Ludzie |

Kamila Tarabura: Świat niedostępny dla dorosłych30.05.2020

Kamila Tarabura na planie filmu „Chodźmy w noc”, fot. Robert Ceranowicz

Chodźmy w noc – krótkometrażowy film fabularny w reżyserii Kamili Tarabury ze zdjęciami Patryka Kina – zdobył w miniony weekend nagrodę za Najlepszy Aktorski Film Krótkometrażowy na 36. Warsaw Film Festival. Producentem filmu jest Studio Munka, a producentem wykonawczym i koproducentem jest Papaya Films. Z okazji wyróżnienia przypominamy rozmowę z reżyserką filmu, Kamilą Taraburą.

Historia przedstawiona w filmie opowiada o samotności w dorastaniu i o tym, jak uczymy się brać odpowiedzialność za drugą osobę. Z reżyserką filmu, reprezentowaną przez Papaya Films Kamilą Taraburą, porozmawialiśmy o najtrudniejszych do zrealizowania scenach, doświadczeniach zbieranych na planach filmowych, a także pułapkach, które czyhają na twórców filmów o nastolatkach. 

Trailer - Chodźmy w noc

Jakie były początki tego projektu? Znałaś się wcześniej z autorką scenariusza, Niną Lewandowską?

Kamila Tarabura: Wszystko zaczęło się od Oli Cyganek, kierowniczki produkcji w Chodźmy w noc, która wspiera mnie od czasów szkoły. Chciałyśmy zrobić razem krótki metraż i Ola postanowiła sparować mnie z kimś ze scenopisarstwa z Łodzi, kto pomoże mi napisać dobrą historię. Tą osobą była Nina Lewandowska, która, jak się okazało, miała już gotowy tekst i szukała reżysera, żeby go zrealizować. Jej scenariusz był interesujący i świeży, opowiadał historię 15-latek, a jako że miałam siostrę w tym wieku, to wydał mi się bliski. 

Często realizując filmy o nastolatkach, twórcy mierzą się z brakiem wiarygodności. Bazowałaś na własnych doświadczeniach? Obserwowałaś siostrę?

Moja młodość i to, co teraz przeżywa moja siostra i jakich ma znajomych, to są dwa różne światy, szczególnie, że między nami jest 15 lat różnicy. Wspólnie z Niną od razu założyłyśmy, że choć nie uważamy się za osoby bardzo dojrzałe czy doświadczone, to absolutnie nie mówimy językiem obecnych 15-latków. Nie wiedziałyśmy absolutnie nic o tym świecie. Podstawą był research i rozmowa z bardzo dużą grupą nastolatków. Robiłam to głównie przez moją siostrę, trochę mimochodem, rozmawiając z nią o głupotach. Nina zebrała sobie natomiast grupę osób podobnych do tych, o których jest film: dzieci z dużego miasta, z lepiej sytuowanych rodzin, prestiżowych liceów. To było działanie na szeroką skalę: obserwowałyśmy ich na Spotify, żeby wiedzieć, czego słuchają, byli też naszymi konsultantami. Dostawali np. kolejne wersje scenariusza, komentowali go, podpowiadali nam kwestie, kiedy np. nie wiedziałyśmy, jakich słów użyć, aby komuś „pocisnąć” (śmiech). Takie rzeczy bardzo szybko się dezaktualizują – doświadczyłyśmy tego, kiedy z niezależnych przyczyn tekst, który był gotowy i z którym mieliśmy wchodzić już na plan, przeleżał na półce rok. Po tym czasie okazało się, że jest już nieaktualny – zmienił się język, odniesienia, waga problemów. Musiałyśmy więc usiąść i jeszcze raz przepisać scenariusz. 

„Chodźmy w noc”, fot. Robert Ceranowicz
„Chodźmy w noc”, fot. Robert Ceranowicz

Warto realizując tego typu film pracować z naturszczykami?

To gwarantuje wiarygodność. Chciałam tego, mimo, że Studio Munka sugerowało, że przed kamerą powinny stanąć osoby w miarę doświadczone. To logiczne – jeśli weźmiemy do roli nastolatki aktorkę, która jest na I czy II roku Akademii Teatralnej, ale wygląda młodo, to ryzyko, że projekt się nie uda jest mniejsze. Ale pojawia się też inny problem – może zabraknąć świeżości i autentyzmu. Z jednej strony dobrze mieć pewniaka i brak ewentualnych fałszów, z drugiej warto zaryzykować i po prostu być czujnym. Jeśli pojawia się fałszywa nuta, reagować i dopasowywać na bieżąco tekst. Równocześnie naturszczyk wnosi całą swoją historię i energię, którą możemy przenieść na ekran, a w przypadku kina młodzieżowego jest to bardzo ważne. W Chodźmy w noc w główne role wcieliły się Agnieszka Rajda (Krysia) – 17-latka z Raciborza, która ma doświadczenie teatralne, ale pierwszy raz była na planie filmowym oraz Nel Kaczmarek (Majka) – 19-latka, która właśnie skończyła liceum, ale była bardziej doświadczona, wystąpiła m.in w serialu Rojst.

Twoja Krysia jest idealnie dobrana do swojej filmowej matki – podobieństwo fizyczne jest zadziwiające. Jak to się w ogóle stało, że w Chodźmy w noc pojawiła się Kamilla Baar?

Cieszę się, że to widać, szczególnie, że sama Kamilla też wielokrotnie mi mówiła, że Aga jest bardzo podobna do niej z młodości. Poznałyśmy się natomiast, kiedy byłam w Szkole Wajdy – przyszła gościnnie na nasze warsztaty. Kamilla jest bardzo charyzmatyczną osobą i z miejsca się w niej zauroczyłam. Pomyślałam, że może zbudować postać, która ma wszystko pod kontrolą, ma silną osobowość, udaje, że dookoła jest zajebiście, a problemy z córką próbuje przykryć dobrym humorem i wzmożoną aktywnością. I chodziło o to, aby dać w subtelny sposób sygnał, że ten naddatek energii mógł spowodować wycofanie się Krysi. Cieszę się, że Kamilla przeczytała tekst i zgodziła się zagrać matkę. Tym bardziej, że dała też tej postaci sporo od siebie. To zapamiętywalna, choć mała rola, ale taka też miała być – chciałam ograniczyć dostęp dorosłych do tego świata. Rola matki miała kończyć się dosłownie w momencie, kiedy odwozi córkę i mówi jej „pa”. Tu ją żegnamy, tej pani już dziękujemy. 

„Chodźmy w noc”, fot. Robert Ceranowicz
„Chodźmy w noc”, fot. Robert Ceranowicz

Czy kręcenie takiego filmu znacznie różni się od pracy na planie reklam czy teledysków?

I tak, i nie. Tu i tu pojawia się twórcza i kreatywna praca, a także ma się do czynienia z profesjonalnymi ekipami. Różnica może polegać na tym, że w tworzeniu fabuły myśli się bardziej o psychologii bohaterów, pilnuje się przebiegu dramaturgii i jest tam większe pole na autorskie pomysły. Można kreować świat od pustej kartki papieru i wymyślać rzeczy bez narzuconych przez zleceniodawcę ograniczeń. 

W filmie jedną z bardziej istotnych scen jest scena imprezy, kiedy młodzież bawi sie do muzyki PRO8L3M-u. Miałaś poczucie, że wykorzystujesz umiejętności, których nabyłaś na planach teledysków?

Na pewno. Mogę nawet przywołać konkretny przykład. Scena, o której wspomniałeś, to bardzo ważny moment w filmie – chodziło w niej, aby uruchomić Krysię do wyzwolenia się, sprawić, aby nie miała w swoim ciele wstydu; mogła robić rzeczy, w których będzie śmieszna, a nawet będzie wyglądała pokracznie. W tańcu nie ma ograniczeń, a przynajmniej nie powinno być. Kiedyś na planie teledysku, który robiliśmy dla Arka Kłusowskiego, choreografka Krystyna Lama Szydłowska pokazała mi, jak otwierające dla aktorów jest mówienie do nich zza kamery. Rzucanie haseł, typu „zamknij oczy i poczuj, co się dzieje od środka, wyrzuć to z siebie” albo działanie na wyobraźnie: „tańcz jakbyś była zanurzona w czymś gęstym”. Sprawia to, że ciało może sobie pływać, odłącza się myślenie. Początkowo umówiłam się z aktorką, która grała Krysię, że ona sama stworzy tę scenę – Aga ma w sobie profesjonalizm zawodowego aktora, jest niebywale skupiona, skoncentrowana i utalentowana. Postanowiłam jej więc zaufać. Ale na planie jest bardzo dużo osób, kamera bardzo blisko… Siedziałam przy podglądzie i widziałam, że to nie to. Więc wbiegłam, tak jak Lama na moim teledysku, zaczęłam dosłownie skakać i wołać jak trener. Krzyczałam naprawdę głośno, żeby przebić się przez muzykę: „Tak! Wyrzuć to z siebie! Kopiesz! Uderz!”. I faktycznie – wtedy poszło (śmiech).

„Chodźmy w noc”, fot. Robert Ceranowicz
„Chodźmy w noc”, fot. Robert Ceranowicz

To właśnie była dla ciebie najtrudniejsza scena do zrealizowania w Chodźmy w noc?

Nie, zdecydowanie nie. Trudnych scen przez te 6 dni na planie było kilka. Nawet scena jazdy samochodem nie należała do najprostszych – cały czas jeździliśmy w kółko, żeby w odpowiednim momencie podczas mówienia dialogu pojawiał się zjazd z drogi (śmiech). Ale wspomnę może o scenie na karuzeli (jej fragment widać w zwiastunie – przyp. red.). Bardzo nieprzyjemna sprawa – i to wcale nie dla Agi, czyli filmowej Krysi, która okazała się niezłym twardzielem, ale dla naszego operatora Patryka Kina (śmiech). Siedział na tej samej karuzeli i już po pierwszym dublu zobaczyłam, że jest zielony. Musiał wstać i chwilę się przejść, żeby móc zrobić drugiego dubla. 

Myślisz, że przy pracy pomogło ci doświadczenie, które zebrałaś jako asystentka reżysera na planach filmowych filmu High Life czy serialu Krew z krwi

Na pewno. Na przykład Janek Komasa pokazał mi, jak przeprowadzać próby z aktorami. Teraz wiem, że to mega ważne. Oprócz waloru edukacyjnego to było piękne doświadczenie – patrzeć na jego spokój, relację, którą potrafił nawiązywać z aktorami. Patrzenie, jak Janek pracuje, było dla mnie wspaniałą lekcją, bo jak się wychodzi ze szkoły filmowej, to myśli się, że reżyser jest od wszystkiego i jego zadaniem jest tylko mówienie wszystkim co i jak mają robić. A okazuje się, że najciekawsze jest to, co dają ci inni. Claire Denis wprowadza natomiast aktora w określony stan, przywołując pewne obrazy i wydarzenia. W związku z tym musi być ona zawsze bardzo blisko swoich aktorów, żeby mieli poczucie bezpieczeństwa – to była kolejna ważna dla mnie nauka.

„Chodźmy w noc”, fot. Robert Ceranowicz
„Chodźmy w noc”, fot. Robert Ceranowicz
000 Reakcji
/ @zdzichoo

Sekretarz Redakcji Papaya.Rocks

zobacz także

zobacz playlisty