Trendy |

Pokolenie PlayStation?10.11.2020

fot. Pixabay

Stoimy u progu nowej generacji konsol i już za moment, lada chwila, dziarsko przestąpimy go z Xboxem Series X albo PlayStation 5 pod pachą.

Może i nie pamiętam pierwszego cukierka, którego dostałem od swojego dziadka, ale za to pamiętam dreszcze, jakie mnie przeszły, gdy zobaczyłem PlayStation. Kolega z bloku pożyczył konsolę od znajomego, a temu przysłał ją ojciec z Ameryki. Mieliśmy co prawda same płyty z wersjami demo z „Official PlayStation Magazine”, ale było ich kilkanaście. Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia, bo Tekkena widywałem do tej pory tylko na automatach, podczas szkolnych wycieczek do Zakopanego. A tutaj był jeszcze lepszy, bo „dwójka”. Nie miałem pojęcia, że takie gry można mieć pod strzechą. Z prostej przyczyny – miałem wtedy jakieś trzynaście, może czternaście lat i trójwymiar wydawał mi się zarezerwowany tylko i wyłącznie dla salonu gier.

Tekken 2 Intro

Zawsze mieliśmy u siebie jakiś komputer, od Timexa przez Commodore do Amigi, a konsole, z których znałem tak naprawdę raptem słynne Pegasusy, Gameboya i stare Atari, wydawały mi się bardziej zabawkami niż narzędziami do „prawdziwego” grania. Lecz nieważne, z czym mi się co kojarzyło, bo niezaprzeczalnym faktem jest, że z PlayStation przyszła rewolucja.

Nie będzie przesadą powiedzieć, że przed ćwierćwieczem konsola Sony zdefiniowała całe pokolenie. Mało kto z nas spodziewał się, że gry mogą TAK wyglądać.

Sony było na rynku zupełnie nowym graczem, choć przez lata flirtowało z gigantami trzęsącymi ówcześnie branżą, Nintendo i Segą. Po tym, jak wszystkie opcje współpracy między firmami zakończyły się fiaskiem, japoński koncern został z konsolą jak Himilsbach z angielskim. Lecz zamiast podkulić ogon i dalej zajmować się telewizorami, Sony wykonało niespodziewany fikołek: zaprojektowało sprzęt do końca, proponując konsolę nowej generacji sporo taniej niż Sega i z przyjaźniejszą ofertą dla potencjalnego producenta gier niż znane z rygoru, autorytarne Nintendo.

I było też coś jeszcze: PlayStation oferowało owo doświadczenie „prawdziwego” grania, które utożsamiałem do tej pory z komputerami. Obok gier z czysto arcade’owym rodowodem, jak rzeczony Tekken czy Ridge Racer, były przecież Tomb Raider i Resident Evil, tytuły opierające się na fabularnej narracji, której przyporządkowane były kolejne sekwencje. Poza tym nie minęły dwa lata, a PlayStation było tak powszechne, że utworzyła się swoista społeczność graczy wymieniających się płytami, najczęściej piratami, co wtedy mało kogo dziwiło. Ba, kolega, który jako jedyny nabył Nintendo 64 z grami po dwieście złotych uznawany był, posługując się eufemizmem, za niemądrego. Relacje koleżeńskie, których fundamentem było PlayStation, cementowały nie tylko wspólne gusta i kolektywne granie, ale też i czasopisma poświęcone konsolom, jak „Neo” czy „PSX Extreme”, jedyne dostępne źródła wiedzy na temat tego, co wyszło, wychodzi i wyjdzie. Nie będzie przesadą powiedzieć, że przed ćwierćwieczem konsola Sony zdefiniowała całe pokolenie. Mało kto z nas spodziewał się, że gry mogą TAK wyglądać.

Sukces PlayStation 2 był bezprecedensowy, a produkcje konsoli zakończono dopiero po dwunastu latach, kiedy na sklepowych półkach od dawna gościła już jej następczyni.

A jednak. To, że premierę PlayStation 2 zapowiedziano na rok 2000 było niejako symboliczne, granie miało wejść na jeszcze wyższy poziom. Nintendo podjęło jeszcze jedną próbę z Gamecube’em, który sprzedał się znacznie poniżej oczekiwań, i powoli zaczynało obierać inny kurs, który później okaże się dla firmy trafionym. Ale wówczas wydawało się, że wszyscy złożyli broń i na polu bitwy zostało wyłącznie Sony. Fiasko Segi z Dreamcastem, konsolą zbrodniczo niedocenioną, przypieczętowało praktycznie brak konkurencji. PlayStation po raz kolejny triumfowało, a przeskok jakościowy był znaczący. Pojawiły się bowiem rozbudowane otwarte światy, tekstury wygładzono, standardem były analogowe gałki i wibracje. No i wjechał też internet, czyli otworzył się świat gry wieloosobowej. Sukces PlayStation 2 był bezprecedensowy, a produkcje konsoli zakończono dopiero po dwunastu latach, kiedy na sklepowych półkach od dawna gościła już jej następczyni. Pojawiły się gry ponadczasowe, które zachwycają nawet po ćwierćwieczu. Swój marsz ku legendzie rozpoczęła na dobre seria Grand Theft Auto po gruntownym liftingu, powstały arcydzieła jak Shadow of the Colossus, narodziła się trwająca do dziś seria God of War. Sony przyjęło strategię opierania swojego sukcesu na wyjątkowych markach, kojarzonych wyłącznie z PlayStation, co umacniało atmosferę niejakiej ekskluzywności. Lecz rynek nie znosi próżni (choć to może niesprawiedliwe stwierdzenie, bo przecież Nintendo nie oddało pola, ale ich eksperymenty ze sprzętem nie były nastawione na bezpośrednią konfrontację z Sony) i na arenie pojawił się kolejny gracz – Microsoft. I szybko wskoczył na miejsce zajmowane przed laty przez swojego rywala, czyli zawodnika z zupełnie innej bajki, outsidera głodnego sukcesu. 

Rynek nabrał takiego rozpędu, że blockbustery ze świata gier miały budżety nieustępujące tym hollywoodzkim i przynosiły jeszcze większe zyski, a często oferowały rozrywkę na poziomie wyższym niż to, co miał do zaoferowania kinowy repertuar

Xbox, wypuszczony niecałe dwa lata po PlayStation 2, mniej więcej równo z Gamecube’em (na marginesie: sprzedał się od niego nieznacznie lepiej), był jednak tylko próbą generalną przed konsolą Xbox360, która miała nawiązać równą walkę z PlayStation 3. I tak też się stało. Po raz pierwszy od dekady gracze znowu podzielili się na dwa obozy, będąc zmuszonymi dokonać trudnego wyboru między, na przykład, Uncharted i The Last of Us z jednej strony, a Gears of War i Halo z drugiej. No, chyba że ktoś miał fundusze na oba urządzenia.

Rywalizacja obu konsol przysłużyła się graczom, a ja dojrzałem na tyle, że zacząłem zawodowo zajmować się grami, pisząc o nich nie tylko dla pism branżowych, ale przede wszystkim do tak zwanego mainstreamu, przekonując swoje redakcje, że nie można przymykać oka na to, co się dzieje. Niektórzy rozumieli, inni nie. Nie dało się jednak już dłużej unikać tematu gier, machać ręką na wspomniane The Last of Us, na Red Dead Redemption czy rodzimego Wiedźmina. Rynek nabrał takiego rozpędu, że blockbustery ze świata gier miały budżety nieustępujące tym hollywoodzkim i przynosiły jeszcze większe zyski, a często oferowały rozrywkę na poziomie wyższym niż to, co miał do zaoferowania kinowy repertuar, dopracowując nie tylko gameplay czy grafikę, ale i scenariusze. Statystyczny posiadacz konsoli nie miał już nastu lat, ale był po trzydziestce. Xbox 360 i PlayStation 3 do końca szły łeb w łeb i wydawało się, że kolejna generacja konsol będzie jeszcze bardziej ekscytująca.

Tymczasem okazało się inaczej. Microsoft został przez Sony zdeklasowany. Przyczyn klęski amerykańskiej firmy jest całe mnóstwo, lecz, krótko mówiąc, można powiedzieć, że kompletnie nie zrozumiano przyczyn sukcesu Xboxa 360 i chciano przerobić konsolę na sprzęt do wszystkiego. Sony na potknięciu konkurencji skorzystało. PlayStation 4 nie miało sobie równych, sprzedaż Xboxa One zamknęła się w czterdziestu milionach egzemplarzy, podczas gdy konsoli Sony zeszło ich ponad sto. Skok jakościowy z jednej generacji na drugą był niezaprzeczalny, choć wydaje się, że poprzednie już pokolenie konsol (piszę te słowa w dniu premiery Xboxa Series X/S) nie wypracowało nowego, rewolucyjnego języka, a wszystkie próby z PlayStation VR czy kolejnymi wersjami Kinecta były jedynie gadżetami. Microsoft otrzymał jeszcze i inny cios, od nagle przebudzonego Nintendo, którego genialny Switch okazał się hitem sprzedażowym oraz fenomenalnym sprzętem łączącym zalety konsoli stacjonarnej i handhelda. Japońska firma kroczyła wytyczoną przez siebie ścieżką. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta.

Dlatego też, gdy nadeszła pora na premierę bieżącej generacji konsol, Xboxa Series X/S i PlayStation 5, Nintendo umyło ręce, nie dołączając do wyścigu. Kto zwycięży? Trudno, oczywiście, orzec, choć wydaje się, że z rozpędu to Sony zgarnie sporą część puli graczy. Często o wyborze danej konsoli decyduje jej popularność i tutaj posiadające ogromną klientelę PlayStation już na starcie ma fory. Microsoft musi niejako budować bazę od nowa, ale ma na to szansę dzięki oferowanym usługom abonamentowym. Na razie nie sposób wyrokować, jak będzie, lecz na pewno z korzyścią dla nas. Miałem już szczęście testować nowego Spider-Mana: Milesa Moralesa i jest to rzecz znakomita, studio poprawiło i tak bardzo dobrą pozycję i wygładziło wszystko to, co nie grało. A dziś po pracy odpalam nowego Xboxa. Niech się rozpoczną igrzyska.

000 Reakcji

Samozwańczy spec od kultury popularnej, krytyk i tłumacz. Z równym zapałem chłonie filmy, komiksy i gry.

zobacz także

zobacz playlisty