Grzyby jak diamenty. Rozmawiamy z reżyserami „Truflarzy”03.12.2021
Ich film o starszych mężczyznach, którzy zbierają wraz ze swoimi psami trufle w lasach włoskiego Piemontu, to jeden z ciekawszych dokumentów ostatnich lat. Duża w tym zasługa bohaterów i miejsca, gdzie rozgrywa się akcja, ale także wizualnego dopracowania i umiaru, którym kierowali się filmowcy. Michael Dweck i Gregory Kershaw, czyli reżyserzy Truflarzy, zdradzili nam, jak weszli w niezwykłą społeczność i na jakie trudności trafili podczas realizacji filmu.
Sami przyznacie, że historia o włoskich zbieraczach trufli to rzecz trochę egzotyczna z amerykańskiego punktu widzenia. Wasz poprzedni wasz dokument, The Last Race, opowiadał o wyścigach Nascar…
Michael Dweck: Wydaje mi się, że między tymi dwoma filmami istnieją jednak podobieństwa. Greg i ja mamy obsesję na punkcie szukania miejsc, które istnieją poza zglobalizowanym i wypełnionym technologią światem. Tamta historia opowiadała o torze wyścigowym, w którym czas zatrzymał się w latach 60. czy 70. Tu jest podobnie. Na świat, który ukazujemy w Truflarzach, natknęliśmy się każdy z osobna, podróżując oddzielnie do Piemontu. Obaj byliśmy jednak tak samo oszołomieni – poczuliśmy się tak, jakbyśmy trafili do baśniowej krainy. W Włoszech niby każdy górski szczyt, każda winnica jest piękna, ale tu mieliśmy uczucie ucieczki ze współczesnego świata. Wpadliśmy w zupełnie inny rytm. Pochłonęło nas miejsce sprzed ery cyfrowej. Obaj jesteśmy z dużych miast – ja mieszkam na co dzień w Nowym Jorku, Gregory w Sztokholmie, więc brak internetu, laptopów i kawiarni na każdym kroku był odświeżający. Dopiero potem, w 2017 roku, usłyszeliśmy o tajemniczych truflarzach: sekretnym stowarzyszeniu starszych mężczyzn, którzy przeczesują las w regionach Monferrato i Roero. Robią to w nocy, szukając najdroższego składnika kulinarnego na świecie. To nie były czarne trufle, które pewnie można też znaleźć u was w Polsce, ale białe – takie, których nie da się hodować samemu. W tym, że coś takiego w ogóle istnieje, było coś smakowitego. Zdecydowaliśmy się więc tam wrócić. Kilka tygodni później siedzieliśmy już w samolocie, rozpoczynając naszą 3-letnią przygodę.
Trzy lata to sporo. Kręciliście we Włoszech bez przerwy?
Gregory Kershaw: Trufle pojawiają się przez kilka miesięcy, mniej więcej od listopada do stycznia. Byliśmy więc w Piemoncie głównie wtedy, zwykle kręcąc przez trzy tygodnie, potem wracając do domu na tydzień czy dwa, i potem znów lecąc do Włoch, aby w pełni eksplorować sezon na trufle. Każdego roku, kiedy się zaczynał, cała społeczność i nasi bohaterowie przechodzili duże zmiany. Wpadali w szaleństwo. Trufle to ich obsesja – myślą tylko o nich i rozmawiają tylko o nich. Naszym największym wyzwaniem było to, aby znaleźli dla nas trochę czasu w swoim życiu. Umawialiśmy się na przykład na jakąś godzinę, ale wystarczyło spóźnić się parę minut, a już ich nie było. Musieliśmy ich ścigać i szukać w lesie. Sezon był zawsze intensywnym okresem zdjęciowym. Ale kręciliśmy też poza nim. Wpadaliśmy do Piemontu kilka razy do roku – czasami w środku zimy, kiedy leżał metr śniegu, czasami wiosną, kiedy wszystko zaczynało kwitnąć, a czasem latem, aby zaobserwować, jak życie tych mężczyzn zmieniało się w ciągu roku. Potem znów pojawiały się trufle i znów wszystko stawało na głowie. Mówią na nie „białe złoto” i faktycznie, w tym rejonie to najbardziej cenna rzecz, której cena dorównuje cenom złota i która ożywia całą społeczność.
Kiedy rozpoczęliśmy pracę nad filmem, spędziliśmy najpierw trzy czy cztery miesiące nie uruchamiając nawet kamer. Po prostu odwiedzaliśmy w kółko siedem rodzin.
Bohaterowie Truflarzy sprawiają wrażenie dość nieprzystępnych. Trudno było zdobyć ich zaufanie?
Michael: W tym świecie wszystko opiera się na tajemnicy. Nawet mieszkańcy miasteczka nie chcieli wyjawić przed nami tożsamości truflarzy. Kiedy rozpoczęliśmy pracę nad filmem, spędziliśmy najpierw trzy czy cztery miesiące nie uruchamiając nawet kamer. Po prostu odwiedzaliśmy w kółko siedem rodzin. Nie znaliśmy nikogo, więc weszliśmy w tę społeczność i budowaliśmy relacje. Poszliśmy na przykład do miejsca, gdzie serwowali białe trufle i poprosiliśmy właściciela, aby zapoznał nas z poszukiwaczami trufli. Zarzekał się, że nigdy ich nie poznał. Jak zdobywał trufle? Rzekomo zostawiał pieniądze w małym, brązowym pudełku nad zewnątrz swojej trattorii. A rano wyciągał z niego trufle. Po prostu magia! Ale potem poszliśmy do jego kuzyna, który był księdzem, on wysłał nas do kolejnej osoby, potem trafiliśmy do kolejnej i tak to się działo. Po jakimś czasie zostaliśmy w końcu przestawieni prawdziwym truflarzom.
Kim się okazali?
Pierwszych dwóch, którzy w końcu nie pojawili się w filmie, nosiło to samo imię – Aldo. Jeden miał 89 lat, drugi 90. Ta historia dobrze obrazuje ten świat, o którym opowiedzieliśmy w filmie, bowiem ci mężczyźni znali się od 85 lat. Przyjaźnili się, widywali kilka razy dziennie, jedli nawet razem posiłki. Obaj też chodzili nocą na trufle. Kiedy jednak spytaliśmy, czy chwalą się swoimi zdobyczami i dają sobie znać, kiedy znajdą truflę, odpowiedzieli zgodnie: nigdy. Sprzedaż też jest szemrana – odbywa się w miejscach, których nie znają przypadkowi ludzie: w nocy, na ryneczkach w malutkich mieścinach. Dostaliśmy cynk o takim bazarze – mieliśmy się zjawić o 3 nad ranem w „miejscu, gdzie kościół rzucał cień”. Najpierw poszliśmy tam w ciągu dnia i pytaliśmy ludzi. Kobieta, która mieszkała tuż obok, zarzekała się, że to niemożliwe, że ona mieszka tam od 30 lat i chyba wiedziałaby, gdyby pod jej oknem coś takiego się działo. Ale w nocy nagle w jednym miejscu pojawiło się 60 czy 70 staruszków ubranych w prochowce i kapelusze. Potem podjechała stara ciężarówka, ktoś otworzył pakę, po całej okolicy rozniósł się mocny zapach trufli i po 5 minutach w tym miejscu nie było nikogo. Ale zanim to wszystko odkryliśmy, spędzaliśmy z tymi ludźmi mnóstwo czasu. Piliśmy kawę, wino, uczestniczyliśmy w ich rytuałach, obserwowaliśmy ich podczas codziennej pracy. I kiedy wreszcie uznaliśmy, że to dobry moment, wyciągnęliśmy kamerę – dopiero wtedy, kiedy wiedzieliśmy, że nie zakłóci ona ich życia. Obserwowaliśmy i chcieliśmy, aby ta historia pochłonęła też widownię; żeby ludzie oglądający Truflarzy poczuli, jakby tam byli.
Ci mężczyźni na ekranie mają swoje lata, ale są pełni siły i energii. Imponowała wam ich postawa i witalność?
Greg: Większość tych facetów ma ponad 80 lat, Carlo nawet 90. Najbardziej imponowała nam jednak radość życia i pasja, która im towarzyszyła. Mieli łączność z naturą, swoimi psami, tradycją – to wszystko pozwala ich zachować młodość. Kiedy pierwszy raz ktoś powiedział nam o poszukiwaczach trufli, usłyszeliśmy o staruszkach. Założyliśmy więc, że to będzie film o starzeniu się, dochodzeniu do końca drogi. Okazał się jednak czymś zupełnie innym – to opowieść o mężczyznach i ich pełnym potencjału życiu. Uświadomiliśmy sobie, że powinniśmy zacząć myśleć o nich inaczej – nie o emerytach, ale raczej jak o grupie młodych mężczyzn mieszkających we Włoszech w latach 60. Bo takie też sprawiają wrażenie – ten świat jest jak sprzed kilkudziesięciu lat, a oni pełni pasji i pogody ducha.
Jedna z moich ulubionych scen w tym filmie to ta, kiedy jeden z truflarzy jest „urabiany” przez młodego handlarza, który chce poznać miejsca, gdzie rosną trufle. Staruszek strzeże jednak swojej tajemnicy – powiedzieć, że jest stanowczy, to mało.
Greg: (śmiech) Tak, scena z Aurelio i Carlosem. No ale trudno się dziwić – miejsca, gdzie rosną trufle, to, pod jakimi drzewami rosną i w jakich miesiącach, to wiedza, którą zdobywa się całe życie. To właśnie dlatego najlepszymi truflarzami są starsi mężczyźni, którzy od lat obserwują cykle przyrody. Niektórzy prowadzą szczegółowe notatki, inni trzymają tę wiedzę w głowie. Wiedzą, co wpływa na porost trufli i jaka potrzebna jest do tego pogoda, a nawet jak na cały proces wpływają fazy Księżyca. Są nawet tacy, którzy wierzą, że wyrosną tylko pod drzewem, które trafił kiedyś piorun. Przynajmniej tak twierdzą. Do tego dochodzi ważna relacja, którą dzielą ze swoimi dobrze wytrenowanymi psami. I tu jest podobnie jak z truflarzami – pies uczy się tego fachu całe życie, więc najlepiej szukają te, które są już stare i doświadczone.
Wydaje się, że ci ludzie inaczej patrzą na swoje psy niż np. myśliwi. Nie traktują ich jako narzędzia, środka do osiągnięcia celu.
Michael: Na początku sądziliśmy, że to po prostu pracujące psy. Przytwierdziliśmy nawet do ich obroży kamerki i mikrofony, żeby zaobserwować, jak poszukiwania trufli wyglądają z psiej perspektywy. Chcieliśmy uchwycić łapanie tropu, reakcję zwierzęcia na to, co dzieje się w lesie. Ale potem przeglądaliśmy materiały, na których był Aurelio i jego suczką Birba. Zatrzymywali się w lesie i prowadzili rozmowy – on opowiadał, a ona patrzyła mu w oczy. Staruszek mówił jej, że niedługo będzie musiał wyruszyć w długą podróż i szuka kogoś, kto się nią zajmie – nią i dwoma pozostałymi psami, Charliem i Biscuitem. A pies naprawdę słuchał tego, co mówił mężczyzna! Sytuacja powtórzyła się następnego dnia, kiedy Aurelio zaprosił nas do siebie do domu. Poszedł do sklepu, kupił kurczaka i warzywa, ugotował rosół. A potem nakrył dla dwóch osób. Ale nas było trzech! (śmiech). Kiedy zupa była gotowa, Birba wskoczyła na stół i zaczęła jeść, a Aurelio do niej dołączył. Patrzyliśmy wygłodniali na ten świeżutki rosół, ale od razu uświadomiliśmy sobie, że tak właśnie wygląda ich świat. Birba nie jest tu psem, ale członkinią rodziny. A oni dalej ciągnęli temat rozpoczęty poprzedniego dnia w lesie – Aurelio mówił o świętach, potrawach, które zamierza przyrządzić dla Birby. My nie istnieliśmy. Innego razu wpadliśmy do nich, a Aurelio z Birbą oglądali telewizję. Był mecz i grał Juventus. Zwrócono nam uwagę, że Birba ogląda, a my zasłaniamy jej ekran (śmiech).
Truflarze to z jednej strony ciepły, zabawny dokument, a z drugiej trochę thriller, film o mafii. Są nocne spotkania, zastraszanie, podtruwanie psów. Naprawdę tak to tam wygląda?
Greg: Wszystko, co tyczy się tego świata, jest poza zasięgiem ludzkiego wzroku. Są oddzielne terytoria przypisane do truflarzy i dilerów. Nic nie jest oficjalnie spisane – wszystko przekazują sobie członkowie społeczności. I to nas właśnie zaintrygowało, sprawiło, że chcieliśmy zanurzyć się w tę historię głębiej. Pewnego razu spotkaliśmy się z Enrico Crippą. To jeden z najlepszych szefów kuchni na świecie. Szefuje w Piazza Duomo – w jednym z rankingów, miejsce to znajduje się obecnie na 18. miejscu wśród najlepszych restauracji na świecie. Wiedzieliśmy, że Enrico kupuje trufle od Gianfranco (Curtiego, dilera trufli, który pojawia się w filmie – przyp. red.), więc namówiliśmy ich, żeby pozwolili nam nagrać tę transakcję. Przywieźliśmy kamerę do restauracji, zaczęliśmy się rozstawiać. A Enrico tylko się roześmiał. „Nie, dilerzy trufli nie wchodzą do kuchni, to odbywa się w ciemnej alejce, jak kupno narkotyków” – powiedział. Ten świat istnieje poza tradycyjną ekonomią, społeczeństwem. Spowity jest tajemnicą.
Każda trufla jest numerowana i jeśli do sprzedaży trafi felerny okaz, mogą prześledzić jej drogę. Do każdej trufli dodają też certyfikat w pięknej kopercie – traktują te grzyby prawie jak diamenty.
Jest w tym filmie zapadająca w pamięć scena posiłku. Przez kilka minut obserwujemy mężczyznę, raczącego się w skupieniu jajkiem z białymi truflami. Mieliście okazję spróbować takiego przysmaku?
Michael: Ten mężczyzna, o którym mówisz, to bardzo interesująca postać. Nazywa się Paolo Stacchini, jest znawcą trufli i ma najlepszy nos w całym regionie. To on decyduje, które okazy trafią do sprzedaży, a które wylądują w koszu. Nie może przyjaźnić się z żadnymi truflarzami, bo wtedy zostałby oskarżony o przekupstwa. To bardzo samotny człowiek.
Kto go zatrudnia?
Stowarzyszeni truflarzy. Ciąży nad nimi wielka odpowiedzialność – każda trufla jest numerowana i jeśli do sprzedaży trafi felerny okaz, mogą prześledzić jej drogę. Do każdej trufli dodają też certyfikat w pięknej kopercie – traktują te grzyby prawie jak diamenty. Ale odpowiadając na twoje pytanie – tak, mieliśmy okazję spróbować białych trufli. Kiedy już skończyliśmy film, urządziliśmy pokaz w San Damiano d'Asti dla mieszkańców miasteczka i naszych producentów. Była orkiestra, ceremonia, dostaliśmy nawet klucze do miasta! I spróbowaliśmy przepysznych trufli – zaraz przed naszym przyjazdem, po długiej suszy zaczęło padać, spadła temperatura i w nocy pojawiły się trufle. Niezapomniane przeżycie.
Jednym z producentów wykonawczych filmu jest Luca Guadagnino. Jak doszło do tej współpracy?
Greg: Luca zaangażował się w film na bardzo wczesnym etapie produkcji. Trafił do projektu przez innego naszego producenta wykonawczego, a prywatnie swojego przyjaciela – Christosa Konstantakopoulosa. Ten wiedział, że Luca kupił niedawno ziemię, na której były trufle i pojawiali się ich poszukiwacze. Rozmawiali o tym. Postanowił w ramach ciekawostki pokazać mu zwiastun, który zmontowaliśmy z pierwszych nakręconych materiałów. Luce spodobała się nasza wizja i cała ta historia. Szybko zdecydował się wesprzeć projekt. Oglądał kolejne wersje montażowe, doradzał nam, był dużym wsparciem. A my byliśmy zachwyceni jego obecnością. Kochamy jego filmy. Są niesamowicie piękne, pełne artyzmu, opowiedziane w unikalny sposób, ale też zawsze znajdujące szeroką widownię. My też chcieliśmy zrobić coś wyrazistego, opowiedzieć o bardzo konkretnej społeczności żyjącej na małej przestrzeni, ale w taki sposób, aby sprawiło to przyjemność publiczności na całym świecie.
zobacz także
- Sylwia Chutnik | Terror wakacji
Opinie
Sylwia Chutnik | Terror wakacji
- Praca Abakanowicz może zostać sprzedana za nawet 18 milionów złotych
Newsy
Praca Abakanowicz może zostać sprzedana za nawet 18 milionów złotych
- „Acid Rain”: obejrzyj polską animację z szansą na Oscara
Newsy
„Acid Rain”: obejrzyj polską animację z szansą na Oscara
- Michael Caine jednak nie rezygnuje z aktorstwa. Brytyjczyk pracuje nad kolejnymi filmami
Newsy
Michael Caine jednak nie rezygnuje z aktorstwa. Brytyjczyk pracuje nad kolejnymi filmami
zobacz playlisty
-
Original Series Season 2
06
Original Series Season 2
-
Papaya Young Directors 6 #pydmastertalks
16
Papaya Young Directors 6 #pydmastertalks
-
05
-
05