Trendy |

Logujemy się do przyszłości. Jak będzie wyglądał internet za 10 lat?19.02.2019

Ilustracja: Maria Regucka | Animacja: Marta Kacprzak

Głosowanie w wyborach prezydenckich przez Facebooka? Rządy kreatywnych jednostek? A może jeden wielki wideoczat, promujący bezmyślną rozrywkę? W poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie „Jak będzie wyglądała sieć w 2029 roku?”, analizujemy najnowsze trendy i rozmawiamy z ekspertami, którzy na co dzień zajmują się nowymi technologiami.

Jaka czeka nas przyszłość? „I bet there will be flying cars in the future” („założę się, że w przyszłości pojawią się latające samochody”) – to kwestia dobrze znana fanom absurdalnego internetowego humoru. Takie zdanie, wypowiadane rzekomo z perspektywy 1980 r., wykorzystywane jest często jako szablon dla memów. Odnoszą się zwykle do kuriozalnych wynalazków czy zjawisk dzisiejszych czasów, w sposób ironiczny konfrontując je z dawnymi wybujałymi wyobrażeniami o przyszłości. I jest w tym trochę racji – nie poruszamy się przecież jeszcze latającymi samochodami (choć szybujące taksówki testowane są m.in. w Dubaju), a korzystamy np. z wirtualnych nakładek na twarz, które w sieci zamieniają nas w słodkiego pieska. I mimo tego, że żarty z tych absurdów sprawiają wrażenie celnych, bo obnażają przewrotność ewolucji cywilizacji, to prawda jest bardziej złożona. Jeśli chcielibyśmy wytypować zmiany, jakie czekają nas w najbliższej przyszłości, powinniśmy odłożyć na bok lewitujące auta i zwrócić uwagę na rozwój komunikacji online – to internet rozbudza dziś wyobraźnię wizjonerów i to w obrębie tej sieci mamy do czynienia z najbardziej spektakularnymi wynalazkami. Jak będzie wyglądał internet za 10 lat? 

W świetle tych rozważań warto na początek na chwilę odwrócić kalendarz, żeby sprawdzić, co oferował 10 lat temu. Okazuje się, że to właśnie 2009 rok zwiastował kierunek, który obrał później pęd rozwoju sieci. Choć popularnością jeszcze wtedy cieszyły się blogi, to Facebook już rósł w siłę, a MySpace pakował manatki. Wydatki na reklamę online po raz pierwszy w historii przewyższyły nakłady na telewizję (tak było np. w Wielkiej Brytanii), a politycy zaczęli na poważnie dostrzegać siłę interakcji z wyborcami w mediach społecznościowych (Barack Obama, który zwycięstwo zawdzięczał m.in. skutecznej kampanii w sieci, został wtedy okrzyknięty pierwszym „internetowym” prezydentem). Czy zatem rok 2019 – analogicznie do tych jaskółek zmian z przeszłości – może nam też podsunąć jakieś wnioski co do tego, jak będzie wyglądała sieć w 2029?

VR i AR, sterowanie za pomocą myśli, sieć 5G

Skupmy się najpierw na stronie technologicznej. Przewidywania branżowe co do przyszłości internetu wskazują w tym aspekcie m.in. na dużą rolę wirtualnej i poszerzonej rzeczywistości. Urządzenia, takie jak okulary Google budzą zresztą emocje już od ponad 7 lat i zwiększają apetyt na więcej. Rodzą także kontrowersje. Mimo ich przydatności w medycynie (wykorzystywano je podczas operacji; mogą być także pomocne dla matek karmiących piersią) i w leczeniu autyzmu, spotykają się z dużą krytyką, a nawet obostrzeniami rządów, zwłaszcza jeżeli chodzi o korzystanie z nich poza domem (ma to związek z kwestiami naruszenia prywatności i bezpieczeństwem, choćby w czasie prowadzenia pojazdów). I choć sprzedaż mających zrewolucjonizować wiele gałęzi technologii Google Glass zakończono już w 2015 r., pojawiają się nowe rozwiązania. Skupienie uwagi technologicznego światka na premierze Magic Leap One – nowej propozycji futurystycznych okularów wykorzystujących poszerzoną rzeczywistość, wprowadzonych na rynek przez start-up z Florydy – to znak, że powszechne surfowanie po sieci bez użycia smartfona czy laptopa nie jest w przyszłości wykluczone.

Gdybyśmy w swojej wizji internetu 2029 roku wzięli pod uwagę założenia technologicznych hurraoptymistów, moglibyśmy pójść jeszcze dalej i wyobrazić sobie korzystanie z sieci za pośrednictwem umysłu. To już scenariusz rodem z prozy Phillipa K. Dicka, który jednak powoli staje się faktem. W zeszłym roku w prasie można było trafić na doniesienia o testach sterowania urządzeniami za pomocą myśli – przeprowadzili je naukowcy z MIT. Od pisarzy tworzących w połowie XX w. różni nas jednak to, że w tym momencie do 2029 r. została zaledwie dekada, więc takie fantastyczne wizje tworzone na potrzeby tego tekstu mogą co najwyżej sprowadzać się do prostych czynności, jak choćby wysyłanie wiadomości z wykorzystaniem siły naszego mózgu. 

Przy pomocy inteligentnych urządzeń będziemy mogli na bieżąco wysyłać dane dotyczące naszego zdrowia prosto do gabinetu lekarza – bez potrzeby wychodzenia z domu.

Aktualnie jednak większe emocje budzi inna – bardziej prawdopodobna, a nawet pewna – technologiczna zmiana, u której progu jesteśmy. To wprowadzenie sieci bezprzewodowego przesyłu danych w standardzie 5G. Obecnie w Polsce toczą się rozmowy nad kosztownością tego rozwiązania (5G wymaga znalezienia odpowiednich częstotliwości do przesyłu i inwestycji w infrastrukturę) oraz jego potencjalną szkodliwością (chodzi o normy promieniowania). Ale prognozy Ericsson Mobility przewidują, że dostęp do niego do 2024 r. będzie miało 40 proc. światowej populacji. Czym ta technologia różni się od obecnej, np. LTE? Piąta generacja sieci komórkowej pozwoli przesyłać dane tysiąckrotnie szybciej – a to oznacza dużo większe możliwości nie tylko na polu samej komunikacji, ale i dalszy rozwój tzw. internetu rzeczy. Chodzi w tym przypadku m.in. o smart przedmioty, które często są zwykłymi urządzeniami domowego użytku. Są one w stanie komunikować się ze sobą i analizować duże zbiory danych. Te oczywiście już są wykorzystywane – choćby w tzw. inteligentnych miastach. Jednym z nich jest Songdo w Korei Południowej, gdzie miliony sensorów monitorują ruch uliczny i łączą się z mieszkalnymi apartamentami. Oznacza to, że za dekadę prawdopodobnie z internetu równie sprawnie jak my będą powszechnie korzystać nasze krzesła czy buty (a już przecież komunikują się z nim lodówki czy czajniki). To także nadzieja na powstanie w pełni autonomicznych samochodów, które w czasie rzeczywistym będą monitorowały sytuację na drodze poprzez odbiór danych z obiektów znajdujących się na ulicach. Wielu zwraca uwagę, że internet rzeczy daje również nadzieję na nowe oblicze medycyny, bo przy pomocy inteligentnych urządzeń będziemy mogli na bieżąco wysyłać dane dotyczące naszego zdrowia prosto do gabinetu lekarza – bez potrzeby wychodzenia z domu. 

Wróćmy jednak do samej komunikacji – 5G umożliwi przede wszystkim swobodny przesył wideo; już teraz szacunki wspomnianego wcześniej Ericsson Mobility wskazują, że ruchomy obraz w 2022 r. będzie stanowić 3/4 całego ruchu w sieci. Czy to oznacza, że za 10 lat będziemy wchodzić do mediów społecznościowych jak do ogromnego pokoju wypełnionego bliższymi i dalszymi znajomymi, widząc każdego w formie hologramu? To zburzyłoby zupełnie anonimowość i „zakulisowość” internetu – coś, co z jednej strony otworzyło wielu nieśmiałych na nowe możliwości, a z drugiej strony stało się żyzną glebą dla rozkwitu działalności wszelkiej maści trolli i hejterów. Może zatem więcej treści wideo przyniesie ogładę i kulturę, a nawet zakończy epokę fake newsów? Niestety, wiele wskazuje na to, że będziemy musieli uważać nawet na to, co wydaje się rzeczywiste i namacalne.

Zdjęcia z wakacji będziemy wrzucać na swojego Mastodona, a znajomi będą komentować, siedząc na Pleromie i Frendice. Serwisy internetowe zostaną uznane za infrastrukturę i upublicznione, tak jak drogi i sieć energetyczna.

Dowodem jest choćby stworzone na Uniwersytecie Stanford narzędzie Face2Face, które pozwala realistycznie manipulować mimiką twarzy osoby zarejestrowanej na filmie. Aż strach pomyśleć, co się stanie, kiedy będzie w powszechnym użytku – a nie da się ukryć, że 10 lat to wystarczający okres, aby tego typu oprogramowanie dopracować i upowszechnić. Tylko kto powiedział, że oszustwa w sieci nie zostaną poddane większej regulacji? Według wielu, to nie kwestie technologiczne będą w pierwszej kolejności decydowały o charakterze naszej dalszej komunikacji w sieci. Tym, co powinno nas bardziej interesować, są działania rządów, precedensy prawne, decyzje biznesowe (jeszcze więcej płatnych treści?) i hermetyczność „baniek” społecznościowych. Tak przynajmniej twierdzi wielu ekspertów.

Ważne jest to, kto pociąga za sznurki

– Najważniejszą kwestią, która rozstrzygnie się przez najbliższą dekadę, będzie recentralizacja bądź decentralizacja internetu. Kształt całej naszej cywilizacji będzie uzależniony właśnie od tego. Rodzaj appek na telefonach, ilość wideo w sieci czy standardy języków programowania są drugorzędne – przekonuje Paweł Ngei, webdeveloper, specjalista ds. cyberbezpieczeństwa i edukator. Na czym mają polegać wspomniane przez niego zjawiska? 
– Ostatnie lata pokazały nam, że skupienie mediów społecznościowych i gigantycznych części infrastruktury w rękach firm, takich jak Google, Amazon czy Facebook daje im ogromną władzę i możliwość wpływu na nasze demokracje – mówi Ngei, zwracając uwagę na charakter aktualnego, „scentralizowanego” systemu kontroli sieci. Miałby polegać na tym, że np. jedyną działającą przeglądarką będzie Google Chrome, zaś reklamy Google’a będą jedynymi dopuszczalnymi w sieci. – Czy w imię wygody Facebook będzie znał każdy szczegół naszego życia i przewidywał, co zrobimy dalej? A rządy krajów będą komunikowały się z nami przez fanpejdże i wspierały gigantów, wierząc w ich samoregulacje? – pyta ekspert i jednocześnie sugeruje, jak mógłby wyglądać „zdecentralizowany” internet oparty na mniej wygodnych, ale rozproszonych i mniej podatnych na manipulację blogów.
– Wielkie molochy społecznościowe zostaną wówczas zastąpione przez (już istniejące) małe, kompatybilne ze sobą i otwarte serwisy. Zdjęcia z wakacji będziemy wrzucać na swojego Mastodona (platforma mikroblogowa – przyp. red.), a znajomi będą komentować, siedząc na PleromieFrendice (alternatywne media społecznościowe – przyp. red.). Serwisy internetowe zostaną uznane za infrastrukturę i upublicznione, tak jak drogi i sieć energetyczna. Giganci mogliby być wtedy kontrolowani przez rządy znacznie mocniej, a nasze dane uznano by za dobra naturalne XXI w. – tłumaczy Ngei.

Z internetu będziemy korzystać w pewnym sensie tak, jak z telewizji – coraz więcej, coraz wygodniej, z coraz mniejszym wysiłkiem, ale też coraz głupiej i bardziej bezmyślnie.

Kiedy zapytałem o przyszłość internetu Radka Czajkę, programistę współpracującego z Fundacją Nowoczesna Polska, zwrócił uwagę na podobne kwestie. – Jeśli coś nie jest dziś bezpośrednio zintegrowane z wielkimi platformami, znika z pola widzenia – tłumaczy. Ta wypowiedź od razu przywodzi na myśl portale, których główny ruch wejść na stronę uzależniony jest od przekierowań z postów na Facebooku. – Największe korporacje, zajmujące kluczowe pozycje, dostają do ręki ogromną władzę kształtowania przepływu informacji – podkreśla Czajka. Według niego wszystkie problemy, które pojawiły się w ostatnich latach, takie jak zalew fake newsów czy masowa manipulacja polityczna przy użyciu botów i trolli, są z tym związane. 
– Serwisy rynkowych gigantów są jak ogromne sieci neuronowe, które uczą się maksymalizować klikalność (vide: algorytmy Facebooka) – a my, użytkownicy, jesteśmy ich neuronami. Sieci uczą się i uczą nas, jak sprawiać, żebyśmy jak najwięcej czasu spędzali na jak najszybszym, kompulsywnym, za to możliwie rozemocjonowanym przerzucaniu się strzępami informacji. Innymi słowy – zajęły miejsce mediów, i stały się doprowadzonym do skrajności tabloidem. – dodaje. Jak więc zdaniem Czajki będzie wyglądał internet za 10 lat w świetle tak niepokojących tendencji? – Gdyby chcieć ten trend rozwijać wprost, należałoby powiedzieć, że z internetu będziemy korzystać w pewnym sensie tak, jak z telewizji – coraz więcej, coraz wygodniej, z coraz mniejszym wysiłkiem, ale też coraz głupiej i bardziej bezmyślnie – twierdzi programista. 

Sieć jako miasto portowe i jego migrujący mieszkańcy

Bardziej obiecującą wizję przyszłości sieci dzieli się ze mną Ewa Fabian, prawniczka specjalizująca się w prawie nowych technologii, która współpracuje z Fundacją Rozwoju Edukacji Elektronicznej. Według ekspertki internet w najbliższych latach nasili migrację. – Sieć przyczynia się do wywołania silniejszej reakcji w fizycznej rzeczywistości na różne zjawiska, związane m.in. z ochroną przyrody, polityką, kulturą, jakością relacji międzyludzkich. Dzieje się to z dużą intensywnością w bardzo różnych kierunkach – mówi. Słowa Fabian można spokojnie odnieść do zamkniętych baniek w mediach społecznościowych, gdzie ludzie ograniczają swoje kontakty do osób, z którymi łączą ich zainteresowania i światopogląd. Okazuje się, że w przyszłości może to mieć większe przełożenie na nasze miejsce zamieszkania.

Przyszłość oparta będzie na sieciach osób darzących się zaufaniem, w ramach platform traktowanych jako godne zaufania. Będzie to miało mniejszy związek z fizycznym miejscem, a większy z aktywnością, tzn. tworzeniem treści i kontaktów. 

– Ludzie fizycznie znajdujący się niedaleko mogą podążać zupełnie innymi ścieżkami rozwoju w bardzo szybkim tempie. Jedni z nich będą radykalizować swoje lęki czy poczucie niesprawiedliwości, którego doświadczyli. Inni nagle dojdą do wniosku, że chcą się uczyć programowania, założyć start-up i płacić kryptowalutami. Przyszłość oparta będzie na sieciach osób darzących się zaufaniem, w ramach platform traktowanych jako godne zaufania. Będzie to miało mniejszy związek z fizycznym miejscem, a większy z aktywnością, tzn. tworzeniem treści i kontaktów. Kontakt z osobami o potencjalnie zbliżonym profilu będzie pozwalał na przetrwanie – na rynku pracy, w ramach określonej profesji, biznesu, uprawianej sztuki czy zajęcia – uważa Fabian. Komu będzie najłatwiej przetrwać w takich warunkach? Na to pytanie specjalistka też ma odpowiedź. Uważa, że sieć jest łaskawa dla ludzi kreatywnych, proaktywnych, posiadających wartościową wiedzę, tych, którzy umieją myśleć abstrakcyjnie i systemowo, a także tzw. nerdów. – To te osoby zyskują na zmianach, bo mniej może liczyć się bierne posłuszeństwo, a bardziej energia, zaangażowanie. Jako przykład takiej osoby wskazałabym Alexandrę Ocasio Cortez – dodaje. Fabian zwróciła jednocześnie uwagę, że technologie w tej wizji przyszłości także będą opierać się na zaufaniu. Dotyczy to np. technologii rozproszonych rejestrów (technologia stojąca za zjawiskiem m.in. waluty wirtualnej), które przenosząc wartość, którą jest zaufanie, od struktur państwowych do sieci, mogą odbierać znaczenie tym pierwszym. Czy to zjawisko, którego powinniśmy się obawiać? Ekspertka uważa, że jakość interakcji w sieci będzie coraz wyższa, zarówno od strony estetycznej, jak i kultury komunikacji i prezentowanych treści. Przewiduje intensywny rozwój pomimo, a nawet wbrew zagrożeniom. – I mam wielką nadzieję, że źródłem tych obiektywnych zagrożeń nie jest lub nie stanie się w pewnym momencie państwo – dodaje.

Co zrobią politycy?

Radek Czajka szansę na ograniczenie przyszłych niebezpieczeństw związanych z siecią widzi właśnie w działaniach rządów. – Światełko nadziei postrzegam w działaniach Unii Europejskiej, gdzie widać już dużo zrozumienia, że zwariowana sfera publiczna ostatnich lat jest pokłosiem zwariowanej logiki mediów internetowych. Pierwszym krokiem pokazującym, że pozytywna zmiana jest możliwa, jest słynna nowa dyrektywa o prawie autorskim, która sypie trochę piasku w tryby korporacji internetowych. To batalia trwająca od miesięcy, bo cyberkorporacje medialne bronią się przed nią, strojąc się w piórka rzeczników wolności słowa. Ale jest szansa, że do wiosny zostanie przegłosowana przez Parlament – mówi Czajka. Do wspomnianej przez niego dyrektywy UE, w której znalazły się kontrowersyjne artykuły 11. i 13., Paweł Ngei podchodzi z większą ostrożnością. Na swoim blogu alxd.org zwraca uwagę, że ich implementacja zależna jest od decyzji polityków na szczeblach krajowych, co może prowadzić do zagrożeń i faktycznej cenzury prewencyjnej wielu treści. Do tego oba dokumenty, jego zdaniem, pisane były tak, aby wzmocnić monopolistów. A co jeśli politycy w przyszłości dalej nie będą mieli dobrych pomysłów, jak reagować na zmiany? Ewa Fabian typuje, że zmiany w legislacji będą dyktować działania oddolne. – Według moich przewidywań pojawią się normy pozaprawne lub też normy w rodzaju w rodzaju lex mercatoria, tworzone przez energiczne jednostki, a nie narzucane przez państwo. Przykładem są dobre praktyki stosowane przez przedstawicieli jakiejś gałęzi technologii, np. – co miało miejsce w Polsce – przedsiębiorców zajmujących się obrotem walutą wirtualną.

Jak widać, przyszłość internetu będzie ważyła się na wielu szczeblach i być może już najbliższe miesiące zadecydują o kierunku jego rozwoju. Zamiast śledzić nowinki technologiczne, w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: „co będzie za 10 lat”, powinniśmy raczej jednak przyglądać się bacznie działaniom polityków, ruchów społecznych czy nowocześnie myślących przedsiębiorców. To na nich spoczywa odpowiedzialność za to, w jakim stopniu sieć w 2029 r. okaże się dla nas bezpiecznym i ułatwiającym rozwój miejscem. A to, czy mejle przesyłać będziemy myślami, mrugnięciem oka, kiwnięciem ręki czy klasycznym kliknięciem palca, to kwestie – oczywiście ciekawe – ale silnie uzależnione od tego, kto będzie miał większa kontrolę nad wirtualnym światem. 


Wypowiedzi Pawła Ngei objęte są licencją CC-BY 4.0 PL. Korzystając z nich, wskaż jako twórców Pawła Ngei i Papaya.Rocks. Aby zapoznać się z treścią licencji, kliknij tutaj.
 

000 Reakcji

Pisze o muzyce, trendach i kulturze; uprawia w sieci trolling artystyczny. Autor książki poetyckiej "Pamiętnik z powstania" (2013). Teksty i wiersze publikował m.in. w NOIZZ.pl, F5, Screenagers.pl, Dwutygodnik.com.

zobacz także

zobacz playlisty