Ludzie |

Ted Fisher | Mam nadzieję, że widzowie nie będą mrugać23.01.2019

Rozmawiamy z reżyserem filmu „Trifle”, którego pokaz odbędzie się na Papaya Rocks Film Festival.

Twój film będzie miał międzynarodową premierę na inauguracyjnej edycji Papaya Rocks Film Festival w Londynie. Jakie znaczenie ma dla ciebie udział w takim wydarzeniu?

Może powinienem być bardziej zdystansowany, ale dla mnie pokazy festiwalowe znaczą wszystko. Z reguły odmawiam umieszczania swoich filmów w sieci – nie robię tego nawet żeby pokazać je znajomym. Dlaczego? Bo podczas montażu wyobrażam sobie czyjeś doświadczenie w sali kinowej, a nie przed ekranem komputera. Wszystko, co dotyczy obrazu, oparte jest na moim wyobrażeniu tego, jak film będzie wyglądać na dużym ekranie w ciemnym pomieszczeniu.

Myślisz, że dopadnie cię stres w okolicach projekcji?

Nie da się temu zaradzić. Głównym powodem, dla którego tak lubię robić filmy – a w szczególności je montować – jest to, że można wszystko w kółko udoskonalać, aż wizja zostanie spełniona i nie będzie konieczności przejmowania się „występem na żywo”. Jednak festiwale zawsze mają w sobie coś z pokazu. Film za każdym razem jest taki sam, ale reakcje publiczności często są bardzo różne. Pozostaje z tobą lekkie napięcie: czy na koniec widzowie będą się śmiać czy nie?

Opowiedz nam o swoim projekcie. Jak powstał Trifle?

Z reguły używam konwencjonalnych narzędzi stosowanych w dokumencie: wywiadów, scen z bohaterem w akcji, być może trochę zdjęć archiwalnych. Jednak w zeszłym roku, m.in. podczas pracy nad Trifle, starałem się pracować minimalistycznie. Zadawałem sobie pytanie: „czy potrafisz zrealizować coś, co jest wizualnie minimalistyczne, ale wciąż tworzy pełną historię z początkiem, rozwinięciem i zakończeniem”?

Co zainspirowało scenariusz?

To historia oparta na faktach – dość prostych, bo czas trwania filmu to tylko 60 sekund. Opowiada o tym, czego doświadczyłem razem z żoną po przeprowadzce do nowego kraju.

Która scena była dla ciebie największym wyzwaniem?

Koncept kręcenia czegoś w minimalistyczny sposób – bez ruchu kamery, przy pomocy prostego kadrowania – właściwie brzmi dosyć łatwo. Sprawił jednak, że spotkałem się z dylematem malarza: czy ten obiekt powinien być odrobinę dalej? Czy te rzeczy są w ten sposób najlepiej ułożone? Powstało niemałe wyzwanie związane ze stworzeniem kompozycji. Opierało się ono na tym, jak można opowiedzieć historię za pomocą rzeczy.

Jakie były największe wyzwania, z którymi musiałeś się skonfrontować?

Głos narratora należy do mojej żony, która opowiada prawdziwą historię. Kiedy szykujesz się do nagrywania, zaczynasz robić próby i musisz podejmować decyzje – jak to powinno zostać wypowiedziane? Odrobinę szybciej? Wolniej? To wyzwanie znajome aktorom, ale ja jako dokumentalista zwykle w to nie ingeruję i pozwalam ludziom mówić tak jak chcą. W tym przypadku wyzwaniem było przedstawić historię tego delikatnego dramatu.

Zawsze chciałeś zostać filmowcem?

Kochałem też grać muzykę, ale nienawidziłem napięcia związanego z występami na żywo. Idea dokumentu zafascynowała mnie, kiedy obejrzałem dokument Woodstock m.in. z muzyką Jimiego Hendrixa. Oczywiście minęło sporo czasu zanim uzyskałem dostęp do odpowiednich narzędzi i umiejętności pozwalających kręcić filmy dokumentalne.

Jak ważny jest dla ciebie proces współpracy?

Wydaje mi się, że esencją dokumentu jest to, że życie innego człowieka zawsze opowiada bogatszą historię niż potrafię sobie wyobrazić. Patrzę na proces powstawania filmu właśnie przez ten pryzmat. Współpraca z ekipą filmową również sprawia mi frajdę, ale nie da się ukryć, że czasem bywa to dosyć trudne!

Jak bardzo zmieniło się twoje podejście do pracy od czasu debiutu?

Mój pierwszy film krótkometrażowy, który trafił na festiwale, miał przekształcić się w pełny metraż. Myślałem, że zgromadzę cały materiał dotyczący historii, którą byłem zainteresowany i zrealizuję 90 minut, które spotkają się z zachwytem widzów.. Wybrałem jednak bardzo frustrujący temat do przedstawienia i po roku pracy zadałem sobie pytanie: „a co, gdybym opowiedział to najkrócej, jak się da”? Stworzyłem wersję 3-minutową, myśląc, że jest niedorzeczna. Okazało się jednak, że ludziom się podoba i, ku mojemu zaskoczeniu film trafił na festiwale. Dlatego główną kwestią, która zmieniła się od czasu debiutu jest to, że pracę nad filmem zaczynam od zadania sobie pytań: „Jak długa jest ta historia?”, „Jaka jest najkrótsza forma, w ramach której mogę ją przedstawić?”, a także „Jak mogę to narysować za pomocą kilku prostych linii, zamiast miliona tycich i skomplikowanych kropek?”. Nie oznacza to, że nie chcę pracować z dłuższym metrażem, tylko że jestem świadomy, że ostatecznie będę dążył do skróconej wersji historii – więc muszę to zaplanować najwcześniej, jak tylko mogę.

Masz rady dla innych filmowców?

Myślę, że jako filmowcy jesteśmy w momencie, w którym warto myśleć jak artysta studyjny, albo przynajmniej zastanowić się nad tym, jak artyści studyjni robią kariery. Powstaje za dużo filmów, liczba dobrych i złych projektów jest przytłaczająca, a wszyscy chcą się pokazać w tym samym miejscu, co ty. Bądź świadom tego, że czasem możesz potrzebować komercyjnego projektu lub mieć codziennej pracy, dzięki której opłacisz czynsz.

Nad czym pracujesz obecnie?

Właśnie skończyłem 11-minutowy dokument o ludziach i ich wspomnieniach z dzieciństwa.

Co zostanie w widzach po obejrzeniu twojego filmu?

Jest naprawdę bardzo krótki, więc mam nadzieję, że nie będą mrugać! Liczę również na to, że historia poruszy każdego kto kiedykolwiek musiał dostosowywać się do nowej rzeczywistości i zachęci do patrzenia na ten proces z poczuciem humoru.

000 Reakcji
/ @papaya.rocks

zobacz także

zobacz playlisty