Recykling zamiast Zmartwychwstania. Po seansie nowego „Matriksa”24.12.2021
Najnowsza, długo oczekiwana przez fanów czwarta część popularnej serii to bardziej recykling niż rezurekcje. I bardziej zmarnowany potencjał niż jakiekolwiek zmartwychwstania.
Pomysł był dobry – jedna z najbardziej kultowych i widowiskowych trylogii filmowych w historii aż prosiła się o kolejną część. Nie z powodów fabularnych – Matrix, o czym zresztą pisaliśmy niedawno w tekście przypominającym fabułę serii, był zamkniętą całością z opowiedzianą od początku do końca historią i uśmierconymi bohaterami. Trudno jednak wyobrazić sobie lepszy pomysł komercyjny niż wskrzeszenie franczyzy – i to po wielu latach, kiedy do przodu poszły możliwości efektów komputerowych, a trendy w popkulturze wyznacza już zupełnie nowe pokolenie. Powrót do historii sprzed lat to także ciekawy eksperyment z pogranicza socjologii i popkultury – dla dzisiejszych 30- i 40-parolatków Matrix był przełomem na wielu polach – szokował, zachwycał, otwierał głowy. Ale co mają do powiedzenia o Neo, Trinity i Syjonie osoby, których być może w momencie premiery pierwszej części nawet nie było na świecie? Te, dla których świat cyfrowego zniewolenia ukazany w Matriksie okazał się proroczy i które większość życia spędzają w wirtualnej rzeczywistości w sprzężeniu z rozmaitymi maszynami.
Lana Wachowski, która 18 lat po premierze ostatniej części Matriksa postanowiła samotnie, bez wsparcia siostry Lilly, odgrzać dla nas historię Wybrańca, miała na to co najmniej kilka pomysłów. Co ciekawe, postanowiła wszystkie wykorzystać naraz. Bo kiedy Keanu Reeves i Carrie-Anne Moss zgodzili się wziąć udział w projekcie, jakiekolwiek granice przestały istnieć. Kreatywny strumień świadomości został odpalony z pełną mocą. Niestety, zabrakło kogoś, kto mógłby zakręcić kurek.
Uwaga, tekst może zawierać minimalne spoilery!
Meta-Matrix
Jednym z pomysłów, który zasługuje na uznanie, jest nieszablonowe podejście do zaczerpnięcia z legendy Matriksa. Już ze zwiastunów wiemy, że Keanu Reeves nie wraca w filmie jako Neo, ale jako Thomas Anderson. Podobnie jak w jedynce, to nieświadomy niczego informatyk, jeszcze przed odkryciem swojej mesjańskiej drogi. Taką samą dziurę w pamięci ma Trinity, matka i żona, którą Thomas Anderson zaczepia w kawiarni. Jednak co ciekawe, nasz Neo nawet w cywilu przeszedł długą drogę – już nie pracuje jako szeregowy pracownik korporacji. Jest wizjonerem, geniuszem, twórcą gier, autorem legendarnej produkcji pod tytułem… Matrix. Ta teoretycznie fikcyjna gra, o której mówi się na samym początku filmu, to po prostu pierwsza część filmu z 1999 r. Dosłownie. Tak, jakby jeden z fikcyjnych bohaterów wyjął całkiem realną płytę DVD i włożył ją do odtwarzacza. Matrix-gra pokazywana jest zarówno we wspomnieniowych flashbackach, jak i bezpośrednio rzucana na ścianę. Daje to bardzo dziwne, niespotykane i trochę też niekomfortowe wrażenie oglądania filmu w filmie. Dorzućmy do tego wątek naciskającej na sequel gry wytwórni Warner Bros., a potem burzy mózgów pod hasłem „czym miałby być nowy Matrix?” i mamy już całkiem realny efekt meta. Trudno też nie zwrócić uwagi na powiązania między fikcyjnymi bohaterami Zmartwychwstań a prawdziwym Keanu Reevesem i Carrie-Anne Moss. Nie wchodząc tu zanadto w życie osobiste aktorów i wybory, których dokonali, podobieństwa nie mogą być przypadkowe.
Krzywe zwierciadło
Kolejnym pomysłem Lany Wachowski było wejście na jeszcze inny poziom gry z widzem. Nowy Matrix od początku do końca oparty jest na odwzorowywaniu i wykrzywianiu znanych z trylogii kultowych scen i kadrów. Sekwencja otwierająca i pościg za Trinity, walka w sali kolumnowej, słynny trening z Morfeuszem, śmigłowce, uchylanie się przed kulami i bieganie po ścianach. Przykłady wykorzystanych na nowo ustawień kamery i choreografii można wyliczać w nieskończoność. Czasami są to rzeczy tylko delikatnie przemycone, częściej jednak nachalnie wplecione w akcję, aby tylko zaznaczyć, że mamy do czynienia z legendą. Taka zabawa ma jednak jedną dużą wadę – nawet jeśli początkowo robi wrażenie, szybko się nudzi i nie posuwa akcji do przodu. Nie po to czekaliśmy dwie dekady na kontynuację historii Neo, aby przez pół filmu bawić się w grę pt. „jakie to ujęcie”.
Drugiego bullet time’a nie będzie
Czas na brutalną prawdę: Matrix Zmartwychwstania wizualnie nie powala. I trudno jednoznacznie określić, czy to przez wspomniane powielanie kultowych momentów i żerowanie na nostalgii widza, czy raczej nasze zblazowanie niemal nieograniczonymi możliwościami dzisiejszych komputerów. Akcja jest płynna, sceny widowiskowe, ale pamiętajmy, że ponad dwie dekady temu stało się coś niesamowitego – efekty wskoczyły na nowy poziom, a w aktorskim filmie na naszych oczach zakrzywiany był czas i rzeczywistość. Tu nie dzieje się na tym polu nic dodatkowego ani odkrywczego. Dużo większe wrażenie robi niedawno opublikowany materiał dodatkowy, interaktywne demo promocyjne ukazujące możliwości silnika Unreal 5, niż sam film. To jednak nie wina twórców Zmartwychwstań, a raczej znak czasów. Pierwszy Matrix był jednym z tych filmów, które zmieniły świat efektów specjalnych. Sprawił, że niekiedy toporne, komputerowe szwy, stały się kompletnie niewidoczne, a stworzone na komputerze efekty i animacje działy się nieomal naprawdę. Dziś nasze oko tak bardzo przyzwyczaiło się do wszechobecnych efektów, które dostępne są nawet na wyciągnięcie ręki w postaci AR i instagramowych wideo-filtrów, że większe wrażenie robi na nas oszczędna w CGI Diuna, niż całkowicie wykreowane przez jednostki obliczeniowe światy.
Matrix: Recykling
Zmartwychwstania to nie tylko na nowo opowiedziana historia, którą słyszeliśmy już dziesiątki razy, ale też ponownie przedstawieni bohaterowie, których już raz poznaliśmy. Film jest więc czymś pomiędzy kontynuacją a rebootem – zręczną i nowatorską hybrydą, ciągnącą dalej wątki, ale i grającą na nostalgii. Fani Matriksa potrzebowali takiego zabiegu, żeby ponownie pójść do kina – tym bardziej, że czwórka skierowana jest raczej do nich, a nie zupełnych świeżaków. Co za tym idzie, Neo i Trinity musieli powstać z grobu i to nie tylko dlatego, że świat kocha Keanu Reevesa i tęsknił za Carrie-Anne Moss – powodem jest właśnie wiarygodność opowiadanej historii. Cała reszta bohaterów (z drobnymi wyjątkami) mogła zostać przepuszczona przez filtr wspomnień i wymyślona na nowo. I jak świetnie sprawdza się np. dr Jekyll i pan Hyde tego filmu, czyli Morfeuszo-Smith (Yahya Abdul-Mateen II), istniejący równolegle obok innej, agentopodobnej postaci, czy stojąca na czele nowej załogi Bugs (Jessica Henwick), tak trudno być fanem przerysowanego, wprowadzającego do filmu familijną lekkość Analityka (Neil Patrick Harris). Każde jego pojawienie się na ekranie sprawia, że i tak mało przejmująca historia traci na swoim ciężarze. Kiedy bowiem dostajemy jasny przekaz, że chodzi o zabawę, a nie prawdziwe szaleństwo, kiedy nie są jasne do końca motywy, to trudno przejmować się czyimkolwiek losem.
There is no spoon, czyli koniec filozofowania
Oryginalny Matrix był niczym nowym, czerpał zewsząd, zarzucano mu nawet plagiat, ale skakał po wybranych losowo pojęciach tak zgrabnie, że wciągnął wiele osób w dyskusję. Mainstreamowy film, który pod płaszczykiem popkultury w przyswajalny dla widza sposób przywoływał najważniejsze wątki związane z filozofią, technologią, religią czy socjologią. Dobrze wyczuwał też galopującą zmianę, która dokonała się kilka lat później w wyniku rozlania się po całym świecie internetu. Tak, Matrix to popularny film science-fiction, ale też arcydzieło skrojone idealnie na miarę przełomu wieków – produkt kapitalizmu, idący z nim w tym samym czasie na wojnę. Jak dobrze wiemy, przez ostatnie 20 lat wiele się zmieniło, głównie na gorsze. Nie wydarzyła się apokalipsa, maszyny nie zbuntowały się przeciwko nam, nie nawiedzili nas nawet Obcy. Okazało się jednak, że sami sobie jesteśmy największymi wrogami, niszcząc wszystko dookoła i żyjąc w zupełnej nieświadomości. Co mówią na ten temat Zmartwychwstania? Jaką drogę wskazują i jak zmuszają nas do myślenia? Nijak. Film, który w całości bazuje na odgrzewaniu starych motywów i retromanii, nie wprowadza także nic nowego na poziomie filozoficznym. Wszystko, co tu widzimy, jest powtórką z rozrywki sprzed 20 lat. Zbrakło podejścia futurologicznego, z którego słynął przecież Matrix, odniesień do człowieka, filozofii i wiary, jakiegoś drogowskazu, odkrycia czegoś nowego. Rozkminy. Nawet takiej z przymrużeniem oka. Wszystko, co dostajemy, to zabawa, która zresztą szybko się nudzi. „Ignorancja jest błogosławieństwem” – mówił w pierwszej części Matriksa Cypher. I trudno nie odnieść wrażenia, że to też nieoficjalne motto przewodnie Zmartwychwstań.
zobacz także
- Tym razem wracamy do lat 90. Jest zapowiedź 2. sezonu serialu „Rojst”
Newsy
Tym razem wracamy do lat 90. Jest zapowiedź 2. sezonu serialu „Rojst”
- Foals wraca z „jedną z najbardziej popowych piosenek w swojej karierze”. Posłuchaj „2 AM”
Newsy
Foals wraca z „jedną z najbardziej popowych piosenek w swojej karierze”. Posłuchaj „2 AM”
- Marilyn Manson zapowiada album „We Are Chaos”. Zobacz klip do tytułowego utworu
Newsy
Marilyn Manson zapowiada album „We Are Chaos”. Zobacz klip do tytułowego utworu
- Powstanie film na podstawie gry „Dungeons & Dragons”. W obsadzie Hugh Grant, Sophia Lillis i Chris Pine
Newsy
Powstanie film na podstawie gry „Dungeons & Dragons”. W obsadzie Hugh Grant, Sophia Lillis i Chris Pine
zobacz playlisty
-
Original Series Season 1
03
Original Series Season 1
-
Seria archiwalnych koncertów Metalliki
07
Seria archiwalnych koncertów Metalliki
-
George Lucas
02
George Lucas
-
PYD: Music Stories
07
PYD: Music Stories