Ludzie |

Corneliu Porumboiu: Happy end jest wbrew logice. Chyba że w kinie02.06.2021

„La Gomera”, fot. materiały prasowe

Na swoim koncie ma nagrodzony w Cannes film o mitach wokół rewolucji rumuńskiej 1989 roku, komedię o dwóch facetach uganiających się za skarbem o nieznanej wartości oraz dokument o swoim znajomym, który chce wymyślić zasady gry w piłkę nożną na nowo. Corneliu Porumboiu, jeden z ojców tzw. nowego kina rumuńskiego, wymyka się wszelkim etykietom i klasyfikacjom. W każdym kolejnym filmie zmienia gatunkowe przebrania, uciekając od surowej, maksymalnie realistycznej narracji zaproponowanej przez swoich nowofalowych kolegów.

Porumboiu w swoim ostatnim filmie zabiera nas na wakacje od powagi, i to nie byle gdzie, bo na La Gomerę, jedną z Wysp Kanaryjskich. Właśnie tam przypływa Cristi, skorumpowany gliniarz z Bukaresztu, by nauczyć się lokalnego języka… gwizdów, zwanego el silbo. Język gwizdany działa jak kod Morse’a, pozwala zaszyfrować każde słowo, dzięki czemu bohater będzie mógł niepostrzeżenie wejść w kontakt z miejscowym półświatkiem i załatwić jeden ze swoich szemranych interesów. W tle nietuzinkowe porwanie, wielkie pieniądze, tajemnicza femme fatale i filmowa jazda bez trzymanki poprzez tradycję kina noir, komedii absurdu, heist movie, a nawet westernu. La Gomera to brawurowa żonglerka cytatami, zabawa całą rozpiętością gatunków i tonacji. 

La Gomera - zwiastun PL - w kinach od 4 czerwca

Premiera filmu skłoniła nas do tego, żeby porozmawiać z reżyserem o pomyśle na nakręcenie filmu w języku gwizdanym i stawaniu w poprzek tradycji rumuńskiej nowej fali. La Gomerę będzie można oglądać w kinach od 4 czerwca za sprawą Gutek Film.

Bohaterowie w górzystych, trudno dostępnych rejonach La Gomery powinni porozumiewać się za pomocą gwizdów – jak wpadłeś na ten pomysł?

Corneliu Porumboiu: Nie musiałem niczego wymyślać, to jest autentyczny język!

No chyba żartujesz!

Nie, przysięgam, że taki język istnieje i ma się całkiem dobrze (śmiech). Wpadłem na to jakieś dziesięć lat temu, zaraz po tym, jak nakręciłem Policjanta, przymiotnik. Byłem akurat na wakacjach we Francji i natknąłem się w telewizji na reportaż o tzw. „gwizdanym języku”. Na początku, tak jak ty, nie mogłem w to uwierzyć, zacząłem o tym czytać, szukać informacji. Nagle okazało się, że jest około dwudziestu miejsc na świecie, w którym ten język występuje. W Turcji i Grecji są wioski, gdzie ten sposób komunikacji można jeszcze spotkać, zachował się też we francuskich Pirenejach. A kanaryjska wyspa La Gomera to jedyne miejsce na świecie, gdzie ten język jest nauczany w szkołach.

„La Gomera”, fot. materiały prasowe
„La Gomera”, fot. materiały prasowe

Zakładam, że przed zdjęciami kontaktowałeś się z kimś w tej sprawie.

Tak, rozmawiałem o tym z ludźmi na wyspie. Nie ma wielu badań na ten temat, nikomu nie udało się odkryć dokładnego pochodzenia tego języka, dlatego uznałem, że wiedzy trzeba szukać u źródła. Trafiłem na człowieka, który naucza tego języka na La Gomerze, zaprosił mnie na zajęcia, tam poznałem, na czym polega akcentowanie, intonacja, artykulacja. Nie powiem, jest to skomplikowane i trudne do opanowania, ale jednocześnie cudownie pierwotne i uniwersalne. Na dobrą sprawę gwizd można przetłumaczyć na dowolny język indoeuropejski.

No to pewnie potrafisz wygwizdać jakieś słowa.

A wiesz, że próbowałem? Wziąłem udział w kilku zajęciach z moimi aktorami, ale poległem. W tym samym czasie intensywnie dopinałem budżet filmu, potem nie starczyło zapału, aż w końcu odpuściłem. Ale nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa! Kiedyś do tego wrócę (śmiech).

Wspomniałeś, że musiałem dopinać budżet pod ten tytuł. Wydaje mi się, jak tak sobie myślę o twoich filmach – statycznych, wręcz antysensacyjnych, że ten musiał być logistycznym wyzwaniem. 

Nie da się ukryć, że jest to projekt inny, dużo bardziej wymagający niż poprzednie. Myślę, że kosztował tyle, ile wszystkie moje filmy razem wzięte – po raz pierwszy kręciłem za granicą i to w kilku krajach, porwałem się na sceny akcji. Pieniądze to oczywiście jedno, wcześniej trzeba było ten pomysł jakoś składnie spisać i ująć w atrakcyjną opowieść. Punktem wyjścia była oczywiście historia faceta, który uczy się gwizdać. Zaraz potem pomyślałem, że tym facetem może być bohater mojego filmu Pieniądze, przecinek. Widzimy go dziesięć lat później, tym samym na usta same cisną się pytania: co się z nim działo, jak się zmienił, jak odnalazł się w nowym świecie. Stąd tyle retrospekcji w filmie. A żeby te wycieczki w przeszłość nie hamowały akcji i nie wytrąciły napięcia, postawiłem na gatunkowe chwyty – inscenizację rodem z kina noir, ale też dynamiczny montaż i szybkie cięcia.

Kino gatunkowe cię kręci?

Wychowałem się na kinie popularnym, gatunkowym. Za dzieciaka oglądałem filmy z Brucem Lee i westerny, potem odkryłem Hitchocka i kino noir. Jak zacząłem pracę nad scenariuszem La Gomery, to wróciłem do tamtych czasów. Po latach powtórzyłem sobie na przykład Wielki sen, Gildę, Podwójne ubezpieczenie, Sokoła maltańskiego. Miałem straszną frajdę, kiedy to odświeżałem i tam szukałem inspiracji. Czułem się trochę jak dziecko, które dostało w ręce klocki z różnych zestawów i mogło zbudować własny świat (śmiech).

W tym filmie wkraczasz w nowe rejony, wykonujesz odważny zwrot w swojej karierze. Zamiast oszczędnego, realistycznego opowiadania, zaplatasz skomplikowaną intrygę kryminalną, wrzucasz widza w środek akcji, strzelanin i pościgów. Przyznam, że nie tego się po tobie spodziewałem!

Wychodzę z założenia, że kino, czy w ogóle sztuka, ma sens tylko wtedy, kiedy potrafi zaskoczyć nie tylko widza, ale też samego autora. Wówczas mamy do czynienia z czymś więcej niż rzemiosłem. Ten film traktowałem więc w kategoriach eksperymentu, zabawy, jako próbę wyjścia poza własną strefę komfortu. A przede wszystkim jako cholernie wielkie ryzyko! (śmiech).

„La Gomera”, fot. materiały prasowe
„La Gomera”, fot. materiały prasowe

No właśnie, w końcu stajesz na przekór szlachetnej tradycji współczesnego kina rumuńskiego. Niewiele jest w twoim filmie – jak to dotąd w Rumuni bywało – poczucia społecznej misji i tematów ważkich. To rozrywka w najczystszej postaci.

Bez przesady, trochę jednak za tym filmem się kryje!

No dobrze, zwracam honor! Można gdzieś między wierszami czytać twój film jako opowieść o niemożności komunikacji i trudzie znalezienia płaszczyzny porozumienia. Zgaduję, że ten problem jest wam w Rumunii znany.

Oczywiście, pamiętam jeszcze czasy Ceaușescu, gdy ludzie w telewizji kłócili się o znaczenie pewnych słów, a potem zmuszali się wzajemnie do zajrzenia do słownika. Wydaje mi się, że dzisiaj znów mamy problem z uzgodnieniem wspólnych wartości, z nazwaniem tego, co przyniósł nam 1989 rok. Miałem czternaście lat, kiedy wybuchła rewolucja. Każdy wtedy myślał, że w kraju wszystko zmieni się z dnia na dzień. Po latach okazuje się, że różnie nam wyszło z tymi zmianami. Niektóre rzeczy zostały bez zmian, inne nie uległy takiej przemianie, jakiej byśmy sobie życzyli. Kraj stanął w dziwnym rozkroku między przeszłością i nową rzeczywistością, a my nie potrafimy tego stanu do dziś ubrać w słowa.

Pojawia się też temat korupcji. Nie przypominam sobie rumuńskiego filmu z ostatnich lat, w których nie pojawiłyby się jakieś machloje, żeby ktoś nie brał w łapę.

Prawdopodobnie to jakaś tradycja narodowa (śmiech). A tak poważnie to nie myślałem o tym wątku, jako o komentarzu do sytuacji w Rumunii. Oczywiście, że mamy poważny problem z korupcją, ale zakładam, że nie większy niż inne kraje, które doświadczyły dyktatury.

Ale masz świadomość, że rumuńska nowa fala wciąż kojarzy się z postkomunistycznym marazmem, atmosferą beznadziei i stuporem. Myślisz „kino rumuńskie” i od razu masz przed oczami podziemie aborcyjne, bezduszny system, życie na podsłuchu i kino, po którym żyć się odechciewa. Zamierzasz stawać w poprzek tego porządku?

No cóż, każdy z nas wie, co trawi współczesną Rumunię i każdy stara się o tym na swój sposób opowiadać. W moim przypadku jest chyba tak, że nie widzę zbyt dużych szans na poprawę obecnego stanu rzeczy w kraju, dlatego też nie wierzę w kino społeczne, które mogłoby sugerować jakąś drogę ku zmianie. Poza tym nie uważam, że jako przedstawiciele kina rumuńskiego jesteśmy zobowiązani tworzyć tylko bliskie życiu i interwencyjne filmy. Niektórym to odpowiada. Cristian Mungiu doskonale się w tym odnajduje, według mnie jest mistrzem prawdy psychologicznej, pogłębionych postaci i diagnozy naszego społeczeństwa. Ale ja nie czułbym się dobrze w takich butach. Kino jest pojemne, każdy może wydeptać sobie w nim własną ścieżkę, może nią pójść gdzie zechce.

„La Gomera”, fot. materiały prasowe
„La Gomera”, fot. materiały prasowe

Jesteś znany z tego, że potrafisz wprowadzić do swojego kina dyskretny humor, dowcip opowiedziany z kamienną twarzą. Czy wierzysz, że humor może być odpowiedzią na traumatyczne doświadczenia?

Wierzę, że to jedyne, co pozwala choć na chwilę oddalić się od rzeczywistości. Gdy ludziom odbierze się już wszystko, humor staje się ostatnią deską ratunku. Żartem można złagodzić codzienną gorycz, żart może też posłużyć jako strategia oporu, która jest w stanie podważyć i wykpić władzę. Poza tym myślę, że nasze życie samo w sobie potrafi stać się żartem, zamienić się w czysty absurd. Zwróć uwagę, że bohaterowie moich filmów – niezależnie, czy mówimy o Cristim z La Gomery, czy też poszukiwaczach ze Skarbu – za każdym razem znajdują się w podobnym położeniu. Każde z nich ma pewne wyobrażenie na swój temat, czują się panami sytuacji, wszystkim wydaje się, że mają życie pod kontrolą. A prawda jest taka, że nie są w stanie przewidzieć tego, co zgotuje im los. Właśnie z tych zaskoczeń bierze się absurd życia codziennego. 

Skarb zakończyłeś bajkową kulminacją, morałem niepozbawionym dobrodusznej ironii. La Gomera znowu daje widzowi odrobinę nadziei.

Mówiłem ci, że nie widzę szans na poprawę sytuacji w moim kraju, a to oznacza, że w życiu nie wierzę w szczęśliwie zakończenie. Happy end jest wbrew logice. Ale w kinie – dlaczego nie? Skoro to medium otwiera przede mną takie możliwości, to wolę opowiadać bajki niż przyciskać widza do ziemi.

 

000 Reakcji

krytyk filmowy. Publikuje m.in. na łamach "Przekroju", "Czasu Kultury", tygodnika "Przegląd", czasopisma "Ekrany", a także w portalach Interia.pl, Wirtualna Polska, Popmoderna. W wolnych chwilach poszerza kolekcję gadżetów z Gwiezdnych Wojen.

zobacz także

zobacz playlisty