Opinie |

Sylwia Chutnik | Czego nauczyła mnie Buka12.02.2019

Ilustracja: Katarzyna Kubacha | Animacja: Marta Kacprzak

Tak, będzie o Muminkach. Zapraszam serdecznie do ich domu pełnego powideł, obszernych szaf i ciepłych koców. To jak idealna scenografia do kalsarikannit, czyli fińskiego odpowiednika hygge. Wszystko jest bezpieczne, w kominku ogień, a w kuchni Mama Muminka w fartuchu przyrządza kolację. Normalnie rodzina Borejków z sagi Musierowicz!

Ale spokojnie, nie o sielskie obrazki tu chodzi (ale łapią za serce, to fakt) tylko o doskonałe połączenie literatury i ilustracji. Oraz postać samej autorki, Tove Jansson: zabawnej, zdolnej i nad wyraz pracowitej. A na dodatek lesbijki uwielbiającej swój dom na wyspie.

Miałam chyba siedem lat, kiedy po raz pierwszy obejrzałam animowaną bajkę o Muminkach (a wiecie, że mieli się pierwotnie nazywać Niuchaczami?). Powstała w łódzkiej wytwórni - w Muzeum Kinematografii można zobaczyć oryginalne postaci wykorzystane w tej produkcji. Są dziwne, dwuwymiarowe o stonowanych, niedisneyowskich kolorach. I ta muzyka! Do pełnometrażowego filmu Kometa nad Doliną Muminków piosenkę tytułową napisała Björk, ale już wcześniejsze produkcje były psychodeliczne i z nutką grozy. Coś między muzyką z filmu instruktażowego do chemii w klasach 4-6 a studiem eksperymentalnym. Może przesadzam, przynajmniej kiedy byłam mała to wydawało mi się to wszystko niepokojące a przez to kuszące.

Znam opowieści dorosłych już osób, które na dźwięk słowa Buka mają ochotę schować się w sobie i zacząć ssać kciuk.

Oglądam wciąż te obrazy, wciągają mnie do siebie. Paszczak, Migotka, Filifionka i oczywiście Buka. Ponura kula, która miała zamrożone serce i przez to nie mogła nikogo kochać. Gdziekolwiek się pojawiała, to gasiła wszystko chłodem. Sunęła smutno i znikała w dali, bo nikt nie chciał mieć z nią kontaktu i wszyscy się jej bali. Dzieciaki też! Znam opowieści dorosłych już osób, które na dźwięk słowa Buka mają ochotę schować się w sobie i zacząć ssać kciuk. To jak z wilkołakami w filmowej wersji Akademii Pana Kleksa. A przecież to były tylko pozory, wewnątrz Buka była samotna i smutna.

Dla mnie jednak najważniejszy był Włóczykij, czyli beatnik w parce i glanach. Znałam takich chłopaków z warszawskiego Barbakanu. Chodzili sobie z plecakiem i zdawali niczym nie przyjmować. Niestety nie byli tacy fajni i odpowiedzialni jak postać z książki. Włóczykij uczył, że przywiązywanie się do przedmiotów i innych ludzi jest zgubne, bo ogranicza wolność. Nie był samolubem i potrafił dzielić się swoim towarzystwem, ale był szalenie – nazwalibyśmy dziś – asertywnym podróżnikiem.

Wspomnę również o Małej Mi. Nieznośnej i krnąbrnej. Dziś zbyt często wykorzystywanej na koszulkach z buńczucznymi napisami. Zawsze chciałam być taka, jak ona, ale nie starczało mi odwagi. Uważałam, że jest bardzo mądra w tym swoim życiu na opak i jako jedyna nie podlega cukierkowatości. Bez niej Dolina Muminków byłaby zbyt słodka. Jeden z ulubionych cytatów tej postaci pochodzi z książki Lato Muminków a właściwie bajki muzycznej, która w moim pokoleniu ma już status kultowej. Padło tam zdanie, że Mała Mi nawet mrówek się nie boi i wszystko zostało powiedziane tonem, którego chciałabym się nauczyć. Tonem nieznoszącym sprzeciwu i pewnym siebie. Mistrzostwo. Z tą postacią kojarzy mi się jeszcze jedna scena, tym razem z książki Tatuś Muminka i morze:

– Jak się gniewać, to się gniewać – stwierdziła mała Mi, obierając ziemniaka zębami. – Trzeba czasem być złym, każde najmniejsze stworzenie ma prawo być złe. Ale Tatuś gniewa się nie tak, jak trzeba. Nic nie wydmuchuje z siebie, tylko wciąga do środku.
– Drogie dziecko – powiedziała Mama Muminka. – Tatuś wie, co robi.
– Ja myślę, że nie wie – rzekła wprost Mała Mi.

Wydmuchiwać z siebie, ech, to prawdziwa sztuka.

No dobrze, ale czy to jednak nie zbyt podejrzane, kiedy dorosła osoba ekscytuje się bajką dla dzieci? Czy to zbyt NIEDOJRZAŁE?

Kiedy na Uniwersytecie Warszawskim ruszyły podyplomowe studia „Literatura i książka dla dzieci wobec wyzwań nowoczesności” to zainteresowanie przekroczyło najśmielsze oczekiwania. Nie wiadomo, czy zadziałała chęć bezkarnego czytania książek dla dzieci („ach, to na studia”) i zrozumienie, w jaki sposób literatura oddziałuje na młodych ludzi. Czy, jak pisał Bruno Bettelheim, bajki pozwalają przechodzić zawiłości życia czy są po prostu ciekawym sposobem spędzania czasu i alternatywą wobec ekranu komórki. Sama zastanawiam się, po co dorosłym baśni i bajki – czy nadal mają moc i „działają” na stare pryki czy raczej są tylko sentymentalną podróżą do przeszłości?

Ze mną to jest tak, że chyba do końca nie jestem dorosła. Niby mam te wszystkie społeczne atrybuty plus odpowiednią metryczkę, ale bliżej mi do fikcji niż prozy życia. Mało tego, uważam, że to się wszystko ze sobą miesza i nie ma sensu zastanawiać się na przykład, czy takie Muminki to by mogły żyć naprawdę czy raczej to tylko wyobraźnia autorki, bez szczególnych odniesień do świata realnego. Bo to nie ma znaczenia: nigdy nie możemy być pewni, co jest fikcją a co prawdą. Znaczący odsetek ludzi z Islandii wierzy w trolle. I oni chyba wiedzą, co robią, a my nie mamy ani prawa ani odpowiednich argumentów, aby ich w tym powstrzymywać.

Tak chyba myślała i Tove Jannson. Zawieszona między dorastaniem w bohemie a nieustannym tworzeniem, nie traciła czasu na zadawanie sobie pytań, kiedy powinna przestać wymyślać historie dla dzieciaków. Podobnie zresztą rozumowała szwedzka pisarka Astrid Lindgren, która do końca życia pisała dla dzieci i to tę grupę czytelników i czytelniczek ceniła najbardziej.

Ze mną to jest tak, że chyba do końca nie jestem dorosła. Niby mam te wszystkie społeczne atrybuty plus odpowiednią metryczkę, ale bliżej mi do fikcji niż prozy życia.

U Tove zastanawia to połączenie dwóch światów: dziecięcego i dorosłego. Nie jestem pewna, czy Muminki to w ogóle opowieść dla najmłodszych.

We wstępie do jej „dorosłej” książki z opowiadaniami, Wiadomość, Philip Teir napisał: „Sztuka opowiadania właśnie na tym polega, by cały czas znajdować się na poziomie tekstu, nie gubiąc skupienia, pozostawić po sobie sformułowania, które kolejne pokolenia będą mogły badać z uwagą, nie niszcząc tekstu”.

Badam więc nowe znaczenia znanych mi historii. Tak było choćby z Kometą nad Doliną Muminków, która jest opowieścią o czasach wojennych i odradzaniu się miasta po klęsce militarnej. Nowe znaczenie dawnej książki jest dla mnie odkryciem, co nie znaczy, że przesłania mi poprzednią radość ze śledzenia perypetii Ryjka, który zwymiotował oranżadę w sklepie czy Muminka zlęknionego zbliżającą się katastrofą.

Dziś, kiedy każdy może sobie kupić dowolny gadżet z Muminkami, które na dobre weszły do popkultury, ich magia nieco przyblakła. Tym bardziej doceniam stare wydania książek lub film w wersji polskiej (ten japoński jest dla mnie nie do przyjęcia). Oraz komiksy, które polecam najbardziej, bo jest tam wiele niespodzianek genderowych i, ekhm, klasowych (tu zawieszam głos, przeczytajcie sobie sami).

000 Reakcji
/ @sylwia.chutnik

Pisarka, felietonistka. Doktorka Instytutu Kultury Polskiej UW. Kulturoznawczyni, absolwentka Gender Studies na UW. Działaczka społeczna i promotorka czytelnictwa. Laureatka Paszportu Polityki, trzykrotnie nominowana do Nagrody Literackiej Nike. Dostała Społecznego Nobla Ashoka za działalność na rzecz matek oraz nagrodę m. st. Warszawy. Twórczyni sztuk teatralnych. Jej książki zostały wydane w dziewięciu krajach.

zobacz także

zobacz playlisty