Tęskno: Trzeba działać spokojnie08.10.2018
Tęskno to zespół znanej z projektu Bemine wokalistki Joanny Longić oraz pianistki Hani Rani, kojarzonej z solowymi nagraniami oraz aranżacjami utworów Grzegorza Ciechowskiego. Razem tworzą duet, w którym klasyczne brzmienia przenikają się z przejmującymi tekstami. Nam opowiedziały o procesie nagrywania swojej debiutanckiej płyty „Mi”, kreowanym przez siebie tajemniczym wizerunku i o tym, dlaczego idea DIY jest dla nich taka ważna.
Wasza płyta „Mi” jest dość długa, tymczasem debiutanci coraz częściej na początku swojej kariery nagrywają EP-ki. Działacie na przekór wszystkim?
Joanna Longić: Teraz wychodzi na to, że mogłyśmy za jednym zamachem nagrać dwie płyty i jeszcze mieć materiał na kolejną (śmiech). Ale mówiąc poważnie – zależało nam na tym, żeby album był taki, jak nasze koncerty. Przed nagraniem płyty występowałyśmy miesiącami i nie wyobrażałyśmy sobie, żeby niektóre utwory nie zmieściły się na płycie.
Nagrałyście płytę za jednym zamachem?
Hania Rani: Były dwie fazy: rejestrowanie utworów w studio i oddzielnie dogrywanie syntezatorów. Choć w zasadzie wszystko powstało podczas jednej sesji nagraniowej w studio Monochrom. Bardzo zależało nam akurat na tym miejscu – znajduje się w Kotlinie Kłodzkiej i jest prowadzone przez dwójkę wspaniałych ludzi, którzy dosłownie na środku pola wybudowali studio światowej klasy.
Co oznacza „Mi”?
Joanna: Chciałyśmy, żeby tytuł pasował do nazwy zespołu i “mi” to jest takie słowo, które nam obu wpadło do głowy niezależnie.
Hania: Przez moment zastanawiałyśmy się też nad brakiem tytułu. Wystarczyło nam samo słowo “tęskno”, żadne dodatkowe nie pasowały. Jedyną rzeczą, która ostatecznie się nam spodobała była zbitka „tęskno mi”.
Jak to się stało, że zaczęłyście razem tworzyć? Jak się poznałyście?
Joanna: Kojarzyłam Hanię, bo mamy wspólnego przyjaciela. Ale wszystko zaczęło się od ślubu! A konkretnie od mojego ślubu, na którym chciałam mieć kwartet smyczkowy i pomyślałam sobie, że może Hania by go zaaranżowała i rozpisała. Potem z kolei był Sofar w Warszawie (cykl sekretnych, kameralnych imprez, skrót od "songs from a room" – przyp. red.) i na nim, już wspólnie, zagrałyśmy „Kombinacje”.
Hania: No i jeszcze twoja EP-ka!
Joanna: No tak, Hania zaaranżowała na kwartet smyczkowy utwory z mojej EP-ki „Bemine” oraz cover utworu Meli Koteluk „Fastrygi”. Wszystko zostało nagrane na żywo w ogrodzie botanicznym.
Kto produkował „Mi”?
Hania: My (śmiech).
Joanna: Przy pierwszym singlu z płyty, „Razem”, wspomógł nas Piotr, czyli Duit.
Jak wyglądała wasza współpraca z nim?
Hania: Nieprzypadkowo poprosiłyśmy o pomoc akurat Piotrka. Znamy się od lat, a poza tym to jeden z naszych pierwszych zagorzałych fanów. Nie była to jednak łatwa współpraca, bo i on, i my mamy wyrazisty styl. Ale bardzo się cieszę, że po wielu próbach, a także wielu lepszych i gorszych momentach doszliśmy do konsensusu.
Wspierając się tytułem zamykającego waszą płytę utworu – jaki jest „układ sił” w Tęskno? Kto za co odpowiada?
Joanna: Teksty piszę ja, ale tak samo, jak w przypadku muzyki, na początku rozmawiamy o temacie utworu i o kierunku, w którym chciałybyśmy pójść. Za każdym razem jest trochę inaczej. W utworze „Mięsień” najpierw pojawił się tytuł, do którego dopasowałyśmy tekst i muzykę. Ale już na przykład „Kombinacje”, które były pierwsze, komponowałyśmy na odległość – wcześniej widziałyśmy się dosłownie raz w życiu.
Wasza płyta jest smutna, czy może po prostu poważna?
Joanna: Powiedziałabym, że jest melancholijna. Ale im dłużej myślę o tekstach i jej całościowym obrazie, tym więcej widzę w niej nadziei i skupiania się na tym, co dopiero będzie, a nie na tym, co już było. Nie postrzegam tego ani jako powagi, ani jako smutku.
Płyta zaczyna się tekstem: „Do sukcesu drogę znasz/ nie oczekuj hucznych braw/ gdy nadarzy się okazja, lepiej nie idź na ustępstwa/ i wytrwale swoje rób”. To manifest artysty.
Joanna: „Wymówka” powstała ostatnia, ale dałyśmy ją na płycie jako pierwszy utwór, bo to coś w rodzaju mantry. Myślę, że potrzeba bardzo dużo mądrości, kiedy zaczyna się coś osiągać – działać spokojnie, nie spiesząc się, nie forsując niczego i skupiając się na tym, w czym jesteśmy dobrzy. Trzeba pamiętać, dlaczego się to robi.
Choć instrumentarium na „Mi” jest mocno klasyczne, to wszystko ma formę piosenkową. Widać, że najważniejszy jest dla was refren.
Hania: Tak, są to przede wszystkim piosenki, a każda piosenka musi mieć zwrotkę i refren, chwytliwą melodykę, coś do powtarzania. To, że aranżacja jest na te, a nie inne instrumenty, jest może mylące dla ludzi, którzy chcą to sklasyfikować. Ale gdyby się zagrało surową warstwę melodii i podkładu na pianinie, to widać, że to bardzo proste utwory.
Joanna: Na pewno nie chciałyśmy kombinować na siłę, udziwniać i sprawiać, żeby nasza muzyka była bardziej skomplikowana.
Na swoim Facebooku otwarcie przyznajecie, że „łączycie brzmienia, melodie i dźwięki za którymi nam tęskno". Czy współczesna, popowa muzyka was uwiera?
Hania: Niedużo słucham muzyki komercyjnej i nie wiem, co się w niej dzieje. W Tęskno czerpiemy ze wszystkiego, ale są pewnie artyści, do których nam bliżej – tacy jak np. James Blake, Agnes Obel, Moses Sumney czy Radiohead. Tworzymy muzykę, która nam się podoba i próbujemy się rozwijać. Ja na przykład ze swoim klasycznym wykształceniem muzycznym musiałam się nauczyć obsługi programów do nagrywania czy tego, jak korzystać z loopera albo syntezatora. Kto wie – może następna płyta Tęskno nie będzie zupełnie oparta na elektronice?
Joanna: Robimy proste rzeczy, ale w aranżacjach, które rzadko słyszy się ze sceny. W niektórych momentach występuje nas siódemka. A potem pod naszymi zdjęciami w sieci pojawiają się hasztagi #małafilharmonia, bo ludzie czują, że przyszli na coś naprawdę wyjątkowego i coś nie tak łatwo dostępnego.
A zdarza wam się występować tylko we dwie?
Joanna: Tak, ostatnio w Bieszczadach na pierwszej edycji wspaniałego festiwalu „Tchnienia” miałyśmy okazję zagrać w magicznej cerkwi w Baligrodzie i myślę, że to był jeden z naszych najlepszych koncertów!
Hania: W takich setach wspomagamy się looperami i syntezatorami, które pozwalają nam wypełnić tę pustkę po instrumentach, które nam zwykle towarzyszą. Próbujemy różnych konfiguracji i staramy się, aby było dużo opcji, bo nie zawsze jesteśmy w stanie zabrać ze sobą taki duży zespół.
Możemy spodziewać się w najbliższym czasie trasy koncertowej?
Hania: Tak, będzie bardzo wyjątkowa. Ruszymy w podróż z wielkim islandzkim wikingiem, Högni Egilssonem, odwiedzając jesienią sporo polskich miast. Zagramy też kilka koncertów w duecie i wystąpimy w Trójce. Mocno liczymy na Śląsk! Bardzo rzadko udaje nam się tam grać. Latem w Katowicach się nie udało (koncert na OFF Festivalu został nieoczekiwanie odwołany – przyp. red.) i to tym bardziej było dla nas wszystkich przykre, bo zawsze na Śląsku jest świetny odzew.
Wasze zdjęcia i teledyski łączy jedno: trochę się ukrywacie, nie stawiacie się na pierwszym miejscu, spuszczacie wzrok i chowacie twarze.
Hania: Chyba obie zgadzamy się z tym, że muzyka powinna przemawiać sama za siebie. Ostatnio zachwycałyśmy się okładką płyty wspomnianego wcześniej Mosesa Sumneya, który pozuje na niej tyłem. Nie ma na niej nawet tytułu ani nazwy zespołu, a wszyscy i tak wiedzą, że to on. Taka wyrazistość nam imponuje. A co do zdjęć – ich autorka, Karolina Konieczna fotografując układa sobie kadry w bardzo graficzny sposób. To od początku bardzo nam się spodobało. Współpracujemy ze sobą od dwóch lat, Karolina zna naszą muzykę i kontekst, w którym działamy. Była dla nas jedyną osobą, która mogła zrobić zdjęcie na okładkę.
Będzie więcej teledysków? Chcecie kontynuować swoją zabawę zakłóceniami obrazu i kolorowymi wizualizacjami?
Hania: Czeka nas pierwszy bardziej profesjonalny klip, choć chcemy zachować atmosferę poprzednich produkcji. Fakt, korzystałyśmy z zakłóceń i wizualizacji sporo, ale w wideonarracji do „Razem” pojawił się inny efekt – a to po prostu podświetlona na różne kolory folia remontowa (śmiech). Patent podpatrzyłam na spektaklach w Berlinie, w których kiedyś brałam udział i bardzo mi się spodobało, że w łatwy sposób można uzyskać taki efekt. Poza tym mogłyśmy zrobić to same, a podobno jesteśmy zespołem działającym w duchu „Do It Yourself”.
À propos DIY – pieniądze na tę płytę zbierałyście przez serwis crowdfundingowy. Nie da się dziś działać inaczej, jeśli chce się zachować niezależność?
Joanna: Innej drogi nie widziałyśmy, a już wtedy grałyśmy dużo koncertów i chciałyśmy nagrać płytę. Zamiast czekać na łut szczęścia, wzięłyśmy sprawy w swoje ręce – albo raczej oddałyśmy tę sprawę w ręce ludzi.
Hania: To nie jest album, który można było zrobić w domu na komputerze, bo nagranie tylu instrumentów wiąże się z całkiem sporymi kosztami. Wiedziałyśmy, że zanim ktoś nam zaproponuje kontrakt, musimy zrobić to same – i to najlepiej, jak się da. Bez kombinowania i półśrodków.
zobacz także
- Według naukowców kolibry widzą kolory, których człowiek nie jest w stanie sobie nawet wyobrazić
Newsy
Według naukowców kolibry widzą kolory, których człowiek nie jest w stanie sobie nawet wyobrazić
- „xABo: Ksiądz Boniecki”: Między światem zgiełku a ciszy
Ludzie
„xABo: Ksiądz Boniecki”: Między światem zgiełku a ciszy
- Fan wylosował obraz Eda Sheerana. Dzięki akcji charytatywnej zebrano ponad 50 tys. funtów
Newsy
Fan wylosował obraz Eda Sheerana. Dzięki akcji charytatywnej zebrano ponad 50 tys. funtów
- Björk zagra w kolejnym filmie Robert Eggersa, reżysera „Lighthouse”
Newsy
Björk zagra w kolejnym filmie Robert Eggersa, reżysera „Lighthouse”
zobacz playlisty
-
05
-
CLIPS
02
CLIPS
-
03
-
Music Stories PYD 2020
02
Music Stories PYD 2020