Wiecznie zamglona, zimna wioska, zjawiskowy krajobraz i wielka tragedia rodzinna ze zdradą w tle. Islandzki scenarzysta, reżyser i producent Hlynur Pálmason w swoim najnowszym filmie Biały, biały dzień wraca do korzeni i opowiada historię o bezwarunkowej, ale trudnej miłości. Przy okazji 19. edycji MFF Nowe Horyzonty porozmawialiśmy z nim o odpoczywaniu od filmu, pracy z rodziną i balansowaniu nad twórczą przepaścią.
Jak powstawała historia, którą opowiada Biały, biały dzień?
Hlynur Pálmason: Kiedy nad czymś pracuję, kolejne aspekty historii w naturalny sposób zaczynają się ze sobą łączyć – lokacja, która ci pasuje, aktor, którego chcesz zaprosić do współpracy i tak dalej. Wszystko rozgrywa się równolegle. Nie pamiętam żadnego konkretnego momentu olśnienia, ale punktem zaczepienia była dla mnie relacja pomiędzy dziadkiem i wnuczką. Mogło to wynikać z tego, że młodzi Islandczycy są zwykle bardzo blisko ze swoimi dziadkami. A ja w swojej pracy skupiam się na podstawowych uczuciach i emocjach. Naprawdę to lubię i dzięki Bogu jest to uniwersalny, zrozumiały dla wszystkich narodowości język. Była też we mnie głęboko wpisana chęć powrotu do swoich korzeni, do miejsc, w których się wychowywałem. Nie wiem dokładnie dlaczego, może z powodu moich własnych dzieci?
Praca z najbliższą rodziną, szczególnie z dziećmi, nie zawsze układa się gładko. Dlaczego zdecydowałeś się umieścić w jednej z głównych ról swoją córkę?
Rodzina skoczy za tobą w ogień, a to rodzi ryzyko, że zaczniesz nadużywać ich zaufania i wymagać od niej zbyt wiele. Trzeba na to uważać, bo nietrudno przesadzić. Ale mimo wszystko uważam, że to coś w rodzaju zaproszenia do kreatywnej pracy. Życie bez sztuki i bez filmu jest nic nie warte. Dlatego uważam, że warto zapraszać do tego świata najbliższych.
Czy robienie drugiego filmu – Biały, biały dzień – okazało się dla ciebie trudniejsze niż praca nad Zimowymi braćmi, twoim debiutem?
Zimowi bracia wykończyli mnie przede wszystkim fizycznie. Miałem bardzo niewielki budżet, było w nim mnóstwo zimnych, mokrych, ciemnych ujęć. Biały, biały dzień z kolei wyssał ze mnie uczucia i emocje. Po ostatnim dniu zdjęć byliśmy wszyscy bardzo zmęczeni psychicznie. Ale nie jestem w stanie powiedzieć, który film okazał się dla mnie trudniejszy – w obu przypadkach był to jednocześnie bardzo trudny, ale też wyjątkowy proces.
W którym momencie podejmujesz decyzję o końcu pracy nad filmem? Kiedy uznajesz, że dzieło jest gotowe?
Zawsze staram się pójść o krok dalej, niż mogłoby się wydawać, że jest to możliwe. Zaryzykować, że wszystko się zawali, ale nie dopuścić do tego. Podczas pracy nad filmem to wszystko nie zależy tylko ode mnie. Mam zespół bliskich współpracowników, którzy są w stanie mnie odciążyć, kiedy zaczynam się wypalać. Ale jednocześnie bardzo ważne jest dla mnie to, żeby się przy tym dobrze bawić i być otwartym na niespodzianki. Często nie masz pojęcia co się wydarzy. Planujesz coś, a potem, na planie, kiedy pojawiają się twarze aktorów, ich ruch i wszystkie rzeczy wokół, trzeba się trochę otworzyć. Oczywiście nadal podążamy za scenariuszem, ale kręcąc film, trzeba też pozwalać sobie na odrobinę zabawy. Wierzę we własne przeczucia i w to, że jeśli podchodzisz do tego, co robisz z miłością, to ludzie – w moim przypadku widzowie – zawsze znajdą w twojej pracy coś pięknego.
Jak często odczuwasz potrzebę ucieczki od pracy?
Bez przerwy robię filmy. Zawsze mam ze sobą kamerę i sprzęt do nagrywania dźwięku. Badam niektóre ujęcia, testuję, robię zdjęcia. Nawet ostatnio, kiedy byliśmy z rodziną na wakacjach we Włoszech, kręciłem film z moją córką. Ale to nie oznacza od razu, że przygotowuję się do konkretnego projektu. Po prostu trochę eksperymentuję. Uważam, że robienie dobrego kina nie polega na przepracowywaniu się, ale nie można też odpuścić i ciągle korzystać z życia, bo wtedy twoje filmy będą przeciętne. Czerpię ogromną przyjemność z pracy, która jest dla mnie jak tlen, ale staram się też od niej odrywać.
Co jest największym wyzwaniem dla filmowca?
Najtrudniej jest sprawić, żeby film żył, podtrzymywać w nim energię i konsekwentnie podnosić jej poziom. Energia jest ważna podczas procesu produkcji, który czasem strasznie się przeciąga. Pisanie scenariusza, kręcenie, montaż, miks dźwięku czy kolorowanie to wszystko bardzo czasochłonny, a jednocześnie współdzielony proces. Trzeba stale odżywiać samo serce filmu, jego esencję. Jednocześnie zawsze bardzo mi zależy, żeby oglądanie mojego filmu było dla widza narastającym w miarę oglądania doświadczeniem, które pozostanie z nim na długo. Robienie filmu sprawia, że sam wzrastam i się rozwijam. Za każdym razem, kiedy realizuję taki projekt, mam wrażenie, że zaczynam widzieć i słyszeć wszystko w trochę inny sposób. Moje oczy i uszy nastrajają się na inną częstotliwość. Ale trudno mi powiedzieć, na jaką.
Papaya.Rocks jest partnerem Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty.
zobacz także
- Greg Zglinski: Dopóki nie pokażę filmu ludziom, jest mój
Ludzie
Greg Zglinski: Dopóki nie pokażę filmu ludziom, jest mój
- Agnieszka Holland: Potrzeba pozytywnych bohaterów MFF Nowe Horyzonty
Ludzie
Agnieszka Holland: Potrzeba pozytywnych bohaterów
- Márta Mészáros: Do wielkiego kina trzeba mieć wielki dystans
Ludzie
Márta Mészáros: Do wielkiego kina trzeba mieć wielki dystans
- Nicolás Jaar autorem dwuczęściowej składanki z muzyką ze Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia
Newsy
Nicolás Jaar autorem dwuczęściowej składanki z muzyką ze Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia
zobacz playlisty
-
Original Series Season 2
06
Original Series Season 2
-
03
-
John Peel Sessions
17
John Peel Sessions
-
PZU
04
PZU