Opinie |

Swans, czyli refleksje zrodzone z gitarowego zgiełku14.11.2019

fot. Wikipedia

Eksplorowanie twórczości zespołu Swans to zadanie karkołomne. Aktywni od prawie czterdziestu lat muzycy mają na koncie kilkanaście płyt studyjnych, nagrań koncertowych oraz przeróżnych EP-ek i kompilacji. Ich kariera obfituje w filozoficzne oraz estetyczne transformacje – tak liczne, że można by nimi obdarować przynajmniej tuzin przeciętnych zespołów.

Nie zmienia to faktu, że zasłużona dla amerykańskiego eksperymentalnego rocka formacja, mimo dokonywanych przez lata wolt stylistycznych, lubi powracać do kilku stałych motywów. Jedną z permanentnych cech charakterystycznych jest niezwykła transowość brzmienia, upodabniająca utwory do dźwiękowych rytuałów voodoo. W profilu zespołu opublikowanym w „New Yorkerze”, Sasha Frere-Jones stwierdziła, że te powtarzalne rytmy bywają mocno nieprzyjazne, lecz towarzyszące im chwytliwe harmonie (zwłaszcza w późniejszym etapie twórczości) kreują atmosferę, której nie oprze się żaden fan muzyki. Członkowie wyjątkowego projektu pragną, by słuchacz zapomniał o czasie rzeczywistym i pozwolił dźwiękom przepływającym przez słuchawki czy głośniki wywołać w nim wręcz biologiczną reakcję. Michael Gira i spółka lubią więc stawiać trudne wyzwania odbiorcy, ale zawsze odbywa się to w ramach wzajemnego dialogu.

Swans - Screen Shot

Inny istotny element układanki to dość specyficzne podejście do gatunkowych ram muzyki gitarowej. Autorzy tegorocznego Leaving Meaning. pozwalają sobie na bardzo odważną dekonstrukcję rockowego elementarza. Sekcja rytmiczna prawie zawsze brzmi, jakby była obsługiwana przez armię agresywnych neandertalczyków, a wtórujące jej niemal na każdym albumie kanciaste riffy emanują barbarzyńską, atonalną energią. Zresztą w wywiadzie udzielonemu portalowi WestWord, Michael Gira wspomina o swojej grze na basie, nazywając ją „popisami absolutnego amatora”. Artysta nie miał pojęcia, jak obsługiwać instrument i paradoksalnie właśnie dzięki temu udało mu się w pełni osiągnąć perfekcyjnie toporny rezultat.

Większość dokonań grupy można nazwać osobliwymi słuchowiskami. Ich protagonista to najczęściej próbująca pogodzić się z marnością swej egzystencji jednostka, prowadząca nas za rękę przez zakamarki własnej jaźni.

Warto również zwrócić uwagę na przewijającą się w dyskografii zespołu prawie filmową narrację. Na przykład debiutancki Filth szkicuje poruszający portret masochisty zamkniętego we własnym mentalnym więzieniu rodem z psychologicznego horroru, a najnowszy Leaving Meaning. śledzi odyseję postaci poszukującej sensu życia z werwą surrealistycznego kina przygodowego w stylu El Topo. Włoski dziennikarz i badacz popkultury Piero Scarufii przytacza chociażby album Soundtracks for the Blind, który z industrialno-elektronicznych sampli oraz nagrań terenowych tworzy oniryczną historię, kiełkującą w głowie słuchacza niczym kolejne akty elektryzującego spektaklu. Tak naprawdę większość dokonań grupy można nazwać osobliwymi słuchowiskami. Ich protagonista to najczęściej próbująca pogodzić się z marnością swej egzystencji jednostka, prowadząca nas za rękę przez zakamarki własnej jaźni, aż do intensywnego, teatralnego katharsis.  

Swans równie mocno jak monolitycznością fascynują się wspomnianymi wcześniej transfiguracjami. Poznając ich płyty w porządku chronologicznym, mamy szansę zaobserwować wędrówkę bohatera, rozpoczynającą się od radykalnego nihilizmu i (jak na razie) zwieńczoną dojrzałą akceptacją własnego losu. 

Gira wspomina w wywiadach o wczesnych koncertach, na których przerażona publiczność chciała się czym prędzej ewakuować, nie mogąc znieść fatalistycznego przekazu.

Pierwsze, zainspirowane industrialnymi torturami dźwiękowymi albumy ukazywały szaleńczy pęd ku autodestrukcji, akcentowany nienawiścią do samego siebie (w wywiadzie dla The Guardian Gira wspomina o wczesnych koncertach, na których przerażona publiczność chciała się czym prędzej ewakuować, nie mogąc znieść fatalistycznego przekazu). Natomiast późniejszy folkowo-gotycki etap, uznany przez niektórych krytyków za prolog do najciekawszego, drugiego rozdziału kariery zespołu, opiera się na nasiąkniętym melancholią, lecz bardziej wyrozumiałym i pozbawionym lęku podejściu do rzeczywistości. Z kolei najnowsze post-rockowe przedsięwzięcia celebrują przygniatającą siłę wszechświata, wzorem buddyjskich mnichów albo Alberta Camusa powściągając się od jakichkolwiek skrajnych reakcji.

Swans - Blind

Przez te wszystkie lata proces transformacji przeszła też warstwa tekstowa. Pierwotna, agresywna faza działalności szokowała transgresyjnymi wersami. Gira na początku lat 80. wrzeszczał jak opętany: „Jestem tchórzem/wsadź we mnie swój nóż” albo „Połóż dłonie na moim gardle i uduś mnie”, plując na odbiorcę obrzydzeniem do ludzkiego ciała, duszy oraz umysłu. Jednak kolejne brzmieniowe metamorfozy odbiły się również na powierzchni lirycznej, która z czasem stała się bardziej tajemnicza i niejednoznaczna. Obecnie poezja Giry nie zionie już nienawiścią. Teraz artysta stara się zrozumieć rolę odgrywaną przez człowieka w kontekście nieodgadnionych reguł rządzących otchłanią uniwersum. W jednej z rozmów przeprowadzonych już w 2010 r., lider zespołu stwierdza, że aktualnie najbardziej zależy mu na wyjściu ze standardowych ram słowa śpiewanego i przedostaniu się do sfery mistycznej polemiki. Nowe oblicze Swans nie pławi się w apokaliptycznym bagnie. Raczej spogląda na nie z dystansu, zadając pytania o istotę pewnych rzeczy, nawet nie licząc na uzyskanie jasnych odpowiedzi. 

Mamucia moc produkowanych przez grupę utworów stanowi całkowite zaprzeczenie przystępnej, podbijającej listy przebojów estetyki formacji.

W swojej recenzji albumu Soundtracks for the Blind Dylan Montanari w ciekawy sposób zestawia stadionowe rozbuchanie gigantów rocka lat „zerowych” z masywnym brzmieniem Swans. Mamucia moc produkowanych przez tę grupę utworów stanowi bowiem całkowite zaprzeczenie przystępnej, podbijającej listy przebojów estetyki formacji – za przykład może posłużyć U2 albo The Killers. Grupa, która od dekad jest domem dla takich indywidualności jak Michael Gira, basista Algis Kizys, czy wokalistka oraz pianistka Jarboe, poprzez przygniatającą ścianę dźwięków inscenizuje coś na kształt rytuału, stanowiącego furtkę do pozaświadomej rzeczywistości. Charakterystyczna repetycja, metafizyczne libretto i odnosząca się do pierwotnych instynktów prostota – to wszystko motywuje odbiorcę do medytacji, niezwykle potrzebnej zwłaszcza w epoce skalanej ekspresową konsumpcją kultury masowej.

000 Reakcji

Anglista, tłumacz i autor artykułów dotyczących szeroko pojętej popkultury. Codziennie poświęca mnóstwo czasu na przyswajanie dziesiątek płyt, filmów i książek. Zwolennik braku podziałów na sztukę wysoką i niską. Wielbiciel barwnej estetyki lat 80. Prowadzi fanpage „Kulturalny Sampling”.

zobacz także

zobacz playlisty