Ludzie |

Kultowe zapożyczenie. Rozmawiamy z Ronem Leshemem – pomysłodawcą serialu „Euforia”12.04.2021

fot. „Euforia” HBO

Myśleliście, że serial HBO o grupie licealistów poszukujących własnej tożsamości w skomplikowanym nastoletnim świecie to wymysł Amerykanów? Nic bardziej mylnego. Historia walczącej z uzależnieniem od narkotyków Rue nie rozpoczęła się wcale od Sama Levinsona. Euforia tak naprawdę jest produkcją zapożyczoną z Bliskiego Wschodu, powstałą na licencji izraelskiej serii o tym samym tytule.

Zanim amerykańska „Euforia” zachwyciła krytyków i widzów, jej pierwowzór został kilka lat wcześniej wyprodukowany w Izraelu przez stację HOT. Rodowód serialu sięga roku 2012 – to wtedy narodził się pomysł na historię i jej bohaterów, a za wszystkim stał początkujący izraelski scenarzysta. Jak to się stało, że szerzej nieznany serial z Bliskiego Wschodu trafił na amerykański rynek i przerodził się w światowy hit? Co było istotnym źródłem inspiracji pierwszej Euforii? I wreszcie – ile zmian naniesiono w oryginalnym scenariuszu na potrzeby amerykańskiej remake’u?

Na te i inne pytania odpowiada nam Ron Leshem – pomysłodawca serialu, a także współscenarzysta i producent wykonawczy amerykańskiej Euforii, dostępnej na HBO GO. Izraelski twórca jest jednym z gości tegorocznego festiwalu Script Fiesta, który odbędzie się w dniach 22-24 kwietnia.

 

 

Mateusz Demski: Z ręką na sercu – jeszcze kilka dni temu nie miałem pojęcia o izraelskim rodowodzie Euforii!

Ron Leshem: Nie przejmuj się, nie ty jeden (śmiech).

No właśnie – niemal wszyscy na świecie słyszeli o amerykańskim hicie z Zendayą w roli głównej, nie wszyscy natomiast wiedzą, że korzenie tego serialu sięgają o wiele głębiej. Od czego z twojej perspektywy wszystko się zaczęło?

Scenariusz oryginalnej Euforii powstał w 2011 roku. Oczywiście na tę historię złożyło się kilka czynników. Po pierwsze, chciałem zrobić serial, który stanowiłby odpowiedź na pytanie o to, co znaczy być 17-latkiem w dzisiejszym świecie. Miałem poczucie, że życie współczesnych dzieciaków jest w pewnym sensie boleśniejsze niż za moich czasów, a ich problemy wcale nie odstają od tych, które aktualnie przeżywają ludzie w średnim wieku. Życie pod ciągłą presją oczekiwań, huśtawka nastrojów, permanentna niepewność jutra, poczucie bezsilności, a do tego próba samoakceptacji własnej tożsamości – to wszystko chciałem pokazać na ekranie. Inną ważną rzeczą jest to, że zależało mi na odwołaniu się do prawdziwego wydarzenia, które miało miejsce w 2004 roku. Bohaterów serialu łączy fakt, że byli oni świadkami śmierci swojego rówieśnika, którego zamordowano przed klubem w centrum miasta. Izraelska Euforia zaczyna się rok po tej tragedii i bada, jakie piętno odcisnęła ona na każdym z nastolatków.

Ron Leshem, fot. „Euforia” HBO
Ron Leshem, fot. „Euforia” HBO

A jeśli chodzi o sam sposób kręcenia i prowadzenia narracji?

Zamysł był taki, że odchodzimy od twardego, brudnego realizmu na rzecz uchwycenia stanu emocjonalnego naszych bohaterów. Wszelkie zabiegi scenograficzne, a nawet ubrania, make-up i fryzury, miały oddać sposób, w jaki widzą oni świat. Innymi słowy, miał to być zapis nastoletniej percepcji. Chodziło o to, żeby stworzyć coś pomiędzy DzieciakamiTrainspotting. Wielki wpływ wywarł na mnie również Słoń van Santa.

Jestem ciekaw, jak serial takiego kalibru został odebrany w Izraelu.

Pamiętajmy, że to było w roku 2011/12. W tym samym czasie do Izraela trafił Tinder, który wówczas był skierowany wyłącznie do osób heteronormatywnych. Większość społeczeństwa mówiła, że to nie ma prawa się przyjąć, że izraelskie dziewczyny nie będą z tego korzystały. Nietrudno się domyślić, że kiedy Euforia zadebiutowała na antenie ogólnokrajowej telewizji, spadła na nas fala krytyki. Widzowie patrzyli na nas podejrzliwie, serial uznano za gorszący. Wynikało to oczywiście z faktu, że historia prowokowała starszą publiczność do konfrontacji z młodym pokoleniem – coraz bardziej zsekularyzowanym, otwartym na nowe. Poprzednie generacje, włącznie z moją, były wychowywane w duchu ortodoksyjnych wspólnot wyznaniowych. Wpajano nam syjonistyczne poglądy i wartości.

Wydawało mi się, że ten serial zasługuje na drugą szansę, dlatego zacząłem szukać innego miejsca dla Euforii. Poleciałem do Stanów, gdzie przez sześć lat pukałem z tym pomysłem od drzwi do drzwi. W sumie dwadzieścia amerykańskich stacji odesłało mnie z kwitkiem.

Czyli nie było mowy o rozwoju tego projektu w kraju.

No wiesz, świat przez te lata się zmienił, teraz może byłoby inaczej. Po dziesięciu latach od premiery pierwszej Euforii część izraelskiego społeczeństwa wciąż stanowią osoby o poglądach konserwatywnych, ale jednocześnie coraz wyraźniej do głosu dochodzą przedstawiciele lewego, liberalnego skrzydła. Nawet w irańskim Teheranie prędzej zobaczysz ludzi wylegujących się całymi dniami na plaży niż tych solennie się modlących. Ale wtedy na takie seriale nie było po prostu klimatu. Widzowie byli oburzeni, w związku z tym stacja w ogóle nie brała pod uwagę kolejnego sezonu. Miałem jednak poczucie niedosytu. Wydawało mi się, że ten serial zasługuje na drugą szansę, dlatego zacząłem szukać innego miejsca dla Euforii. Poleciałem do Stanów, gdzie przez sześć lat pukałem z tym pomysłem od drzwi do drzwi. W sumie dwadzieścia amerykańskich stacji odesłało mnie z kwitkiem. Uwaga – włącznie z HBO! (śmiech).

Żartujesz.

Co zabawne, ówczesny dyrektor programowy ds. produkcji dramatycznych stwierdził, że ten projekt nie ma prawa bytu i zatrzasnął mi drzwi przed nosem. A teraz okazuje się, że Euforia to najczęściej wspominany na Twitterze serial produkcji HBO, nie licząc Gry o tron. Ale wracając do tematu: jeszcze kilka lat temu amerykańskie stacje faktycznie twierdziły, że ten scenariusz zbyt odbiega od standardowych ujęć życia nastolatków. Powodów tego braku zainteresowania Euforią było zapewne kilka, ale najczęściej słyszałem to samo: że za dużo mroku, za mało humoru i że powinienem czerpać więcej ze Skinsów. Coś jednak drgnęło, kiedy w kierownictwie HBO awansował Casey Bloys. On przez tych sześć lat cały czas miał w pamięci izraelską wersję naszego serialu. I chciał coś z tym zrobić.

Jak więc izraelska Euforia ma się do tej amerykańskiej? Tyle walczyłeś o ten serial, wiązał się z tym taki mozół, że można pomyśleć, że zależało ci na możliwie wiernym przeniesieniu go na nowy rynek.

Nic z tych rzeczy! Ani przez moment nie miałem w sobie pragnienia, aby komukolwiek coś narzucać. Zależało mi na nowym otwarciu dla Euforii. Inny kraj, inni współscenarzyści, dzieciaki o innej wrażliwości – wiadomo, że to wszystko musiało przynieść inne odczytanie. Tak więc oryginalny tekst uległ wielu modyfikacjom, a największa w tym zasługa Sama Levinsona. Ja przez te lata nigdy nie spotkałem człowieka pracującego w podobny sposób – który jest równie otwarty na dyskusję, pomysły, a zarazem kreśli scenariusz całym sobą. Co prawda już w izraelskiej Euforii pojawiał się temat uzależnienia, ale w jego rękach nabrał innego znaczenia. Sam na własnej skórze doświadczył tego, co spotyka Rue. Już w wieku 11 lat był uzależniony, co oznacza, że całą młodość, a więc najpiękniejsze lata swojego życia, spędził na odwykach. Można powiedzieć, że oryginalny scenariusz, który powstał w Izraelu, to szkielet opowieści, na którym oplatają się intymne doświadczenia Sama, liczne koncepcje adaptacyjne oraz garść intertekstualnych aluzji.

Sama zmiana miejsca akcji wymagała od nas oczywiście wielu cięć i przekształceń. Oryginalna Euforia siłą rzeczy zawiera wątki związane z wpływem ortodoksyjnego judaizmu na życie młodych ludzi w dzisiejszym Izraelu, co nie znajduje odzwierciedlenia na amerykańskich przedmieściach.

Na początku mówiłeś o tym, że ważnym wątkiem izraelskiej Euforii było zabójstwo pewnego nastolatka. O ile mnie pamięć nie myli, tego w wersji HBO nie ma. Czym jeszcze różnią się od siebie te dwa seriale?

Długo można wymieniać. Już sama zmiana miejsca akcji wymagała od nas oczywiście wielu cięć i przekształceń. Oryginalna Euforia siłą rzeczy zawiera wątki związane z wpływem ortodoksyjnego judaizmu na życie młodych ludzi w dzisiejszym Izraelu, co nie znajduje odzwierciedlenia na amerykańskich przedmieściach. Zmiany dotyczyły również postaci. Niektóre z nich, jak Ashtray, czyli dziecięcy diler narkotyków czy choćby Kat, zostały przeniesione z pierwowzoru niemal jeden do jednego. Inne albo były pogłębiane, albo zostały wyjęte i wyrzucone, albo też powstały specjalnie na potrzeby amerykańskiego remake’u. Nieco inną rolę pełnił pierwotnie Fezco, zaś Maddy, Cassie czy McKay w ogóle nie pojawiali się w izraelskiej Euforii. Tak samo zresztą jak wątek transgenderowy. Ciekawą sprawą, jest również pozycja jaką zajmują rodzice naszych bohaterów w serialu HBO. Izraelska wersja zakładała ograniczenie ich obecności praktycznie do zera. A jeśli już dorośli pojawiali się na ekranie, to byli oni filmowani w sposób, który ukrywał ich twarze.

W tym wypadku klucz wizualny również uległ znacznej zmianie. Forma amerykańskiej Euforii ma coś z epileptycznego, odjechanego i podniesionego do ekstremum teledysku. 

Tu trzeba znowu oddać hołd Samowi, który oprócz pomysłów na urozmaicenie historii wniósł w ten projekt wiele sugestii dotyczących języka wizualnego. Na spotkania produkcyjne przynosił własne storyboardy, pewnego dnia pokazał nam także węgierski film Czas stanął w miejscu w reżyserii Pétera Gothára. Sam był absolutnie zakochany w tym obrazie – chciał osiągnąć podobny efekt na poziomie oświetlenia, kompozycji, ruchu kamery, który stawia świat na głowie i użycia ramy kadru. Skoro jesteśmy w temacie kuchni filmowej, to chyba mogę zdradzić, że wśród inspiracji znalazły się także Boogie NightsMagnolia, czyli filmy Paula Thomasa Andersona, oraz serial Moje tak zwane życie. Poza tym, Sam pozostawał pod silnym wpływem prac amerykańskiego fotografa Todda Hido. Sposób, w jaki ten człowiek pokazuje przedmieścia – oparty na grze światłocienia i fotografii krajobrazu przy gęstej siwej mgle – jest w Euforii widoczny gołym okiem.

Ameryka zapewniła ci inny komfort pracy?

Jeden z krytyków napisał kiedyś, że różnica między izraelską a amerykańską Euforią na poziomie wizualnym, jest jak różnica między prehistorycznym malowidłem naskalnym a płótnem Hieronima Boscha (śmiech). W sumie jest w tym sporo racji, ale też trudno się dziwić. Izrael jest krajem mniejszym od New Jersey, które jest przecież jednym z czterech najmniejszych stanów w całych Stanach Zjednoczonych. W Izraelu działa więc obecnie jedynie pięć stacji telewizyjnych, z czego każda produkuje co roku około czterech, pięciu oryginalnych serii. Przeciętny budżet jednego odcinka oscyluje wokół 150 tys. dolarów – na taką samą produkcję w Europie przypada mniej więcej 1,5 mln, zaś w Stanach jest to już jakieś 50 mln. Nie ma więc sensu porównywać tych dwóch wersji Euforii, to jasne, że amerykańskie stacje oferują twórcom większe możliwości. Nie oznacza to jednak wcale, że za tym systemem idą same korzyści. Pieniądze to tylko jedna strona medalu. Obok tego jest jeszcze ogromna machina biurokratyczna, która potrafi wypompować człowieka z sił.

Tworzenie seriali w Ameryce, gdzie co roku powstaje blisko pół tysiąca produkcji, ma w sobie coś z korporacyjnego reżimu.

Masz na myśli, że większe pieniądze oznaczają większą presję płynącą z góry? 

Tworzenie seriali w Ameryce, gdzie co roku powstaje blisko pół tysiąca produkcji, ma w sobie coś z korporacyjnego reżimu. Pomysły prezentuje się na forum kierownictwa, które zazwyczaj liczy około 20 decyzyjnych osób. W przypadku HBO są to piekielnie inteligentni, precyzyjnie myślący ludzie, którzy potrafią wypunktować wszystkie niedociągnięcia scenariusza. Z własnego doświadczenia jednak wiem, że w innych stacjach można trafić na osoby wiecznie zabiegane, zasypane setkami projektów, które w gąszczu obowiązków zatracają swoją kreatywność. I które, co gorsza, wyręczają się algorytmami. Nie wiem czy wiesz, że pomysł na Stranger Things odrzucono jakieś 15 lub 20 razy w różnych stacjach. Wszystko dlatego, że algorytmy podpowiadały szefom telewizji, że serial z czwórką dzieciaków w rolach głównych się nie przyjmie i że powinny one zostać zastąpione postacią dorosłego detektywa, który bada nadprzyrodzone zjawiska… Więc może i warunki pracy w Izraelu nie są najlepsze pod względem finansowym, ale scenarzyści mogą przynajmniej pozwolić sobie na więcej ryzyka. Izrael dzięki temu jest dziś numerem jeden wśród światowych eksporterów oryginalnych formatów telewizyjnych. Takim przykładem jest amerykański serial Homeland, który został oparty na izraelskim Prisoners of War

Sam zaczynałeś od podobnych, osnutych wokół tematu wojny produkcji i nadal mocno w nich siedzisz. Przeczytałem gdzieś, że obecne w twoich scenariuszach militarne tło odbiło się na wizerunku w branży.

Oj tak, i to bardzo. Do tego stopnia, że kiedy zaczynam pracę nad czymś nowym, to zawsze słyszę: o czym będzie twój kolejny serial wojenny, jaki konflikt na Bliskim Wschodzie tym razem pokażesz? Napisałem Euforię m.in. po to, żeby uciec od powtarzalności. Żeby udowodnić samemu sobie i światu, że mogę zaproponować coś więcej. Ale prawdą jest, że wspomnienie wojny tkwi we mnie głęboko. Jako młody chłopak służyłem w wywiadzie wojskowym Izraela, ale zajmowałem się tam działaniami nawołującymi do rozejmu i pokoju, nigdy nie walczyłem na froncie. Później jako dziennikarz trafiłem na Zachodni Brzeg Jordanu i do Strefy Gazy. Ten czas wiele zmienił w moim myśleniu o kraju, moich rodakach, a nawet bliskich. Do tamtego momentu nie zadawałem sobie pytań o to, co dzieje się dookoła. Urodziłem się i wychowałem w trakcie wojny, moja mama straciła na froncie brata, a mimo to w naszym domu nigdy się o tym nie rozmawiało. Wszyscy zamykaliśmy oczy, wypieraliśmy tę strefę rzeczywistości. 

Twój ostatni projekt, Dolina łez, opowiada o wydarzeniach z roku 1973, kiedy państwa arabskie pod wodzą Egiptu i Syrii rozpoczęły niespodziewaną inwazję na Izrael w dniu żydowskiego święta Jom Kipur (Dzień Pojednania). Rozpętana w ten sposób wojna uchodzi dziś za jeden z najbardziej wstrząsających i nieprzepracowanych konfliktów na Bliskim Wschodzie.

To skomplikowana historia, która faktycznie do dziś zbiera swoje żniwo. Lata 70. były przełomowe dla Izraela. Pierwsze pokolenie ludzi, którzy tworzyli niepodległe państwo odchodziło, zaś na ich miejsce przyszli Żydzi migrujący masowo z Europy. To był czas wielkich zmian, koniec pewnej epoki i początek nowego Izraela. Wtedy niespodziewanie wybuchła wojna, która pogrążyła kraj w chaosie. W serialu patrzymy na te wydarzenia z bardzo już długiego dystansu, ale jednocześnie znajdujemy pewne powiązania z tym, co dzieje się współcześnie. Izrael stoi u progu wojny domowej między lewą a prawą stroną, między zwolennikami sekularyzacji i ortodoksami. To przykre, bo po wojnie Jom Kippur ludzie przysięgali sobie, że będą walczyli o lepsze państwo, lepsze społeczeństwo dla przyszłych pokoleń. Niewiele jednak w tej kwestii się zmieniło, z zasady debaty na temat zmiany szybko się kończą. Dzisiaj w Izraelu żyje się od wojny do wojny. Możesz pić sobie kawę w swoim nowym, odmalowanym na różowo salonie, aż nagle usłyszysz za oknem wycie syren i strzały. Wynika to oczywiście z faktu, że ludzie nie uczą się na błędach, nie wyciągają z nich żadnych wniosków. Tak jest wszędzie, nie tylko w Izraelu. Łatwo zapominamy o przeszłości, a przy tym jesteśmy zbyt aroganccy, aby pochylić się nad problemem narastającej polaryzacji, kryzysu demokracji czy katastrofy klimatycznej.

Albo pandemii koronawirusa. Nie jest tajemnicą, że COVID pokrzyżował wam plany względem drugiego sezonu Euforii.

Mieliśmy rozpocząć zdjęcia 16 marca ubiegłego roku. Byliśmy już po etapie preprodukcji, kiedy zaskoczył nas lockdown. Od tamtego czasu Sam nakręcił dwa odcinki specjalne, z zachowaniem reżimu sanitarnego, ale prace nad drugim sezonem zostały zamrożone. Jest to o tyle zaskakujące, że Europa i Izrael nie wstrzymały produkcji w trakcie pandemii. Sam domknąłem film w Londynie. Wystarczyło, że ekipa wypełniła formularz deklaracji zdrowotnej. Los Angeles, gdzie będziemy kręcić Euforię, i w ogóle całe Stany, miały bardziej skomplikowaną sytuację. Powoli jednak wracamy do normalności – dokładnie za dwa tygodnie od naszej rozmowy zaczynamy zdjęcia.

A czy możesz zdradzić… 

Uprzedzę cię – nie mogę pisnąć ani słówka o fabule nowego sezonu. Przepraszam, ale HBO jest bezwzględnym klientem. Wylądowałbym na dywaniku u moich dwudziestu kierowników (śmiech).
 

krytyk filmowy. Publikuje m.in. na łamach "Przekroju", "Czasu Kultury", tygodnika "Przegląd", czasopisma "Ekrany", a także w portalach Interia.pl, Wirtualna Polska, Popmoderna. W wolnych chwilach poszerza kolekcję gadżetów z Gwiezdnych Wojen.

zobacz także

zobacz playlisty