Opinie |

Piotr Stankiewicz | Dylematy backupu03.11.2020

ilustracja: Rafał Kwiczor, animacja: Paweł Szarzyński Kinhouse

Mój telefon odszedł do krainy wiecznego Wi-Fi. Nie odszedł nagle. Przez dłuższy czas dawał już znaki, że potrzebuje wreszcie odpocząć od tortur ładowarką, od łapania umierających zasięgów, dorzynania baterii. Mądry przed szkodą, zawczasu przeniosłem się na nowy. Była to doskonała okazja, by uporządkować sprawy, które codziennie odkładamy na święte nigdy.

Porządek na biurku czy w mieszkaniu jest ważny, owszem, ale istotniejszy jest porządek (czytaj: nieporządek) w naszym prywatnym wirtualu. Co, jak i gdzie przechowujemy, co do czego jest podpięte i jak skonfigurowane. Chaos w domu może osiągnąć stan apokaliptyczno-depresyjny (jestem ojcem trzylatki, wiem co mówię, naleśniki wdeptane w ziemię, klocki pływające w mleku, wieczne Lascaux na ścianach), ale optycznie o sobie przypomina. Nie uciekniemy od niego. Nieład w telefonach i komputerach jest groźniejszy, bo niewidzialny. Mniej do nas krzyczy, łatwiej go ignorować. Coraz więcej dzieje się też w elektronice „samo”, bez naszego świadomego udziału. Urządzenia same ze sobą rozmawiają, chmury się synchronizują. Jeszcze kilkanaście lat temu trzeba było zgrywać zdjęcia z aparatów na komputer. Dzisiaj już nie trzeba, telefon i aparat stały się jednym, robisz zdjęcie i więcej o nim nie myślisz, ono się samo przechowuje. A bałagan narasta.

Na dłuższą metę płacimy za wygodę tym, że tak naprawdę nie wiemy, co gdzie mamy i jak. Przy pięciuset zdjęciach to może nie być problem, ale przy dwudziestu pięciu tysiącach – już jest.

Zmiana telefonu była pretekstem, żeby się z nim zmierzyć. Wyrzucić zbędne powtórki, nietrafione kadry i niepotrzebne zdjęcia, a to, co jest do zachowania — zgrać na dysk. I wierzcie mi, przegryzienie się przez pięciocyfrową liczbę zdjęć jest koszmarem, syzyfową pracą w stajni Augiasza. Można przejrzeć pięćset czy dwa tysiące zdjęć, ale nie dwadzieścia tysięcy. Każdy mówca motywacyjny połamie sobie na tym zęby, bo to jest praca nad siły. Zacząłem fantazjować o utopieniu telefonu, o skasowaniu wszystkiego i zaczęciu od nowa. Naprawdę, na zdjęcia trzeba uważać. Robimy ich tyle, że nie da się tego ogarnąć.

Po co to w ogóle robię? Cóż, chciałbym kiedyś móc pokazać córce zdjęcia z czasów covida i Dudy. Telefon i chmury w nim zakotwiczone, owszem, przechowują zdjęcia same z siebie, ale tylko do czasu. Na dłuższą metę płacimy za wygodę tym, że tak naprawdę nie wiemy, co gdzie mamy i jak. Przy pięciuset zdjęciach to może nie być problem, ale przy dwudziestu pięciu tysiącach – już jest. Przy zmianie telefonu albo jego zgubieniu, a czasem nawet przy byle updejcie możemy dostęp do tych zdjęć po prostu stracić. A nawet jeśli nie stracić na zawsze, to może w nich powstać już chaos tak wielki, że się w nim nie połapiemy. I nie pokażemy ich córce, gdy zechce.

Zgrałem te zdjęcia również z powodów, by tak rzec, ontologicznych. Uważam po prostu, że folder z jpgami jest najtrwalszą formą bytu. Serio, gdyby żył Platon, to umieściłby „folder na dysku” na szczycie tej drabiny, a dane trzymane w aplikacji tej czy innej — dużo niżej. Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem wrogiem apek (Platon też nie był!) i, tak jak wszyscy, trzymam w nich coraz więcej. Wykres wagi, notatki do samego siebie, pomysły na nowe teksty, wszystko. Ale uwaga, aplikacje to jest pamięć średniego trwania. Są świetne i wygodne, ale żyją w rytmie mód, a nie dekad. Nikt nie da gwarancji, że będą aktualizowane, że będą zgodne z kolejnymi wersjami systemów. Jeśli chcemy trzymać jakieś dane przez dziesięciolecia, to po prostu nie w aplikacjach. A cokolwiek w nich mamy, raz na jakiś czas trzeba z nich wyciągać i zapisywać w trwalszym miejscu. Celem są dane w plikach. Folder na dysku. Wieczność Worda i jpga.

W dobie rozmów na komunikatorach sama idea „mieć numer do kogoś” jest już trochę archaiczna, ale wciąż nie na tyle, by te numery skasować. Przy przeprowadzce na nowy telefon warto dbać, by ich nie stracić. A przynajmniej ja dbam.

To samo dotyczy kontaktów. W dobie rozmów na komunikatorach sama idea „mieć numer do kogoś” jest już trochę archaiczna, ale wciąż nie na tyle, by te numery skasować. Przy przeprowadzce na nowy telefon warto dbać, by ich nie stracić. A przynajmniej ja dbam.

Sześć lat temu przy transferze ze starej nokii na smarftona użyłem autorskiej metody mieszanej, analogowo-cyfrowej. Fotografowałem ekran tabletem (taki zewnętrzny screenshot), a z tabletu przepisywałem do nowego telefonu. Matrix, ale zaskakująco produktywny, bo żadnego numeru nie uroniłem. W tym roku poszło łatwiej, bo część numerów skopiowała się sama przez chmurę... ale tylko część. Resztę nadrabiam ręcznie (jestem już przy literce F!), co jest oczywiście absurdalną dłubaniną, ale zarazem okazją, żeby raz na dekadę tę skrzynkę Pandory przegarnąć. Porządek w kontaktach jest jak dezynfekcja klamek przed covidem – ważna rzecz, której nikt nie robi. A jak się już zacznie robić, to jest brodzenie w burdelu. Bo czego tam nie ma! Numery telefonów do jakiś podejrzanych miejsc, do byłych idoli, do idoli nieżywych albo aresztowanych (ktoś chce numer do Kaczmarskiego? do Stonogi?), dziesiątki numerów zapisanych jako spam, cztery numery do jednej osoby, a wszystkie nieaktualne, w ogóle, wszystko.

I dopiero pisząc ten tekst uświadamiam sobie, że chodzi tu o dużo więcej niż logistykę kopii zapasowych. Mówimy tu przecież o rozdarciu między naszą przeszłością, naszymi doświadczeniami i wspomnieniami, które kumulujemy w nawarstwiających się backupach, które ciągniemy za sobą, a których boimy się stracić, a czymś dokładnie przeciwnym, odwieczną tęsknotą za wielkim resetem, otwarciem czystej karty i zaczęciem wszystkiego na nowo. Żadnej z tych opcji nie należy wierzyć do końca, bo racje są po obu stronach i obu ich potrzebujemy do życia. Cały ten dylemat jest arcyludzki – i nie chodzi bynajmniej o to, by z niego za szybko wyjść.

 

000 Reakcji

Pisarz i filozof, autor książek „Sztuki życia według stoików” (2014), „21 polskich grzechów głównych” (2018), „Does Happiness Write Blank Pages? On Stoicism and Artistic Creativity” (2018), „My fajnopolacy” (2019), bloga „Myślnik Stankiewicza”, strony o stoicyzmie i paru innych rzeczy. Obserwuje i rozkminia. Nie pije, pisze.

zobacz także

zobacz playlisty