Ludzie |

Kobiety pracujące wszystkich krajów, łączcie się. Walka o równouprawnienie w czasach subtelnego seksizmu 08.03.2019

Jessica Bennett (fot. Sharon Attia)

Czy kobiety w XXI wieku nadal muszą walczyć z seksizmem w pracy? Jessica Bennett, autorka książki Feminist Fight Club. Jak przetrwać w seksistowskim miejscu pracy jest przekonana, że tak – i że powinny do tego używać retoryki wojennej.

Feminizm często uważany jest w Polsce za brzydkie słowo. Wiele moich przyjaciółek –postępowych, wykształconych i odnoszących sukcesy zawodowe – ma problem z nazwaniem się feministkami. Popierają równouprawnienie płci, ale twierdzą, że to określenie wzbudza w Polsce tak negatywne skojarzenia, że poważnie zastanowiłyby się przed przyklejeniem sobie etykietki „feministki”. Moja 25-letnia siostra powiedziała, że czasem specjalnie nie używa tego słowa, bo nie ma siły na dyskusję, którą z pewnością by wywołało. 

Jessica Bennett, autorka książki Feminist Fight Club. Jak przetrwać w seksistowskim miejscu pracy, wybiera zupełnie przeciwną strategię. Dobór słów ma znaczenie, a Bennett świadomie używa retoryki wojennej – do opisu walki z seksizmem w pracy. W książce nazywa różne rodzaje męskich szowinistów „wrogami”, a biuro „polem bitwy”. Czy nie boi się, że osiągnie efekt odwrotny od zamierzonego? Jej odpowiedź jest błyskawiczna i nie pozostawia wątpliwości: „Bardzo mnie śmieszy, że ludzie zadają mi to pytanie. Czy pytaliby o to samo, gdybym była mężczyzną?”

Od kobiet zbyt często wymaga się, żeby były „miłe”, używały łagodnych słów, mówiły o walce o równouprawnienie w kontekście „empowerment”, a nie bitwy. Ale w rzeczywistości to jest bitwa na wiele frontów.

Bennett chce postawić na głowie nasze wyobrażenie o retoryce wojennej, tradycyjnie uważanej za bardzo męską – „bo to JEST bitwa (tylko że nie w znaczeniu fizycznym), ale też dlatego, że jest to po prostu śmieszne”.

Rzeczywiście, książka jest śmieszna. To właściwie podręcznik dla millenialsów, wypełniony minimalistycznymi, czarno-białymi ilustracjami, chwytliwymi wyrażeniami takimi jak „Menstruacyjny Hejter” (ang. „Menstruator”), albo „Imitator” (ang. „Himitator”), oraz historią przełamania „patriarchatu kawowego”. Ale pod śmieszną formą kryje się bardzo poważny temat. Bennett tłumaczy to w ten sposób: „W książce używam humoru do poruszenia tematu, który przez wiele osób uważany jest za niezręczny. Metafory wojny i bitwy, oraz niepoważne użycie słowa «wróg» to mój sposób. Ale tak w ogóle uważam, że od kobiet zbyt często wymaga się, żeby były «miłe», używały łagodnych słów, mówiły o walce o równouprawnienie w kontekście «empowerment», a nie bitwy. Ale w rzeczywistości to jest bitwa na wiele frontów – dlaczego tak jej nie nazwać?”

ilustracja z książki Jessiki Bennett
ilustracja z książki Jessiki Bennett

Fakty zdają się potwierdzać słowa Bennett. Czasy się zmieniają, bezczelny seksizm jest coraz mniej akceptowany, ale nadal pozostaje dużo do zrobienia. Wprawdzie przez ostatnie 15 lat różnica w zarobkach między kobietami a mężczyznami zmniejszyła się, ale nadal jest elementem rzeczywistości, a kobiet u władzy – w świecie polityki, biznesu i nauki – jest dużo mniej niż mężczyzn, mimo że to właśnie one są lepiej wykształcone. Według badań Komisji Europejskiej, kobiety stanowią mniej niż ⅓ członków zarządu w europejskich mediach – pomimo że jednocześnie stanowią ⅔ absolwentów dziennikarstwa. Sytuacja jest jeszcze gorsza w Polsce, która w zestawieniu liczby kobiet w zarządach spółek medialnych zajęła „chwalebne” 4. miejsce – od końca.

W 2010 roku Bennett była młodą reporterką w Newsweeku i po raz pierwszy zetknęła się z seksizmem. Dowiedziała się, że 40 lat wcześniej reporterki Newsweeka pozwały redakcję za dyskryminację na podstawie płci między nimi a reporterami – mężczyznami. Dla Bennett to było przebudzenie. Przedtem, jak mówi, była do pewnego stopnia świadoma, że seksizm istnieje, ale, jak tłumaczy, „moje wychowanie – przez bardzo postępowych rodziców, którzy zawsze uczyli mnie, że mogę osiągnąć moje cele, a potem college, w którym kobiety były lepsze od mężczyzn – nie przygotowało mnie do prawdziwego życia. Dopiero w Newsweeku zrozumiałam, co oznacza seksizm i zaczęłam nazywać się feministką”.

To nie jest żadna szczególna filozofia, ale trzeba to powiedzieć na głos. Awansuj kobiety. Bądź dla nich mentorką. Jeśli organizujesz dyskusję, upewnij się, że uczestnicy to nie tylko mężczyźni. I nie opowiadaj o promowaniu różnorodności z pozycji swojego wygodnego krzesła.

Świat mediów przeszedł długą drogę od czasu pozwu zbiorowego reporterek Newsweeka – ale nadal niewystarczająco długą. W 2010, czterdzieści lat po procesie Newsweeka, autorka zdała sobie sprawę, że wiele kobiet reporterek nadal zarabia mniej niż ich koledzy. Jako pierwsza w historii redaktorka „gender” w New York Times, Bennett tak opisuje swój obowiązek bycia adwokatem innych kobiet: „To nie jest żadna szczególna filozofia, ale trzeba to powiedzieć na głos. Awansuj kobiety. Bądź dla nich mentorką. Jeśli organizujesz dyskusję, upewnij się, że uczestnicy to nie tylko mężczyźni. I nie opowiadaj o promowaniu różnorodności z pozycji swojego wygodnego krzesła – rekrutuj różne osoby, wyznaczaj cele swojemu zespołowi i upewnij się, że zapraszasz na rozmowy kwalifikacyjne tyle samo kobiet, ilu mężczyzn”.

Jako redaktorka gender, Bennett nie jest odpowiedzialna za żaden nowy dział w gazecie. Jej zadanie to upewnienie się, że równouprawnienie płciowe jest obecne we wszystkich istniejących działach. „Zwłaszcza w dziennikarstwie równouprawnienie i różnorodność muszą być promowane w wielu aspektach. Chodzi o to, kogo zatrudniamy i awansujemy, ale też o kim piszemy, w jaki sposób, kogo cytujemy, w jaki sposób ilustrujemy artykuły. I oczywiście kto je pisze. Jako redaktorka gender, muszę myśleć o tych wszystkich aspektach, oraz jak możemy lepiej nawiązać kontakt z czytelniczkami na całym świecie”, tłumaczy.

Kobiety w pracy muszą cały czas walczyć z subtelnym seksizmem, który – z powodu swojego dwuznacznego charakteru – jest bardziej szkodliwy niż jawna dyskryminacja, co potwierdza niedawny raport Harvard Business Review. Ciężko walczyć z czymś, czego same nie potrafimy zdefiniować – wiemy, że coś jest nie w porządku, ale nie potrafimy wytłumaczyć dokładnie, dlaczego. Bennett opisuje subtelny seksizm w następujący sposób: „A więc znów to samo… Te nieznośne podwójne standardy, które zniszczą cię, jeśli coś zrobisz i zniszczą cię, jeżeli czegoś nie zrobisz. Mów cicho, kiedy oni próbują mówić głośno, spróbuj przestać przepraszać, ale nadal brzmij skromnie, unikaj «Wydaje mi się», ale zachowuj opiekuńczy ton. Łatwizna!” A dwuznaczność subtelnego seksizmu sprawia, że trudniej szukać pomocy – prawnej lub administracyjnej, ale także powiedzieć komuś, żeby się odczepił, bez bycia oskarżoną o przesadę. Skutek jest taki, że kobiety boją się prosić o podwyżkę albo o awans, a także chętnie przypisują innym – najczęściej mężczyznom – rezultaty swojej pracy.

Kobiety, które są asertywne, są uważane za zbyt „agresywne”, ale te, które asertywne nie są, określane są jako „miękkie”. Dopóki u władzy jest mało kobiet, te cechy będą uważane za męskie.

W moim życiu zawodowym często spotykam kobiety, które odniosły sukces i zachowują się ostrzej niż mężczyźni na podobnych stanowiskach. W kuluarach tłumaczą, że czują, że muszą tak robić, żeby nie zostać oskarżonymi o bycie zbyt „miłymi” i „nieprofesjonalnymi”. Czy istnieje inna droga? Według Bennett, to broń obosieczna. „Kobiety, które są asertywne, są uważane za zbyt “agresywne”, ale te, które asertywne nie są, określane są jako “miękkie”. Dopóki u władzy jest mało kobiet, te cechy będą uważane za męskie. A w rzeczywistości kobiety i mężczyźni mogą być przywódcami w różny sposób. Potrzebujemy więcej kobiet na wysokich stanowiskach – dopiero wtedy kiedy kobieta będzie kierowała zespołem albo zarządzała projektem, będzie mogła to robić w swój własny sposób, a nie po męsku albo po kobiecemu”.

Jednym z najczęstszych przejawów subtelnego seksizmu są mężczyźni proszący kobiety „uśmiechnij się, kochanie”. To nie jest zachowanie, przez które można by kogoś pozwać, ale jest niezwykle irytujące – zwłaszcza, jeśli akurat masz zły dzień. Rada Bennett? „Odpowiadam, że to resting bitch face i pytam, czy słyszeli o takiej chorobie? (Oczywiście to nie jest choroba). Albo stosuję metodę z serialu Broad City – komedii o dwóch najlepszych przyjaciółkach mieszkających w Nowym Jorku. Wkładasz swoje palce środkowe w oba kąciki ust i podwijasz je do góry”. Proste, prawda? Ale ta metoda, jak również cała książka Bennet może okazać się zbyt kontrowersyjna w kraju, gdzie wykształcone, zamożne młode kobiety mają problem z nazwaniem się feministkami.

Bennett kończy swoją książkę wezwaniem do wszystkich mężczyzn. Pisze: „Nie uda nam się przełamać patriarchatu bez Waszej pomocy - pomocy tych, którzy patriarchat tworzą. Pamiętacie, jak głosowaliście, abyśmy miały prawo głosu? Wciąż chodzi o to samo. (...) nasze wyzwolenie oznacza Wasze wyzwolenie. Doprowadźcie do tego, aby Wasze firmy przynosiły większe profity i stały się bardziej kooperatywne; sprawcie, żebyśmy więcej zarabiały, wtedy Wy będziecie mogli mieć więcej wolnego; przyczyńcie się się do wychowania zdrowszych u bardziej pewnych siebie dzieci, które mają pracujące matki i zaanagażowanych ojców, i pomóżcie sobie samym podejmować mądre decyzje w pracy.”

To przekaz, który łatwo zagubić pomiędzy retoryką wojenną a zabawnymi określeniami: zarówno ta bitwa, jak i jej cel – lepszy świat (dla kobiet i mężczyzn) są wspólne. Bez wsparcia męskich oddziałów nie uda nam się jej wygrać.

000 Reakcji

Dziennikarka, reporterka, warszawianka. Publikowała m.in. w Dużym Formacie, Magazynie Świątecznym, OKO.press i Financial Times. Pisze o migracji, polityce, prawach człowieka i globalnych problemach społecznych.

zobacz także

zobacz playlisty