Zdrowe kompromisy i pewniaki, czyli 9 naszych typów na Oscary 202123.04.2021
W nocy z niedzieli na poniedziałek poznamy laureatów 93. Oscarów, kilka dni przed galą napiera kolejna fala przypuszczeń, zakładów i oczekiwań. Pytania mnożą się w głowie i odbijają głuchym echem, najważniejsze z nich brzmi: czy zatriumfuje bezpieczne, politycznie poprawne, czy może po prostu wielkie kino? W oczekiwaniu na werdykt przedstawiamy wam listę naszych dziewięciu oscarowych życzeń, a także kompromisów, na które jesteśmy gotowi przystać.
Najlepszy film: Nomadland
Złoty Lew w Wenecji, Złote Globy, BAFTA, Critics Choice – można tak wymieniać bez końca. Oczywiście łańcuszek nagród jeszcze o niczym nie przesądza, wybory Akademii potrafią być przekorne i kapryśne, ale chyba nikt nie wyobraża sobie w tym roku innego werdyktu, jak Oscar dla Nomadland. Film to z pewnością ważny i aktualny – ukazujący przepaść między tym, jaka Ameryka chce być, a tym, jaka jest naprawdę. Chloé Zhao skupia się w nim na ludziach, których oszczędności po kryzysie roku 2008 wyparowały; którym nie zostało nic innego, jak sprzedać dom, pożegnać się z emeryturą i przesiąść się do vana, przyczepy, kampera, „nieruchomości na kółkach”. Bohaterowie Nomadland starają się przetrwać w Ameryce, jeżdżą od stanu do stanu, przemierzają cały kontynent w poszukiwaniu dorywczej fuchy, a jedyną nadzieją jest dla nich droga. Zhao udaje się w tym filmie uchwycić opowieść o zepsutym systemie, wyzysku, nierówności, rabunkowej gospodarce firm pokroju Amazona, a także o amerykańskich mekkach robotniczych, które z dnia na dzień znikają z mapy. Ale między wierszami tych przeszywających tragedii wybrzmiewa coś jeszcze – poczucie wspólnoty, rodzaj szczególnego pokrewieństwa między ludźmi, którzy nagle utracili wszystko. Najwyższy stopień wrażliwości społecznej (który nie ma w sobie nic z publicystyki), łączy się dodatkowo w Nomadland z majestatem amerykańskiego krajobrazu, ma to wszystko w sobie coś z kina Terrence’a Malicka. Właściwie niewiele można do tego dodać – chyba, że statuetkę dla najlepszego filmu.
Najlepsza reżyserka: Chloé Zhao
Niewiele można tu dodać – Zhao jest po prostu reżyserką niezwykle wrażliwą na los swoich bohaterów. A poza tym wiadomo: jak dotąd tylko jedna kobieta otrzymała w tej kategorii Oscara (Kathryn Bigelow za solidnego, acz wcale nie wybitnego Hurt Lockera), więc byłaby to słuszna odmiana. I być może pierwszy tak konkretny krok na drodze do zmian.
Najlepszy aktor pierwszoplanowy: Chadwick Boseman
Tu pojawia się mój prawdopodobnie największy oscarowy problem. Zresztą zwykle tak bywa z pośmiertnymi nagrodami – w człowieku uruchamiają się pytania, czy przyznać dla zasady, bo tak wypada, czy kierować się jednak tradycyjnymi i sprawiedliwymi kryteriami. W przypadku Chadwicka Bosemana, typowanym na oscarowego faworyta, mam zgrzyt, gdyż jego występ w Ma Rainey: Matce bluesa szanuję, ale nie wydaje mi się, by była to rola na miarę takiego wyróżnienia. Tym bardziej, że konkuruje z silniejszymi. Anthony Hopkins w przejmującym Ojcu tworzy bodaj najbardziej dobitne studium osoby chorującej na Alzheimera, jakie świat kina dotąd widział. Steven Yeun w Minari daje fenomenalny popis jako ojciec stojący w rozkroku – pomiędzy miłością do rodziny a ambicjami, potrzebą udowodnienia wszystkim, że jest „prawdziwym” mężczyzną i że coś mu się jednak w życiu udało. Jakby tego było mało, między nimi jest jeszcze Riz Ahmed, grający w Sound of Metal perkusistę kapeli z pogranicza metalu, noise’u i hardcore’u, który z dnia na dzień, z godziny na godzinę, zaczyna tracić słuch. Ahmed oferuje widzom jednak coś znacznie ciekawszego niż aktorską fantazję o głuchocie – proponuje możliwie bezpośrednie doznanie poznawczego szoku. Takich zabiegów nie ogląda się w kinie zbyt często, tym bardziej warto je nagrodzić.
Najlepsza aktorka pierwszoplanowa: Carey Mulligan
Mocne rozdanie mamy też wśród aktorek. Złote Globy mogłyby wskazywać, że faworytką jest Andra Day, która w filmie Lee Danielsa (od dotkliwego Hej, Skarbie) wcieliła się w jedną z wielkich „dam jazzu” Billie Holiday. Oprócz tego jest Vanessa Kirby, która otwierającą Cząstki kobiety sceną porodu przesunęła się kilka aktorskich oczek do góry, jest też moja osobista faworytka, czyli Frances McDormand – genialna i szalenie wiarygodna aktorka, która mogłaby zaparkować kamperem z odzysku tuż pod moim oknem, a i tak nie poznałbym, że siedzi tam dwukrotna laureatka Oscarów. W notowaniach bukmacherów pierwsze miejsce zajmuje jednak Carey Mulligan, kojarzona dotąd z rolami we Wstydzie, Sufrażystce, Drive czy Krainie wielkiego nieba, które nie mogą równać się z tym, czego dokonała ostatnio w Obiecującej. Młodej. Kobiecie. Mulligan wciela się w postać trochę z kina zemsty, trochę z thrillera, a trochę z komedii romantycznej – gra samozwańczą mścicielkę, która po zapadnięciu zmroku prowadzi krucjatę przeciwko kulturze gwałtu, a za dnia próbuje ułożyć sobie życie u boku obiecującego, acz wcale nie tak niewinnego faceta. O reżyserskim debiucie Emerald Fennell wszystko już zostało napisane (choćby, że to kino budzące świadomość, po którym nie sposób ignorować perspektywy kobiecego spojrzenia), dlatego tylko dla zasady dodam: oby takie przedstawienia z wyjątku stały się regułą.
Najlepszy scenariusz adaptowany: Nomadland
Miałem skończyć o Nomadlandzie, a jednak na chwilę do tematu wrócę. Warto bowiem dodać, że nie byłoby filmu Zhao bez reportażu Jessiki Bruder. Amerykańska dziennikarka – przez ponad dekadę związana z „New York Timesem” – podczas pracy nad Nomadland spędziła trzy lata w podróży i przejechała łącznie dwadzieścia cztery tysiące kilometrów, aby postawić się w sytuacji ludzi, którzy w wyniku kryzysu z 2008 roku rozpoczęli życie w drodze. Siłą książki Bruder jest jej uczestniczący, wcieleniowy charakter. Wagabundzi, włóczykije, wędrowni pracownicy, koczownicy nowej ery, wreszcie tytułowi nomadzi – autorka upodabnia się do tych rozrzuconych po kraju ludzi sposobem myślenia i bycia, wchodzi w ich buty, pochyla się zarazem nad każdym z osobna. Zresztą w adaptacji Zhao pojawiają się też ci prawdziwi nomadzi, bohaterowie reportażu, m.in. Linda May, która u Bruder zajmowała centralne miejsce, a także Charlene Swankie (alias Swankie Wheels). Zhao ma w zanadrzu scenariusz najlepszy z możliwych – taki, który napisało życie.
Najlepszy scenariusz oryginalny: Minari
Tak, tak – zaraz zapewne usłyszę, że tu powinna się znaleźć Obiecująca. Młoda. Kobieta, że to jest prawdziwy oryginał i odlot. Doceniam, ale w myśl zasady „mniej znaczy więcej”, stawiam w tym przypadku na Minari. Film Lee Isaac Chung realizuje zresztą w stu procentach założenie kina osobliwego, autorskiego, nieszablonowego – reżyser historię wielopokoleniowej rodziny Koreańczyków mieszkających w Stanach zaczerpnął z własnego życia, ślady jego osobistych doświadczeń rozsiane są po całym filmie. W jednym z wywiadów Chung opowiadał, że gdy zabierał się za scenariusz Minari, spisał plus minus osiemdziesiąt wspomnień z lat dziecięcych. Zapamiętał zarośniętą wysokim trawskiem farmę w Arkansas, żółty dom na kółkach, a także kłótnie rodziców, którzy przybyli do Ameryki w szczytowym punkcie koreańskiej migracji, przypadającej na rządy Ronalda Reagana. Praca pamięci wykonana przez Chunga zaowocowała pięknym, ciepłym, pokrzepiającym filmem. Co więcej, filmem, w którym postaci amerykańskich Azjatów nie są już tylko egzotyczną atrakcją, bandziorami wyskakującymi na golasa z bagażnika starego mercedesa (patrz: Kac Vegas). Są rodziną, z którą możemy się wreszcie utożsamić.
Najlepszy film międzynarodowy: Na rauszu
Tu zwycięzca może być tylko jeden. Thomas Vinterberg rozbił tegoroczny bank, o kilka długości wyprzedza rywali w swojej kategorii pod względem łącznej liczby zdobytych nagród, a przede wszystkim zaskarbił sobie sympatię widzów. Kiedyś o Vinterbergu mówiło się przede wszystkim w kontekście manifestu Dogma 95 i tego, że razem z Larsem von Trierem nawoływał do robienia filmów za przysłowiową złotówkę. Vinterberg szybko jednak zmienił kurs – zaczął robić kino po swojemu, szukając w nim różnych tonacji i smaków. Nakręcił m.in. kameralny dramat science-fiction Wszystko dla miłości, tragikomedię Moja droga Wendy, adaptację głośnej powieści Jonasa T. Bengtssona Submarino, a także nominowane do Oscara Polowanie. Nie tak dawno Duńczyk podjął się reżyserii europejskiej superprodukcji Kursk opowiadającej o katastrofie rosyjskiego okrętu podwodnego, a jego ostatni film to prosta historia o… piciu. Na rauszu do tego ogranego tematu podchodzi jednak inaczej – nikogo nie poucza, nie uskutecznia moralitetu, pokazuje za to pełne spektrum doświadczeń związanych ze spożyciem alkoholu, które jest przecież doświadczeniem wspólnym, powszechnym, wpisanym w naszą kulturę. Uczciwie mówiąc, jest jednak jeden istotniejszy i potrzebniejszy światu tytuł w tegorocznej stawce, po stokroć bardziej zasługujący na Oscara. A jest nim Aida Jasmili Žbanić. Nie liczę jednak na cuda – film o masakrze w Srebrenicy z lipca 1995 roku wydaje się przerastać możliwości Akademii.
Najlepsze zdjęcia: Mank
W kategorii zdjęcia staję przed dylematem: sercem jestem za Nomadlandem, narodowa duma każe stawiać na naszych (w tym przypadku Dariusza Wolskiego i film Nowiny ze świata), rozum jednak podpowiada, że statuetkę zgarnąć może Mank. Nie jestem co prawda fanem nowego filmu Finchera, pełnego pustych gestów, nietrzymającego się faktów, fabrykującego nostalgię i czułość wobec klasycznego Hollywoodu, ale nie zaprzeczę, że na poziomie samego obrazka dobrze się to ogląda. Skoro jest Fincher, to jest i wyrafinowana wizualna koncepcja – jest wybitna praca kamery, są płynne, precyzyjne, niemalże choreograficzne jazdy, jest też czarno-biała stylizacja, a nawet zabawa w pozorowanie efektu taśmy filmowej z wszelkimi jej ubytkami i niedoskonałościami. Za tę misterną iluzję odpowiada Erik Messerschmidt, jeszcze do niedawna szerzej nieznany operator, który pracował z Fincherem przy Mindhunterze, zrobił też pojedyncze odcinki Wychowanych przez wilki i serialowego Fargo. Mam swoje typy, ale za Oscara dla tego pana chyba bym się nie obraził.
Najlepsza animacja: Co w duszy gra
Animacja nie pozostawia cienia wątpliwości – Oscar ląduje w rękach Peta Doctera. W ogóle jest trochę tak, że jak w nominacjach pojawia się nowy Pixar, to inni nie mają za bardzo czego tam szukać. Od czasu Iniemamocnych produkcje studia zwyciężały dziewięciokrotnie, a jeśli wziąć pod uwagę, że Oscary dla animacji są przyznawane od roku 2001, to wychodzi na to, że Pixar osiąga wynik na poziomie blisko 50 procent. Kolejny taki wybór to więc trochę nuda, monotonia i mało wyszukana opcja, a trochę nie ma się czemu dziwić. Co w duchy gra, jeden spośród dwóch tegorocznych kandydatów Pixara (drugim jest niezgorsze Naprzód), to przecież kwintesencja i zarazem ścisła czołówka dokonań tego teamu – baja z pociesznymi postaciami, która sumiennie dostarcza refleksji na temat spraw ostatecznych, egzystencjalnych, fundamentalnych. Na marginesie dodajmy, że gdybyśmy żyli w nieco innym świecie, szansę na statuetkę miałby zapewne Mariusz Wilczyński ze swoim rewolucyjnym Zabij to i wyjedź z tego miasta. No cóż, jak na razie Akademia stawia jednak na rozwiązania ograne i sprawdzone.
zobacz także
- Podróż do wnętrza ciała. Zobacz pierwsze kadry z gry opartej na serialu „Było sobie życie”
Newsy
Podróż do wnętrza ciała. Zobacz pierwsze kadry z gry opartej na serialu „Było sobie życie”
- Netflix pracuje nad dokumentem o życiu i karierze Britney Spears
Newsy
Netflix pracuje nad dokumentem o życiu i karierze Britney Spears
- Serial „Gambit królowej” bije rekordy popularności
Newsy
Serial „Gambit królowej” bije rekordy popularności
- Flirt delfinów, demonów i różowych myszy. „Sexy Beasts" będzie najdziwniejszym programem randkowym
Newsy
Flirt delfinów, demonów i różowych myszy. „Sexy Beasts" będzie najdziwniejszym programem randkowym
zobacz playlisty
-
Lądowanie na Księżycu w 4K
05
Lądowanie na Księżycu w 4K
-
Cotygodniowy przegląd teledysków
73
Cotygodniowy przegląd teledysków
-
Papaya Young Directors 6 #pydmastertalks
16
Papaya Young Directors 6 #pydmastertalks
-
Muzeum Van Gogha w 4K
06
Muzeum Van Gogha w 4K