Ludzie |

Dążenie do wewnętrznej wolności. Rozmawiamy z Ildikó Enyedi, reżyserką filmu „Historia mojej żony”15.03.2022

źródło: Aurora Films

W nowym filmie Ildiko Enyedi, opartym na powieści Milana Füsta, najpierw poznajemy Jakoba Störra. Podczas spotkania z przyjacielem w Paryżu holenderski kapitan żeglugi morskiej postanawia, że ożeni się z pierwszą kobietą, która przekroczy próg kawiarni. Piękna, dystyngowana, ale i tajemnicza Lizzy podejmuje wyzwanie i przy okazji całkowicie odmienia ustabilizowane życie mężczyzny. Porozmawialiśmy z Ildiko Enyedi, cenioną węgierską reżyserką i scenarzystką, zdobywczynią Złotego Niedźwiedzia oraz nominowaną do Oscara za film Dusza i ciało. Zapytaliśmy ją o różnice między książką i filmem, pracę na planie z Léą Seydoux i Gijsem Naberem oraz o to, jak odbiera tę klasyczną historię młode pokolenie widzów. Historia mojej żony trafi do polskich kin 18 marca dzięki Aurora Films.

Historia mojej żony - polski zwiastun (w kinach od 18 marca 2022)

Pani film Historia mojej żony oparty jest na książce Milána Füsta. Wydaje mi się, że nie jest ona bardzo znana w Polsce. Czy na Węgrzech to powieść zaliczana do klasyki? 

Ildikó Enyedi: Tak, ale przy okazji to też książka przez wiele osób opacznie rozumiana. Ludzie opowiadali mi, że nie mogli jej skończyć, że odpadali po 30 stronach. Była dla nich za ciężka, co zawsze wydawało mi się dziwne. Dla mnie to dzieło, które ma w sobie hipnotyzującą siłę i odpowiada na mnóstwo ważnych i palących pytań. Ci, którzy ją przeczytali, często koncentrowali się na jej pierwszej warstwie, głównym wątku, więc uważają, że to historia o zazdrości. A przecież na kartach tej powieści jest tyle bogactwa i mądrych słów mówiących o życiu. Jestem zdziwiona, że ludzie tego nie widzą. 

Chciałam wziąć udział w dyskusji na temat tego, jak powinniśmy żyć i funkcjonować ze sobą – mężczyźni, kobiety i wszyscy ci, którzy identyfikują się w inny sposób.

Może powodem tego niezrozumienia jest zachowanie bohaterów – wydają się znacznie wyprzedzać czasy, w których żyją.

W pewnym sensie tak. To osadzona w latach 20. XX wieku historia ubrana w piękne kostiumy i bazująca na pełnej pasji historii miłosnej. Można więc nie dostrzec nic więcej i zlekceważyć całą resztę. Jestem więc tym bardziej szczęśliwa za każdym razem, kiedy ktoś ogląda Historię mojej żony i dostrzega całe bogactwo, które kryje się pod głównym, bardzo mainstreamowym wątkiem. To zawsze miłe uczucie zostać zrozumianym przez publiczność.

W trakcie oglądania filmu pomyślałem, że muszę przeczytać powieść Füsta. Byłem ciekawy, jak różnią się one od siebie książka i film. Udało mi się ją nawet kupić – opublikowano ją w Polsce tylko raz, w 1960 r. Węgierski oryginał został wydany w 1942 r. – czy wtedy wywołał kontrowersje ze względu na buntowniczą postać Lizzy?

Fakt, w tamtych czasach, w samym środku II wojny światowej, ta historia wydawała się absurdalna. Ale dla mnie Lizzy nie jest wcale buntowniczką. Jeśli się buntujesz, to reagujesz na coś, z czym się nie zgadzasz. A ona ma w sobie coś więcej – po nic nie sięga, niczego nie potrzebuje. Jej podstawową siłą jest dążenie do wewnętrznej wolności. W latach 20. kiedy dzieje się akcja, nikt nie zachowywał się w ten sposób. Lizzy to niezależna osoba.

Film mówi określonym językiem, jest kostiumowy i niesie ze sobą inne utrudnienia w odbiorze, ale młodsze pokolenie od razu załapało, o co chodzi w tej historii.

Kiedy zdecydowała się pani zaadoptować książkę Füsta na film? Ten pomysł kiełkował w pani głowie od lat czy pojawił się niedawno?

Przeczytałam ją już jako nastolatka – to dla mnie bardzo ważne dzieło, ale pomysł na adaptację pojawił się dużo później. Co ciekawe, kiedy zaczęliśmy pracować nad filmem, rozkręcał się ruch #MeToo, co wprowadziło do historii pewną aktualność. Chciałam wziąć udział w dyskusji na temat tego, jak powinniśmy żyć i funkcjonować ze sobą – mężczyźni, kobiety i wszyscy ci, którzy identyfikują się w inny sposób. Mój film to kobiece spojrzenie na tradycyjny wizerunek mężczyzny. Mniej w nim generalizowania na temat kondycji ludzkiej, co było podstawą książki, a więcej obserwacji konkretnego przypadku męskiego bohatera. Mam nadzieję, że można to odczuć oglądając film.

kadr z filmu „Historia mojej żony” (fot. Hanna Csata Mozinet)
kadr z filmu „Historia mojej żony” (fot. Hanna Csata Mozinet)

Bardzo ciekawi mnie, co o filmie myśli młodsze pokolenie widzów – tych 20-latków, którzy inaczej patrzą na świat, którzy zmieniają to, w jaki sposób dotychczas patrzyliśmy na sprawy płci, wolności, seksu. 

Mam wrażenie, że mój film został mocno niezrozumiany przez wielu widzów – głównie tych w średnim wieku i starszych. Ale przy okazji – i to jest właśnie dobra wiadomość – licealiści czy uczniowie uniwersytetów nie mieli żadnych problemów, żeby się do niego odnieść. Rozmawiałam z nimi – mimo tego, że film mówi określonym językiem, jest kostiumowy i niesie ze sobą inne utrudnienia w odbiorze, młodsze pokolenie po prostu załapało, o co chodzi w tej historii. Film miał premierę w kilku europejskich krajach i gdziekolwiek był pokazywany, młodzi nie mieli problemu z tym, żeby rozszyfrować, o czym opowiada. 

Chciałam znaleźć aktorów, którzy wykraczają poza język, konkretną kulturę czy aurę. Parę, która będzie dobrze ze sobą współgrać i zarazem ilustrować dwa odmienne bieguny.

Jak wybrała pani swoich głównych aktorów? Historia mojej żony to historia Francuzki i Holendra. Szukała pani po prostu wśród najlepszych francuskich aktorek i holdenderskich aktorów?

Wcale nie szukałam Holendra! Moim typem był ktoś z Północy. Chodziło w dużej mierze o charakterystyczną fizyczność. I zanim pojawił się Gijs Naber, zatrudniłam norweskiego aktora. Ale ogólnie rzecz biorąc chciałam znaleźć aktorów, którzy wykraczają poza język, konkretną kulturę czy aurę. Parę, która będzie dobrze ze sobą współgrać i zarazem ilustrować dwa odmienne bieguny. Chciałam też dwójki aktorów ze świetną prezencją. Z odnalezieniem Lizzy było jeszcze trudniej. Jej postać to na zewnątrz klasyczna femme fatale, ale do roli potrzeba było kogoś trójwymiarowego, kto ma w sobie tajemnicę i bardzo bujną osobowość. Chcieliśmy, żeby widz od razu poczuł to, co główny bohater od pierwszych sekund, kiedy ją widzi. Zagranie tego wyglądem i zaledwie kilkoma wypowiedzianymi zdaniami to niesamowicie trudne zadanie i Léa Seydoux podeszła do niego bardzo profesjonalnie. Gijs Naber to natomiast niezwykle charyzmatyczny aktor. Dzięki jego obecności rozumiemy dużo więcej niż tylko warstwę dialogową, wszystko, co niewypowiedziane.

Ildikó Enyedi na Berlinale 2017 (fot. Maximilian Bühn)
Ildikó Enyedi na Berlinale 2017 (fot. Maximilian Bühn)

W Historii mojej żony i pani wcześniejszym filmie, Dusza i ciało, jest bardzo podobna scena – scena gry w karty między głównymi bohaterami. Mężczyzna proponuje grę myśląc, że wygra, ale finalnie ponosi druzgocącą porażkę. Czy ta scena ma dla pani jakieś istotne znaczenie, że pojawiła się w obu filmach?

Prawda jest taka, że kiedy pisałam scenariusz Duszy i ciała nie sądziłam, że uda mi się kiedykolwiek zekranizować Historię mojej żony. Dla mnie te sceny są zupełnie inne, tak jak różni są bohaterowie. Ale przyznaję – wzięłam ten pomysł z książki Milána Füsta. 

Historia mojej żony to pierwszy film, który realizowała pani po angielsku.

To nie do końca tak. W tym filmie pojawia się więcej niż jeden język, nie nazwałabym go anglojęzycznym filmem. Do tego angielski nie jest tu językiem ojczystym aktorów. I choć Léa gra cały czas w anglojęzycznych filmach, a dla Holendra takiego jak Gijs angielski to w zasadzie drugi język, zależało mi, żeby było słychać u nich mocne akcenty. Musieli dodać pewną szorstkość, żeby było jasne, że to nie ich ojczysty język i że ma jakąś funkcję.

kadr z filmu „Historia mojej żony” (fot. Hanna Csata Mozinet)
kadr z filmu „Historia mojej żony” (fot. Hanna Csata Mozinet)

Czy trudno było napisać scenariusz na podstawie tak ważnej dla pani książki? Wybrać fragmenty, które nie trafią do filmu?

Jestem bardzo ciekawa pana odbioru książki. Na przykład kluczowa dla filmu scena, w której Jakob zakłada się, że poślubi pierwszą kobietę, która wejdzie do pomieszczenia – jej w ogóle nie ma w książce! To po prostu podsumowanie 40 czy 50 stron rozważań narratora. Tak, miałam odczucie, że głęboko rozumiem Füsta i jego intencje. Dzięki temu udało mi się nie tylko stworzyć fabułę filmu na podstawie książki, ale być wierną rozmyślaniom jej autora. Bardzo go podziwiam i naprawdę chciałam być wierna jego wizji oglądania świata.

Ponad 30 lat temu zrealizowała pani swój debiutancki film Mój wiek XX. Główną rolę, a w zasadzie dwie role, zagrała w nim Dorota Segda. Jak wspomina pani tę współpracę?

Tak, Dorota! Kręciliśmy w 1988 roku – to był jej pierwszy film. Była taka młoda! Znalazłam ją dzięki Márcie Mészáros (węgierska reżyserka i scenarzystka, z którą rozmawialiśmy TU – przyp. red.), która widziała ją na scenie w Krakowie. Szukałam w różnych krajach – potrzebowałam wyrazistej aktorki, która może zagrać siostry bliźniaczki. Byłam w drodze na casting do Warszawy, ale zatrzymaliśmy się najpierw w Krakowie, żeby poznać Dorotę. Jej prezencja była tak mocna, że ktokolwiek wchodził na przesłuchanie po niej, tylko utwierdzał mnie w przekonaniu, że już znalazłam swoją Lili i swoją Dórę. Niedawno miałam przyjemność spotkać Dorotę ponownie. Uświadomiłam sobie, że w tamtym filmie, jej pierwszym, ujawnił się jej wielki talent i jej siła. To wspaniała aktorka.

000 Reakcji
/ @zdzichoo

Sekretarz Redakcji Papaya.Rocks

zobacz także

zobacz playlisty