Ludzie |

Lorcan Finnegan, Brunella Cocchiglia: Dziwne rzeczy wydarzają się na przedmieściach16.10.2019

materiały prasowe, fot. Rafał Nowak

Obraz Finnegana opowiada o młodej parze, którą grają Jesse Eisenberg oraz Imogen Poots. W poszukiwaniu idealnego miejsca do zamieszkania trafiają za sprawą agenta nieruchomości na przedmieścia. Miejsce okazuje się na tyle nieprzyjemne, że para podejmuje decyzję o ucieczce.

Wiwarium miało premierę w maju tego roku na festiwalu w Cannes, gdzie było wyświetlane w prestiżowej sekcji La Semaine De La Critique. Teraz zaś ma swoją wschodnioeuropejską premierę podczas 35. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Twórcy przyjechali do stolicy prosto z koreańskiego festiwalu filmowego Busan, a nam udało się porozmawiać z reżyserem filmu – Lorcanem Finneganem oraz Brunellą Cocchiglią – producentką obrazu i prywatnie żoną reżysera.

Jak narodziło się Wiwarium?

Lorcan Finnegan: W Irlandii, skąd pochodzę, panował jakiś czas temu ogromny kryzys na rynku nieruchomości. W rezultacie ludzie, którzy brali kredyty na domy, nagle zostawali w nich uwięzieni, bo musieli jeszcze więcej pracować, aby je spłacić. Wiwarium jest reakcją na to społeczno-polityczne zdarzenie. Ponadto, oglądaliśmy z żoną dokument o życiu europejskich kukułek, co – jakkolwiek dziwnie to zabrzmi – w pewien sposób połączyło się z ideą stworzenia nowego rodzaju potwora. Jest on odbiciem konsumpcjonistyczno-kapitalistycznego społeczeństwa, bo przecież potworem w naszym filmie jest… agent nieruchomości. Sam film jest o społecznym kontrakcie. Chodzi mi o ten życiowy model, do którego ludzie przypisują się od razu po narodzinach. Ten model pracy-domu-rodziny jest reklamowany do tego stopnia, że wszyscy są przekonani, że tak właśnie powinno się żyć.

Twój film po części jest horrorem, minimalistycznym sci-fi oraz dramatem rodzinnym z elementami tragikomedii. Czy taką mieszankę gatunkową udaje ci się wypracować jeszcze na poziomie scenariusza, czy dopiero na planie? W czym tkwi sekret?

LF: Nad tym zaczyna się pracować już na poziomie scenariusza. Na początku film jest lekki i zabawny – po to, aby widownia się odprężyła i zgubiła w tym beztroskim klimacie nie wiedząc, co ją czeka. Drugi akt bardziej opowiada o relacji głównych bohaterów, zaś w trzecim wszystko nagle eskaluje. Dla mnie przypomina to przedstawienie życia w trzech aktach – począwszy od młodości, przez dorosłość, na starości skończywszy.

BC: Element horrorystyczny jest zarysowany w bardzo delikatny sposób. Zawsze mówimy, że film jest bardziej przerażający niż faktycznie straszny, ponieważ w gruncie rzeczy jest smutny i współczujemy ekranowej parze.

Vivarium (2019) Cannes Clip HD // Jesse Eisenberg (Zombieland) and Imogen Poots

Jaką rolę w waszym filmie odgrywają przedmieścia?

LF: Są interesujące, bo to nowa generacja przedmieść. Poprzednią były te powojenne, które całkowicie spełniły swoją rolę. Gdy po wojnie ludzie stali się bezdomni, dzięki tym zabudowom mieli nagle gdzie mieszkać. Nowy typ przedmieść ma zaledwie 20 lat i opiera się na modelu chciwości. Infrastruktura jest zaprojektowana w taki sposób, aby zmieścić obok siebie jak najwięcej domów – architekt nie miał przy tym nic do gadania. Aby zmniejszyć wydatki i zwiększyć zyski, wszystkie domy wyglądają tak samo. Dla mnie tego typu przedmieścia są właśnie straszne.

Myślicie, że istnieją we wszystkich krajach?

LF: W pewnych wersjach na pewno tak – choćby w postaci gigantycznych bloków, które są odarte z charakteru i indywidualności. Wydaje mi się, że istnieją w każdym kraju, bo ten społeczny konstrukt jest na swój sposób uniwersalny.

BC: Wpływa na to także brak społeczności lokalnej – ludzie nie rozmawiają już ze sobą na osiedlach, nie znają swoich sąsiadów.

LF: Tak, dziwne rzeczy dzieją się na przedmieściach.

BC: Dlatego Yonder – miasteczko, do którego trafiają główni bohaterowie w naszym filmie, jest odarte z natury. 

Jak udało wam się osiągnąć ten sztuczny i plastikowy wygląd, jakim charakteryzują się przedmieścia w waszym filmie?

LF: Od samego początku chodziło nam o osiągnięcie pewnej syntetyczności świata przedstawionego, aby dać widzom poczucie, że bohaterowie są uwięzieni niemalże w jakimś obrazie czy katalogu. Zbudowaliśmy plan składający się z trzech mieszkań z ogródkami i wzbogacaliśmy go efektami komputerowymi.

Nie zastanawialiście się, czy nie zrobić zdjęć w prawdziwej lokacji? 

BC: Mieliśmy nawet jedną na oku, bo faktycznie są miejsca, które wyglądają jak z filmu, ale z punktu organizacyjnego to byłoby niezwykle trudne – wszyscy mieszkańcy musieliby opuścić swoje mieszkania na czas zdjęć. Poza tym w Yonder bardzo ważne jest to, że nie ma tam wiatru. Musielibyśmy więc postawić bardzo duże wiaty blokujące. Mimo że filmowanie w studiu niosło za sobą wiele restrykcji i obostrzeń, to jednak pozwoliło osiągnęć ten wygląd, który właśnie wydaje ci się tak dziwny. Dzięki temu nie wiesz, na co naprawdę patrzysz – czy to prawdziwa scenografia czy efekt komputerowy. Ten look w filmie to właśnie mieszanka tych dwóch.

LF: To także zasługa oświetlenia, bo w filmie nie używaliśmy naturalnych źródeł. Dzięki temu pozbawiliśmy świat unikalnego charakteru. No i dzięki słońcu, które zawsze świeci z tej samej strony (śmiech)... i chmurom, które wyglądają identycznie.

kadr z filmu „Wiwarium”
kadr z filmu „Wiwarium”

Jak działało na was to, że opowiadacie o młodzie parze, a sami jesteście małżeństwem? Jak wam się razem pracowało?

BC: Tak naprawdę to w ogóle nam to nie przeszkadzało. Bardzo długo przygotowaliśmy się do filmu razem ze scenarzystą. Przez chwilę faktycznie czuliśmy, jakbyśmy sami byli w takim Yonder, bo prace szły do przodu, a my co chwilę odkrywaliśmy nowe aspekty, które warto byłoby dodać do historii. Aż w końcu, na etapie castingu, musieliśmy przestać i po prostu przystąpić do zdjęć.

LF: Poza tym od lat pracujemy razem, a znamy się nawet dłużej, bo od liceum.

BC: Praca w parze jest na swój sposób łatwiejsza, bo funkcjonujemy w branży kreatywnej, która nigdy nie zasypia. Dzięki temu cały czas możemy konfrontować ze sobą swoje pomysły.

Jak udało wam się namówić do udziału w filmie Jessego Eisenberga oraz Imogen Poots?

LF: Najpierw spotkałem się z Imogen i okazało się, że mamy wiele wspólnych tematów – do tego stopnia, że zapomnieliśmy porozmawiać o scenariuszu. Spotkaliśmy się więc ponownie, wtedy zaoferowałem jej rolę i opowiedziałem, kogo jeszcze chciałbym obsadzić. Wtedy ona zaproponowała Jessego, z którym pracowała już wcześniej kilka razy i pomyślała, że mogłoby mu to podpasować. Przesłała Jessemu scenariusz, który on przeczytał w dwa dni i bardzo mu się spodobał, więc spotkaliśmy się w Nowym Jorku, gdzie spędziliśmy razem trochę czasu gadając i poznając się. Potem zgodził się na rolę.

Jak wyglądała praca z nimi? 

LF: To była praca zespołowa! W momencie, w którym aktorzy potwierdzają swój udział w filmie, zawsze mają jakieś pytania bądź koncepcje i warto je wziąć pod uwagę. Wiele takich wskazówek wprowadzałem przed samymi zdjęciami. Zawsze znajdzie się trochę miejsca na kreację i nowe pomysły – w przeciwnym razie byłoby po prostu nudno. To w dużej mierze zależy od aktora, ale Jesse i Imagen są bardzo kreatywni i doskonale rozumieli typ filmu, nad którym pracowaliśmy.

Reżyser i scenarzysta filmu dokumentalnego “Tragiczni”. Dziennikarz – współpracował m.in. z K-MAGiem, Wprost, Onetem, Kinem Polska, kanałem History, oraz Filmoteką Narodową. Nie wyobraża sobie innej pracy niż w dziennikarstwie czy filmie. Na rowerze jeździ cały rok, a jego rekord to -22°C.

zobacz także

zobacz playlisty