Niecały miesiąc temu wydały album w renomowanej wytwórni Deutsche Grammophon, a teraz dzielą się teledyskiem wyprodukowanym przez Papaya Films. Hania Rani i Dobrawa Czocher opowiedziały nam o tym, czym jest dla nich wolność, jaki status w Polsce ma muzyka poważna i dlaczego klip do Malasany odznacza się na tle innych.
Czy śledziłyście tegoroczny, zakończony niedawno Konkurs Chopinowski? Miałyście swoich faworytów?
D: Aktualnie jesteśmy w trasie i Chopin towarzyszył nam w zasadzie przez całą podróż, z jakimiś nielicznymi przerwami. Byłyśmy zaangażowane w występy i dzieliłyśmy się wrażeniami. Był to dla nas ważny temat. Sam poziom był bardzo wysoki. Możliwe, że nie słyszałam wszystkich, jednak brakowało mi kogoś w trzecim etapie, kto jest poetą fortepianu w stylu Rafała Blechacza i zgłębił twórczość Chopina w niesamowicie głęboki, przekonujący sposób. Kto odnalazł w tej muzyce filozoficzną stronę,
Pytam o Konkurs Chopinowski dlatego, bo za jego sprawą nagle okazało się, że mamy w Polsce wielu słuchaczy muzyki poważnej. Czy uważacie, że to tymczasowa moda, a może początek dużej zmiany?
D: Zawsze chciałam pokazać swoją postawą, że muzyka klasyczna to niesamowicie żywy organizm, który nie jest ani nudny, ani trudny. Może być trudniejsza w odbiorze od tego, co słyszymy w radiu na co dzień, ale nawet jeśli ktoś jej nie rozumie, może ją poczuć. Gdy przez trzy lata pracowałam w Filharmonii Szczecińskiej, mogłam poobserwować publiczność: jak reaguje, na co przychodzi, kiedy jest jej więcej. Zaskoczyło mnie to, że na najpopularniejsze symfonie Czajkowskiego albo Beethovena, np. Eroiki, bilety sprzedawały się w ciągu paru dni – szybciej niż w przypadku bardziej rozrywkowych wydarzeń. Ludzie są spragnieni takich brzmień i chcą być tego częścią, a ogólnodostępność Konkursu Chopinowskiego im to ułatwia. Dostanie wejściówek na koncerty eliminacyjne graniczyło przecież z cudem. Wcale nie jest więc tak źle. Sztuki wysokiej mogą się czasami bać, ale jednak na nią przychodzą. A naszym zadaniem jest jej propagowanie.
Jak wszystko to, o czym mówicie, przełożyło się na nagrania waszego nowego albumu? Czy za jego stworzeniem idzie konkretny koncept?
D: Trudno to jednoznacznie wskazać. Miałyśmy motyw przewodni, temat, wrażenie, z którym chciałyśmy pozostawić publiczność. Chodziło o nadzieję: jej odczuwanie, ukojenie i spokój. Tak jak to zazwyczaj bywa, nie dało się jednak stworzyć czegoś, zamykając tego w określonych ramach czy kajdanach. Patrzyłyśmy raczej na to, dokąd doprowadzi nas muzyka. W procesie tworzenia miałyśmy dużo swobody, improwizacji i wsłuchiwania się w siebie nawzajem. Płyta jest spotkaniem dwóch artystek po latach.
H: To prawda, natomiast miałyśmy świadomość tego, ile utworów chcemy zagrać i jakiej powinien być długości. Ostatecznie dajemy skończone dzieło z określonym przekazem.
Jak wyglądało to twórcze spotkanie po przerwie? Od premiery Białej flagi, waszej poprzedniej płyty opartej na twórczości Grzegorza Ciechowskiego, minęło sześć lat.
H: Inner Symphonies to właściwie nasz pierwszy wspólny album. Nie miałyśmy wcześniej takiego spotkania kompozytorskiego. Dla mnie nie różniło się od spotkań z innymi, bardziej doświadczonymi artystami. Nie dawałam Dobrawie forów, tylko oczekiwałam, że doskonale poradzi sobie z tym zadaniem i tak też się stało. Ważne jest jednak to, że różnimy się w podejściu do muzyki i świata. Dobrawa jest sercem i emocją, a ja lubię wykoncypowane pomysły i struktury.
Wzajemnie się uzupełniacie.
H: Inne rzeczy są dla nas istotne, ale w tym przypadku zgrabnie się to łączy. Dużym ułatwieniem jest dla nas gra na instrumentach: jesteśmy w stanie na bieżąco dokładać lub analizować pomysły. Pracowałyśmy w taki sposób, że byłyśmy od razu podłączone do mikrofonów i od razu mogłyśmy przetwarzać nagrany dźwięk. Sprawdzać, jak dane rzeczy brzmią z dodatkowymi wspomagaczami. Mam wrażenie, że to był błyskawiczny, ale intensywny proces.
D: Miałyśmy parę pomysłów na utwór czy melodie, które trzeba było ubrać w jakiś kształt. Brałyśmy je na tapet i szukaliśmy dla nich harmonii, przestrzeni, po czym trzeba było stworzyć ich dalszy ciąg. O całym tym procesie myślę z ogromnym sentymentem, bo dla mnie osobiście był to przełomowy moment. Wcześniej komponowałam solowe utwory na wiolonczelę, ale w takiej konfiguracji debiutuję.
Jak czujecie się z tym, że jesteście najmłodszym żeńskim duetem kompozytorskim w historii prestiżowej wytwórni Deutsche Grammophon?
D: Dla mnie to więcej niż spełnienie marzeń. Czuję się niezwykle wdzięczna i doceniona. Generuje to duży poziom widzialności i idącej za nią presji, ale muszę powiedzieć, że sposób, w który podchodzi do nas wytwórnia i stojący za nią zespół, daje dużo wsparcia. Ci ludzie są bardzo ciekawi tego, co im jeszcze pokażemy i do czego jesteśmy artystycznie zdolne. To bardzo zachęca do tego, żeby sięgać jeszcze dalej. A jeśli chodzi o to, że jesteśmy żeńskim duetem – to dla nas ważne, żeby pokazywać dziewczynom, że kompozytorstwo nie jest profesją jedynie zarezerwowaną dla mężczyzn, choć przecież przez wiele lat kobiety nie mogły nawet pojawiać się w orkiestrach. Nie mogłabym wymyślić sobie lepszego startu – chcę odkrywać w sobie twórczą stronę.
Nie skupiamy się na tym, co złe, tylko nawet z najtrudniejszych sytuacji wyciągamy to, co dobre.
Wspominałyście, że tematem przewodnim płyty jest nadzieja. Jak przekułyście ją w muzykę?
D: Muzyka polega według mnie na zobrazowaniu czegoś w lepszy sposób niż robi to słowo. Chciałyśmy uciec od tego, co przyniosła nam pandemia. Jeden z dziennikarzy zgrabnie stwierdził, że ta płyta jest eskapistyczna i coś faktycznie kryje się w tym stwierdzeniu. Poza tym w tych dźwiękach kryje się coś, co lubię w sobie i Hani. Nie skupiamy się na tym, co złe, tylko nawet z najtrudniejszych sytuacji wyciągamy to, co dobre. W warstwie emocjonalnej chciałyśmy, żeby Inner Symphonies pozwalało zapomnieć o problemach i własnym życiu, prezentując zupełnie inny świat. Jeśli ktoś uzna, że ten krążek pozwoli mu się oderwać od rzeczywistości, będzie fantastycznie.
H: Pierwszym pomysłem podsuniętym przez p. Dorotę Serwę, dyrektorkę Filharmonii Szczecińskiej, było coś innego: oparcie tej płyty na dźwiękach natury. Bardzo nam się to spodobało, zwłaszcza że jesteśmy mocno zafascynowane field recordingiem. Finalnie nikt nie podjął jednak specjalnych kroków w tę stronę.
Ale z wątków związanych z naturą zupełnie nie zrezygnowaliście.
H: Tak, znacznie lepsze okazało się zawarcie osobistych skojarzeń z naturą w sposób oparty na tkance muzyki. Płyta ma przez to dużo podmuchu wiatru. Mam wrażenie, że to drobiazgi, które poszerzają atmosferę tych utworów: szumy, delikatne dźwięki tlące się w tle, przypominające odgłosy na łonie natury. A ono nigdy nie jest przecież ciche: jeżeli wyjdziemy do lasu, ten cały czas chrobocze. Podobnie jest w minimalistycznych utworach, na przykład w Animie zainspirowanej wiatrem halnym i dźwiękami Karola Szymanowskiego. Muzyka daje nam możliwość teleportacji do tych miejsc – obie mieszkamy w Warszawie, a natura jest dla nas wyrazem wolności. Pozwala przenieść się do niemożliwych przestrzeni, a dźwięki oddychają całą swoją rozpiętością.
D: A my w dzisiejszych czasach zapominamy, żeby głęboko oddychać. A to główne źródło spokoju wewnętrznego.
Czego według was jeszcze potrzebują ludzie, żeby zasmakować wolności?
D: Wejścia do własnych umysłów. Aby uzyskać wolność, trzeba pracować nad sobą każdego dnia i o nią zabiegać. Dla mnie to oznacza życie w zgodzie z tym, co głęboko we mnie siedzi i co jest moją prawdą. Każdy dzień staje się wyzwaniem.
H: Jasne, ale łatwo mówić tym, gdy jesteśmy w uprzywilejowanym miejscu, gdzie rozmawiamy o wolności osobistej. Tak naprawdę mamy mało styczności z jej brakiem. Nie walczymy na barykadach o swój byt. Wracając jednak do tej osobistej sfery, myślę, że to muzyka i szeroko rozumiana sztuka może ją gwarantować. To materia, która nie poddaje się żadnym ograniczeniom i sama mam ją na wyciągnięcie ręki od dzieciństwa. Co tu dużo mówić, to utopia, która nie ma za wiele wspólnego z bolesną rzeczywistością.
O wolności pośrednio mówi też nowy film ilustrujący Waszą piosenkę Malasana, którego reżyserem jest Mateusz Miszczyński. Dlaczego akurat on stanął za kamerą?
H: Najpierw, w maju, nagrałyśmy z nim cały koncert w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Dotychczas ukazał się jedynie jego mały fragment, czyli teledysk do piosenki Con Moto, ale udostępnimy cały występ. Gramy tam w powiększonym składzie. Z Mateuszem znamy się od wielu lat. To człowiek wyjątkowy w branży teledyskowej, reklamowej i filmowej ze względu na to, że pochodzi z zupełnie innego środowiska. Jego początki to praca reporterska i dokumentalna. Ma na swoim koncie dużo podróży do krajów Bliskiego Wschodu czy do Afryki. To, co niesamowicie nas z nim połączyło, tkwi w jego głębi i potrzeby dotykania rzeczy, które naprawdę są ważne: wartości, prawdy, czułości do świata.
Długo czekałyście na dobrą okazję, żeby stworzyć coś razem?
H: Pierwsze zarysy filmu powstawały już 1,5-2 lata temu. Teraz nadarzyła się ku temu okazja, zwłaszcza że chcieliśmy stworzyć z nim fabularny obraz do naszej muzyki. Miał zilustrować emocje, którymi według niego emanują te dźwięki. Mam nadzieję, że wymiar tego teledysku będzie bardzo uniwersalny – wojna jest dla każdego złą i krzywdzącą decyzją. To poetyckie, ale w bardzo wyraźny sposób ukazujące tragedię nawiązanie do sytuacji na Białorusi, Bliskim Wschodzie czy na Ukrainie. Sytuacją, która nie jest niczyim wyborem – po prostu ktoś urodził się w nieodpowiednim miejscu i czasie.
Stąd też w Malasanie postaci dzieci.
H: Tak, a w filmie do tego występują rodziny, które Mateusz poznał przy okazji projektu związanego z moją płytą Music for Film and Theatre. Są one pod opieką fundacji Dzieci z Dworca Brześć, która zrzesza uchodźców czeczeńskich mieszkających teraz w Polsce. Teraz to oni pomagają innym ludziom, co jest dla mnie o tyle fascynujące, że sami przeżyli duże piekło. Udało nam się ich poznać, porozmawiać i zapytać, czy chcieliby opowiedzieć swoją historię. Przy okazji poprzedniej realizacji chcieliśmy pokazać ich podczas zwykłych scen z życia, które kryją w sobie cuda, tylko wystarczy się im przyjrzeć. W przypadku Malasany Mateusz zadzwonił do mnie z propozycją, żeby to oni zagrali w klipie. Znamy ich, a poza tym przeżyli pewne doświadczenia na własnej skórze. Dzięki temu historia będzie bardziej autentyczna i opowiedziana ich własnymi gestami.
Zgodzili się, żeby znów stanąć za kamerą?
Tak! I co ważne, nie musieliśmy ich nawet bardzo do tego namawiać – wiedzieliśmy, że to będzie współpraca oparta na przyjaźni i obopólnym zaufaniu. Mam nadzieję, że klip poruszy nie tylko Polaków, bo sytuacja na granicy dzieje się także w innych krajach, bo np. także w Grecji. Tak jak wierzymy, że nasza muzyka jest ponad podziałami i jest w pewnym sensie uniwersalna, tak samo chciałybyśmy, żeby różni odbiorcy zobaczyli ten obraz.
Script and direction: Mateusz Miszczyński
DP: Jakub Stoszek
Production Company: Papaya Films
Executive Producer: Kacper Sawicki, Paweł Bondarowicz
Producer: Ola Pudło
Production Manager: Szymon Ziegler
Production Coordinators: Franek Kostrzewa, Kuba Wellman
Location manager: Ola Zaborowska
Production Designer: Katarzyna Tomczyk
II Production Designer: Katarzyna Jendrysik
Costume Designer: Charlotte Tomaszewska
Costume Designer’s assistants: Aleksandra Badurska
Props Master: Michał Daszkiewicz
Props Master Assistant: Janek Achonen
Casting: Sylwia Błaszczyk
Makeup Artist: Anna Korzeb
Gaffer: Łukasz Cichecki
Focus Puller: Robert Zygmuntowski
Camera Technician: Jonasz Mularz
Steadicam operator: Jędrzej Zator
Steadicam operator ass.: Fryderyk Ślęzak
Key Grip: Wojciech Piasecki
Titles: PWEE3000
Colorist: Piotr Sasim
Still Photographer: Julia Dacka
SPECIAL THANKS TO:
Marina Hulia, Ilona Węgłowska, Łukasz Łatanik, ATM System, Heliograf, Panavision
Cast:
Milana Mazalieva
Mariam Mazalieva
Madina Mazalieva
Edilbek Mazaliev
Islam Maltsagov
Jakub Maltsagov
Grzegorz Falkowski
Mariusz Kornaś
Andrzej Wejngold
Tom Grabowski
Leszek Szary
Dmitrij Sławiński
Roman Zadaniuk
zobacz także
- „Jeszcze nigdy nie graliśmy razem”. Rozmawiamy z zespołem Chair
Ludzie
„Jeszcze nigdy nie graliśmy razem”. Rozmawiamy z zespołem Chair
- Rysy: Trzeba pięknie żyć i się dobrze bawić
Ludzie
Rysy: Trzeba pięknie żyć i się dobrze bawić
- Siła teledysków. Laureaci zeszłorocznej edycji Papaya Young Directors opowiadają o realizacji zwycięskiego klipu Papaya Young Creators
Newsy
Siła teledysków. Laureaci zeszłorocznej edycji Papaya Young Directors opowiadają o realizacji zwycięskiego klipu
- Alexandra Savior: Samotność jako impuls do tworzenia
Ludzie
Alexandra Savior: Samotność jako impuls do tworzenia
zobacz playlisty
-
Animacje krótkometrażowe ubiegające się o Oscara
28
Animacje krótkometrażowe ubiegające się o Oscara
-
Seria archiwalnych koncertów Metalliki
07
Seria archiwalnych koncertów Metalliki
-
Original Series Season 1
03
Original Series Season 1
-
CLIPS
02
CLIPS