Ludzie |

Steven Yeun: Wstyd, że na inność niektórzy wciąż reagują strachem i nienawiścią18.03.2021

fot. materiały prasowe

Rola w Minari przyniosła Stevenowi Yeunowi nominację do Oscara za pierwszoplanową rolę męską, co czyni go pierwszym w historii amerykańskim aktorem azjatyckiego pochodzenia mającym szansę na statuetkę w tej kategorii. Słodko-gorzki film Lee Isaaca Chunga, który opowiada o tworzeniu rodzinnych więzi, pogoni za amerykańskim snem i zapuszczaniu nowych korzeni, to jedna z najgłośniejszych i najlepiej ocenianych produkcji ostatnich miesięcy. Minari to bezapelacyjny zwycięzca zeszłorocznego Sundance (Nagroda Publiczności i Nagroda Główna Jury), zdobywca Złotego Globu dla Najlepszego Filmu Zagranicznego oraz faworyt w tegorocznym oscarowym wyścigu – zdobył 6 nominacji w najważniejszych kategoriach.

Marcin Radomski: Największą popularność przyniosła ci rola Glenna Rhee w The Walking Dead. Jak wspominasz pracę przy tym serialu?

Steven Yeun: Świetne doświadczenie, gdzie spotkała się bezinteresowna grupa ludzi, by służyć większej narracji. Serial przyciągnął wspaniałe osoby, a ja miałem dużo szczęścia, bo po nim pojawiły się nowe role. Przy Minari też czułem, że jesteśmy jedną drużyną. W pewien sposób, i nie chcę być źle zrozumiany, ten film sam się zrobił, a ja po prostu byłem jego częścią.

MINARI \ FAWORYT OSCAROWY \ WKRÓTCE W KINACH

W Minari w pogoni za amerykańskim snem grany przez ciebie Jakob Yi przeprowadza swoją rodzinę z Kalifornii do sielskiego Arkansas. Jego marzeniem jest stworzyć własną farmę, której plony mogłyby zaopatrywać okolicznych koreańskich sklepikarzy. Co oznacza dla ciebie tytuł filmu?

Powiedziałbym, że kryje się za nim wiele metaforycznych znaczeń. Minari to dosłownie nazwa koreańskiego zioła. Wiem, że dla reżysera Lee Isaaca Chunga tytuł symbolizuje bardzo wiele, m.in. jego uczucie do rodziny. Ale także fakt, że jego babcia rzeczywiście przywiozła minari z Korei do Ameryki. Podoba mi się, że w filmie zawarta jest pewna niewyrażalna idea. 

Co pomyślałeś czytając scenariusz Minari?

Wciągnął mnie i wzruszył. Zastanawiałem się, na jakim poziomie ten tekst jest podobny do mojego życia. 

I jest?

Mój tata był architektem w Korei. Dobrze mu się powodziło. Pojechał w podróż służbową do Minnesoty i po powrocie powiedział, że musimy się tam przeprowadzić. Zaczynał wszystko od nowa. Rodzice opuścili Koreę Południową, gdy miałem cztery lata, i wylądowali w Michigan z nadzieją, że później pójdę na studia medyczne. Wybrałem inną drogę – psychologię i aktorstwo.

 

Dlaczego?

Zapisałem się do grupy improwizacyjnej i coś kliknęło. Chyba chodziło o wolność wyrażania emocji. 

Czy łatwo było odnaleźć się w filmowej roli koreańskiego imigranta, którego nie interesuje pójście najbardziej typową drogą, czyli wyjazd do miasta i prowadzenie biznesu?

Moja postać jest bardzo interesująca. Jacob po przyjeździe do Ameryki zdecydował, że nie chce przebywać wśród innych Amerykanów koreańskiego pochodzenia. Pragnie sam wyruszyć na dziki zachód. W pewnym sensie czułem, że Minari to opowieść o dojrzewaniu, ale głównie skupiamy się na rodzinie, która przeprowadza się do zupełnie nowego miejsca; znajduje się w zupełnie nowej sytuacji, w której nigdy nie była i ma tylko siebie.

fot. materiały promocyjne
fot. materiały promocyjne

I dlatego dla mnie to bardziej historia o asymilacji w obrębie rodziny, a nie nowej kultury. Film powstawał w czasie zwiększonej wrogości wobec azjatycko-amerykańskiej społeczności w USA. 

Musimy zrozumieć, że to, co tworzy Amerykę, to bardzo eklektyczna grupa różnych kultur i ludzi. To w zasadzie kręgosłup tego, co czyni nasz kraj niesamowitym. Myślę, że ten film będzie miał swoją własną, wewnętrzną wartość dla społeczności koreańsko-amerykańskiej. To pierwszy krok do ponownego połączenia. Poruszamy kwestie, które my rozpoznajemy, ale które nigdy nie zostały uznane na większą skalę w kulturze popularnej. Zderzenie kultur jest istotne, ale w Minari chcieliśmy zrobić to na swój sposób i nie pozwolić, by stało się to głównym tematem filmu. Spróbowaliśmy odpowiedzieć na pytanie, jak ludzie widzą siebie nawzajem, przedstawić ich doświadczenia z rasizmem. Pojawiają się momenty załamania i żalu. Wiedzieliśmy, że jeśli skupimy się na złych rzeczach, na cierpieniu, to zniechęcimy widza. W życiu jest przecież wiele zabawnych rzeczy, głupich i takich, z których możemy się śmiać. 

Jak wyglądała współpraca z reżyserem Lee Isaackiem Chungiem?

Isaac zna się na swojej pracy i ma głęboką zdolność do nawiązywania kontaktów z aktorami, dawania im przestrzeni. Dlatego kiedy przeczytałem ten scenariusz, to wiedziałem, że zadanie nie będzie polegało po prostu na odtworzeniu jego rodzinnej historii. Chung powiedział, że razem zbudujemy tę rodzinę. Nigdy nie czułem się, żebym musiał się wpasować w jakąś koncepcję tego, czego on chciał. Czułem, że odbywamy wspólnie wewnętrzną podróż w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, co to znaczy być ojcem.

Co było w tym procesie najtrudniejsze?

Dochodzenie do konsensusu w sprawie Jacoba, ponieważ zarówno Isaac, jak i ja możemy odnieść się do naszych ojców, dziś sami będąc ojcami. Zaufałem jego doświadczeniu i opinii, a on zostawił mi możliwość uczłowieczenia tej postaci z mojego punktu widzenia. Czułem, że odnalazłem Jacoba, kiedy zdałem sobie sprawę, że w pewnym sensie jestem ojcem, ale w żadnym wypadku nie gram mojego ojca. Przecież jako istoty ludzkie mamy pewne wspólne doświadczenia, a jednocześnie różnimy się od siebie. 

Liczę, że po seansie ludzie zobaczą siebie nawzajem trochę wyraźniej, na tyle, że nie będą patrzyli na siebie powierzchownie, że zastanowią się nad wszystkimi kulturowymi ograniczeniami czy podziałami tożsamościowymi.

Czyli chodziło o dostrzeżenie pewnego typu wrażliwości?

Staraliśmy się zrobić z tego prawdziwą historię, która mogłaby dotrzeć do wszystkich ludzi bez żadnych barier, tak aby każdy ją zrozumiał. Liczę, że po seansie ludzie zobaczą siebie nawzajem trochę wyraźniej, na tyle, że nie będą patrzyli na siebie powierzchownie, że zastanowią się nad wszystkimi kulturowymi ograniczeniami czy podziałami tożsamościowymi. To naprawdę wstyd, ale też nic dziwnego, że na inność wciąż niektórzy reagują strachem i nienawiścią. Ale to, co kocham w tym filmie, to fakt, że przekazujemy dużo miłości i serca, dajemy pozytywne emocje w tym niełatwym czasie. 

Jak pandemia wpłynęła na Minari?

Myślę, że tło pandemii w dziwny i straszny, ale i piękny sposób nadaje temu filmowi kontekst. Wszyscy jesteśmy razem. Niezależnie od tego, czy jesteś prawdziwym imigrantem, czy nie, żyjesz w izolacji i odczuwasz jej skutki. A opinie, które słyszałam od ludzi z różnych środowisk, potwierdzają moje spostrzeżenia. Widzowie widzieli siebie w tej rodzinie albo identyfikowali się z nimi. O to właśnie nam chodziło. Wiesz, przypomniał mi się Parasite, film, który bardzo lubię. Niezwykle cenię pracę reżysera, Bong Joon-ho. Nasze filmy są różne, ale opowiadają o rodzinie, która dzisiaj jest dla mnie najważniejsza.

000 Reakcji

Marcin Radomski - dziennikarz i krytyk filmowy. Publikuje m.in. na łamach „Newsweeka”, „Rzeczpospolitej Plus Minus”, “Magazynu Filmowego”, a także w portalach Onet.pl, Culture.pl. Współpracuje z festiwalami filmowymi. Prowadzi autorski kanał na YouTube – KINOrozmowa, gdzie rozmawia z aktorami i reżyserami.

zobacz także

zobacz playlisty