Grzegorz Uzdański: Jak napisać czyjeś myśli?12.09.2019
Małgorzata Halber nazywa go najbardziej utalentowaną osobą w Polsce. Autor fanpejdża Nowe wiersze sławnych poetów, w ramach którego wciela się w mistrzów pióra, po raz drugi mierzy się z książkową formą. Trzy lata po wydaniu Wakacji, Grzegorz Uzdański powraca z powieścią Zaraz będzie po wszystkim. Opisuje w niej realia domów opieki i ludzi, którzy dożywają w nich swoich ostatnich dni.
Jonasz Tołopiło: Po co pisać taką książkę?
Grzegorz Uzdański: Bo osoby, które nie są już w pełni samodzielne, także pod kątem psychicznym, nie napiszą książki o swoich własnych problemach. W „Zaraz będzie po wszystkim” opowiadam o krańcowej sytuacji, w której człowiek jest przykuty do łóżka i jego sytuacja jest nieodwracalna. Kiedy ktoś jest np. w złym stanie psychicznym, może próbować temu zaradzić za pomocą leków i terapii. Ludzie mają gorsze okresy w życiu, a potem lepsze. Na pewnych poziomach pojawia się więc pewna odwracalność. A w książce opowiadam o osobach, które leżą w łóżkach, są niemal całkowicie niesamodzielne, i jest bardzo mało prawdopodobne, że to się kiedykolwiek zmieni. Jednocześnie część z tych osób wyraża w otwarty sposób żal, tęsknotę za przeżytym życiem i za młodością. To przejmująca sytuacja.
Skąd wiedziałeś, jak od środka wygląda dom opieki dla osób starszych?
Dawno temu pracowałem w jednym z nich jako wolontariusz, ale nie uważam się za eksperta w tym temacie. Mój promotor na studiach, Jerzy Łoziński, po prostu zaproponował mi, żebym zaczął tam chodzić. Odwiedzałem jeden z domów przez kilkanaście miesięcy. Poza tym, kiedy przygotowywałem się do pisania, napisałem na swoim Facebooku, że szukam ludzi, którzy pracują jako opiekunowie czy pielęgniarze medyczni i zostałem skontaktowany z Krzysztofem Ziabką, który pomógł mi w opracowaniu konkretów, takich jak np. dokładny plan dnia pielęgniarza. Oprócz tego pomogła mi Aleksandra Zielińska, która poza tym, że jest super pisarką, pracuje też jako farmaceutka. Dzięki niej udało mi się opisać wątek leków przeciwbólowych z medycznej perspektywy. Pisząc książkę czułem, że sam mam odrobinę doświadczenia – co prawda nie byłem pacjentem, ale przez dłuższy czas mogłem obserwować, jak to wygląda. Zależało mi, żeby przedstawić sytuację w zwyczajny, codzienny sposób. Mimo tego, że sam pamiętam sytuacje, które w książce mogłyby się okazać efektowne.
Panuje tam dosyć upiorna powtarzalność i beznadzieja. Wszyscy wiedzą, że nic się tam nie zmieni, rzeczywistość jest do bólu przewidywalna.
Na przykład?
Byłem świadkiem dość absurdalnego koncertu. Jedna z pomniejszych gwiazd pop przyjechała kiedyś ośrodka, żeby śpiewać kolędy. Do stołówki zeszli się pacjenci, a ci, którzy nie mogli chodzić, zostali tam przywiezieni. To było jednocześnie zabawne i straszne. Zacząłem to nawet opisywać w książce! Ale potem uznałem, że to wydarzenie, które jest całkowicie niereprezentatywne – podobne sytuacje miały miejsce bardzo rzadko, więc to nie pomogłoby w przedstawieniu codzienności. To był taki latający cyrk. A rzeczywistość niewiele ma z nim wspólnego. Chodziło mi raczej o ukazanie specyficznej atmosfery domu opieki i ciężaru wynikającego z życia w takim miejscu. Panuje tam dosyć upiorna powtarzalność i beznadzieja. Wszyscy wiedzą, że nic się tam nie zmieni, rzeczywistość jest do bólu przewidywalna. Ale jednocześnie w tej beznadziei są też jasne punkty, są interakcje towarzyskie (między osobami na tyle jeszcze sprawnymi umysłowo, ze są do nich zdolne), zabawne sytuacje i tak dalej.
Osłodziłeś trochę realia domu opieki, żeby historia nie była zbyt dobijająca?
Nie – naprawdę starałem się pokazać to tak, jak zapamiętałem z domu, w którym pracowałem jako wolontariusz. Nie było tam patologii, nikt się nad nikim nie znęcał, ale to nie zmienia faktu, że ogólny obraz nie nastrajał zbyt optymistycznie. Za mało kasy, za mało personelu, bardzo słabe warunki.
Mam do dyspozycji całą wielką magmę językową i z niej wybieram kwestie, lepiąc całą postać.
Historia w książce jest zbudowana w oparciu o wewnętrzne monologi bohaterów. Jak się pisze czyjeś myśli?
Było niełatwo, ale bardzo lubię taki zabieg. Jedni z moich ulubionych autorów – Virginia Woolf i William Faulkner – często się na niego decydowali. To coś w rodzaju strumienia świadomości, zbliżania się do myśli danego bohatera. Dla mnie to bardzo ciekawy kierunek w literaturze. W mojej poprzedniej książce, Wakacjach, starałem się osiągnąć coś na kształt słowotoku wewnętrznego w praktycznie niezmienionej formie. W Zaraz… dalej jest podobna tendencja, ale trochę ją złagodziłem, bo chciałem, żeby ta książka była łatwiejsza w czytaniu, jeśli chodzi o samą formę. Bohaterowie, których myśli słyszymy, a przede wszystkim Jadwiga – główna postać – staje się po części narratorem. Musi czasem mówić czytelnikowi rzeczy, których normalnie by nie „myślała”, bo je po prostu wie. Choć starałem się takie sytuacje ograniczać.
Fanpejdż Nowe wiersze sławnych poetów, który od paru lat prowadzisz, też opiera się na imitacji stylu. Dzięki temu doświadczeniu było ci łatwiej napisać „Zaraz…”?
Przy wielu podobieństwach obu działalności, uważam, że to jednak coś innego. Co innego imitować styl istniejącego twórcy, a co innego próbować wymyślić od zera sposób mówienia fikcyjnego bohatera – mimo że ulepiłem wypowiedzi swoich postaci na podstawie osób, które znam, i na podstawie lektur. Mam do dyspozycji całą wielką magmę językową i z niej wybieram kwestie, lepiąc całą postać. A imitacja sposobu mówienia danego poety albo poetki to po prostu gotowy, istniejący styl, który staram się w jakiś sposób oddać.
Widzisz potencjał komercyjny w tej historii?
Nie (śmiech).
Uważam, że książki mogą zmienić coś w subtelnych rejestrach. To są raczej drobne rzeczy sprawiające, że nasza wrażliwość czymś nasiąka.
Nie sądzisz, że ludzie lubią historie, które rozbudzają empatię, zwracają uwagę na problemy ludzi, którzy nie mają głosu? Że odczuwamy coraz większą potrzebę czytania czy oglądania takich historii?
Ciężko jest cokolwiek przewidywać, bo sukces komercyjny zależy od tysiąca czynników. Ale w końcu przecież po to piszę, żeby ludzie czytali to, co napisałem.
Czyli nie wierzysz, że twoja książka coś zmieni? Że dzięki niej ludzie zainteresują się bardziej tym tematem i że wywoła dyskusję, która sprowokuje zmiany systemowe?
Trudno mi sobie wyobrazić, żeby mogła coś zmienić na poziomie systemowym, bo to wykracza poza kompetencje jakiejkolwiek książki. Uważam, że książki mogą zmienić coś w subtelnych rejestrach. To są raczej drobne rzeczy sprawiające, że nasza wrażliwość czymś nasiąka. Mówiąc o książkach na ogólnym poziomie, mogą one po prostu wprowadzić w obieg jakiś temat.
zobacz także
- David Foster Wallace: król nie taki blady
Ludzie
David Foster Wallace: król nie taki blady
- Agnieszka Pajączkowska: Ja to wszystko tylko przekazuję
Ludzie
Agnieszka Pajączkowska: Ja to wszystko tylko przekazuję
- Etos life hackera
Trendy
Etos life hackera
- Stworzono pierwszą bioniczną protezę ręki, która może przekazywać do mózgu impulsy nerwowe i odbierać bodźce
Newsy
Stworzono pierwszą bioniczną protezę ręki, która może przekazywać do mózgu impulsy nerwowe i odbierać bodźce
zobacz playlisty
-
Lądowanie na Księżycu w 4K
05
Lądowanie na Księżycu w 4K
-
Papaya Young Directors 7 #MASTERTALKS
18
Papaya Young Directors 7 #MASTERTALKS
-
Cotygodniowy przegląd teledysków
73
Cotygodniowy przegląd teledysków
-
David Michôd
03
David Michôd