełom dla pokolenia powojennego wyżu, a jeszcze bardziej dla tych urodzonych w połowie lat 60. XX wieku, dla których rynkowa transformacja akurat się zgrała z ich własną dorosłością i wejściem na rynek pracy. Natomiast dla nas – ok, millenial, wybaczcie zdanie oczywiste, niech nam Paulo Coelho świeci – dla nas to internet zmienił wszystko. I media społecznościowe zmieniły wszystko. Tak samo jak wszystko zmieniło wejście do Unii, a potem do Schengen. Wszystko co najważniejsze stało się nie w latach dziewięćdziesiątych, ale w dwutysięcznych. To one nas ukształtowały, to one nas stworzyły. Świat, w którym żyjemy, nie powstał przy Okrągłym Stole, ani wtedy, gdy z okien leciało Fu-Gee-La. On powstał właśnie w tym trudnym do nazwania początku wieku XXI. W tym, który właśnie dobiega końca.

I jeszcze jedno się wtedy stało. Stało się niepostrzeżenie, ze swojej natury po cichu. To właśnie w tych „latach nastoletnich” XXI wieku poznikali z naszego życia ludzie, którzy pamiętali wojnę i Polskę przed wojną. 

Arytmetyka jest nieubłagana. Weźmy rok 2000, kiedy „Kursk” jeszcze płynął, a WTC stało. Osiemdziesięciolatkiem był wtedy facet urodzony w roku 1920, czyli ktoś, kto pierwszą miłość i pierwszą wódkę przeżył w II Rzeczpospolitej, a w czasie II wojny był dorosłym mężczyzną, bynajmniej nie najmłodszym w oddziale. On tamte czasy pamiętał tak, jak my pamiętamy Smoleńsk. I podczas Wigilii czy na chrzcinach mógł o nich opowiedzieć. I opowiadał – a my pamiętamy, że opowiadał. 

Nikt z nas nie pamięta wojny, ale prawie wszyscy pamiętamy czasy, gdy byli wśród nas ludzie, którzy ją pamiętali. I oni właśnie zniknęli. Tutaj pęka sztafeta, rozłazi się łańcuch pokoleń.

A dzisiaj? Dziś ten człowiek musiałby mieć lat sto – i to są już naprawdę wyjątki. Nawet ktoś, kto urodził się w roku 1930 i jak przez mgłę pamięta coś z przedwojnia, obrazy żydowskich sąsiadów jak z dziwnego, niepokojącego snu, nawet taki ktoś ma już lat dziewięćdziesiąt. I nie jest wcale oczywiste, że uda się go znaleźć. A jeśli znajdziemy, to że uda się porozmawiać.

To właśnie się zmieniło w tym „rozbiegu wieku XXI”, który zostawiamy właśnie za sobą. Co więcej, to się zmieniło na naszych oczach. Nikt z nas nie pamięta wojny, ale prawie wszyscy pamiętamy czasy, gdy byli wśród nas ludzie, którzy ją pamiętali. I oni właśnie zniknęli. Tutaj pęka sztafeta, rozłazi się łańcuch pokoleń. Znika jedna z najbardziej polskich rzeczy, czyli że dziadek czy babcia to ktoś, kto pamięta owo sakramentalne „przed wojną” i samą wojnę – i może o tym opowiedzieć. Przerzucimy za chwilę kartkę w kalendarzu i udamy się w dalszą podróż w głąb wieku XXI. Ale bezapelacyjnie i już na zawsze bez nich.

000 Reakcji

Pisarz i filozof, autor książek „Sztuki życia według stoików” (2014), „21 polskich grzechów głównych” (2018), „Does Happiness Write Blank Pages? On Stoicism and Artistic Creativity” (2018), „My fajnopolacy” (2019), bloga „Myślnik Stankiewicza”, strony o stoicyzmie i paru innych rzeczy. Obserwuje i rozkminia. Nie pije, pisze.

zobacz także

zobacz playlisty