10 filmów, które chcielibyśmy ponownie obejrzeć po raz pierwszy01.04.2021
Te najbardziej zakręcone fabularnie i narracyjnie ogląda się z każdym kolejnym seansem bardziej świadomie, wiedząc, czego się spodziewać, ale nic nie przebije pierwszego spotkania z Tylerem Durdenem w Podziemnym kręgu czy momentu poznania tożsamości Keysera Sözego w Podejrzanych. Nic nie dorówna szokującemu odkryciu, co znajduje się w pudełku w wielkim finale Siedem. Ba, nostalgia nostalgią, jednak żaden kolejny seans nie da widzowi tyle anarchicznej frajdy, ile wielkie starcie Kevina McCallistera z włamywaczami w Kevinie samym w domu, gdyż nie tylko zwroty akcji sprawiają, że filmowe doświadczenia stają się niepowtarzalne. Bo co z pierwszym spotkaniem z Gwiezdnymi wojnami i niemym zachwytem nad ujęciem zachodu dwóch słońc nad Tatooine? Co z wirującymi do [I’ve Had] The Time Of My Life Jennifer Grey i Patrickiem Swayze’em? Takich seansów i emocji jest dosłownie tyle, ilu jest widzów, przygotowaliśmy zatem zestawienie dziesięciu różnorodnych filmów, których żałujemy, że nie możemy obejrzeć znów po raz pierwszy.
Przed wschodem słońca (1995), reż. Richard Linklater
Niby tylko przechadzający się nocnymi uliczkami Wiednia chłopak i dziewczyna przerzucają się uwagami, refleksjami i poglądami. Niby tylko opowieść o dwójce różniących się ideologicznie, kulturowo i politycznie młodych ludzi, którzy odnajdują w sobie na jedną noc siłę, by porzucić zakładane na co dzień maski i spontanicznie poddać się magii chwili. Niby tylko alternatywna komedia romantyczna rozgrywająca się we wciąż analogowych czasach, gdy znacznie trudniej było odnaleźć się w gąszczu ludzi. Przygoda Jesse’ego i Celine wpłynęła jednak nie bez powodu na przynajmniej dwa pokolenia widzów i przedefiniowała pojęcie filmowego romantyzmu. Dziś już nie musimy dociekać, czy pozornie cyniczny Amerykanin i uroczo neurotyczna Francuzka spotkali się rok później w wyznaczonym miejscu i czasie, jednakże brak tej niepewności sprawia, że Przed wschodem słońca jest trochę innym filmem. Nie lepszym, nie gorszym. Innym.
Piła (2007), reż. James Wan
Dla niektórych pierwszy seans mógł okazać się wręcz traumatyczny, bo widz niegustujący w thrillerach psychologicznych nie był gotowy na spotkanie z kaznodziejskim seryjnym mordercą, który torturuje fizycznie i mentalnie swoje ofiary, żeby nauczyć je doceniać piękno i kruchość życia. Założenie jest proste – dwóch mężczyzn zamkniętych w upiornej łazience toczy psychologiczną grę z niewidzialnym potworem – ale film został nakręcony tak sugestywnie, że wywraca żołądek do góry nogami. Nie tylko ze względu na błyskotliwie wprowadzony zwrot akcji. Od mocno koszmarnych pomysłów antagonisty, które znalazły licznych filmowych naśladowców, po świdrujący w głowie długo po ukończeniu seansu motyw Charlie’ego Clousera, Piła była tchnieniem świeżości na obszarze psychologicznej grozy. Dziś licząca prawie dziewięć filmów seria stała się karykaturą oryginalnych założeń twórców.
Park Jurajski (1993), reż. Steven Spielberg
W Parku Jurajskim także mieliśmy do czynienia z niebezpiecznymi filmowymi potworami, jakże jednak innymi od chorego psychicznie Johna Kramera i jego równie spaczonych akolitów. Mowa przecież o dinozaurach, wymarłych na długo przed nastaniem ery ludzkiej, ale przywróconych do życia przez ekscentrycznego bogacza, by stać się atrakcją parku rozrywki, jakiego świat jeszcze nie widział. Dzieło Spielberga trzyma oczywiście wciąż poziom, po prawie trzydziestu latach od premiery, jednak nie może, z oczywistych względów, oferować tak intensywnych doznań jak za pierwszym razem. Zarówno tych pozytywnych, jak w zilustrowanym mistrzowską muzyką Johna Williamsa fragmencie pierwszego spotkania z brachiozaurami, jak i tych negatywnych – jak choćby w scenie, w której jedna z bohaterek odkrywa w mrocznym bunkrze oderwaną rękę człowieka, na którego pomoc liczyła. Piękno i groza w niepowtarzalnym filmowym spektaklu.
Krzyk (1996), reż. Wes Craven
Trudno dziś w pełni pojąć, jak bardzo Krzyk zmienił podejście świata filmu do gatunku horroru i psychologicznego dreszczowca, jednak prawda jest taka, że gdyby nie perfidne gierki mordercy w masce ducha, przerażające w pierwszej połowie lat 90. głównie idiotycznymi schematami kino grozy zostałoby skazane na marginalizację. Nie doszłoby być może ani do realizacji obrazowych Pił, ani found-footage’owych Paranormal Activity, ani kolejnych antologii jak American Horror Story. Cóż takiego miał Krzyk? Oryginalność, bezwzględność, post-modernistyczną świadomość. Pamiętacie zapewne szokujący prolog z udziałem gwiazdy Drew Barrymore. Pamiętacie zapewne zabarwione czarnym humorem dyskusje bohaterów o schematach kina grozy, w które nie należy wpadać, jeżeli chce się przeżyć. Pamiętacie zapewne finał, w którym amoralny morderca ujawnia swą tożsamość, dostarczając nie tylko efektownego zwrotu akcji, ale także ciekawych refleksji.
Szeregowiec Ryan (1998), reż. Steven Spielberg
Refleksji dostarcza również Szeregowiec Ryan, na poły patriotyczna, na poły gorzka opowieść o niewielkim oddziale amerykańskich żołnierzy, którzy przemierzają okupowaną przez Niemców Francję pod wodzą byłego nauczyciela angielskiego, by odnaleźć i ocalić od śmierci tytułowego chłopaka – tylko dlatego, że trójka jego braci zginęła na wojnie, więc on umrzeć nie może, stając się amerykańskim symbolem nadziei. Tylko? A może aż? Każdy z widzów musi odpowiedzieć sobie na te i wiele innych pytań, ale prawda jest taka, że podobne pytania kino wojenne stawiało od dawna. Wyjątkowość pierwszego spotkania z Szeregowcem... wynikała z tego, że Spielberg umieścił widza w samym środku wojennych działań, i w trakcie hekatomby na plaży Omaha, i w ogarniętych traumą francuskich miasteczkach, w których ludzkie życie jest warte tyle, na ile je wycenia strzelający. Kolejne seanse Szeregowca... są równie intensywne, ale ten pierwszy raz...
Osada (2004), reż. M. Night Shyamalan
Shyamalan dorobił się reputacji specjalisty od zwrotów akcji, zaś finałowa wolta Szóstego zmysłu jest stawiana za przykład jednego z najlepszych twistów kina. Ucierpiały na tym filmy takie jak Osada – piękna, liryczna opowieść o niewidomej, lecz wyczuwającej niektóre kolory dziewczynie, której wielowymiarowa podróż została spłaszczona przez wyczekiwanie „shyamalanowskiego zwrotu akcji”. Tych w Osadzie są trzy, przy czym ten najbardziej znany i krytykowany, ostatni, jest najmniej ważny fabularnie, zaś sam film to tyle ekscentryczny horror o potworach kryjących się w leśnych kniejach co przejmująca, ubrana w mocno melancholijne szaty refleksja nad ludzkim strachem i sumieniem, nad granicą dzielącą dobre intencje od ignorancji, despotyzmu – i potworności. Film, który zaczyna się oglądać dla zwrotów akcji, ale kończy z zupełnie innym nastawieniem i świadomością jego wizualnych, muzycznych i fabularnych bogactw.
Spirited Away: W krainie Bogów (2001), reż. Hayao Miyazaki
Istnieje wiele różnych dróg prowadzących do zakochania się w magicznych, surrealistycznych, odmiennych kulturowo japońskich produkcjach anime, jednakże pomimo upływu lat arcydzieło Miyazakiego i Studia Ghibli wydaje się wciąż jedną z najlepszych. Opowieść o dziesięcioletniej dziewczynce, która trafia zupełnym przypadkiem do krainy bogów, demonów i różnych bóstw z japońskiego folkloru, gdzie przechodzi duchową odyseję, żeby uratować zamienionych w świnie rodziców, jest specyficzną przypowieścią oddziałującą zarówno na emocje, jak i intelekt. A także na zmysły, gdyż oddany za pomocą barw, tekstur i oryginalnej kreski koloryt japońskich tradycji kryje w sobie piękno i grozę, jakich ze świecą szukać w amerykańskich czy ogólnie zachodnich animacjach. Spirited Away pozostaje filmem czarującym i zaskakującym po wielu seansach, ale ten pierwszy był najbardziej magiczny, zwłaszcza jeśli niepoparty znajomością innych anime.
Król Lew (1994), reż. Rob Minkoff, Roger Allers
Co wcale oczywiście nie oznacza, że zachodnie animacje nie mogą być magiczne. Oczywiście, że mogą. Ubrana w zwierzęce szaty, błaha z pozoru opowiastka o małym lwiątku, które dojrzewa do stania się dobrym i odpowiedzialnym władcą rozległego i różnorodnego gatunkowo królestwa, jest mocno zabarwioną grecką tragedią i szekspirowskim dramatem wielowymiarową przypowieścią o rodzicielstwie, mocy przyjaźni, poszukiwaniu tożsamości oraz dojrzewaniu do samoświadomości. Filmem, który po raz kolejny udowodnił, że kino animowane może być skierowane i do dziecięcego, i do dorosłego widza, że brak aktorskich ról nie sprawia, że historia traci na głębi i znaczeniu. Oczywiście pierwszy seans Króla Lwa to swoista emocjonalna trauma po scenie w wąwozie, ale też podziw nad wizualnym majestatem prologu, relaksujące jedzenie robali i mnóstwo innych pamiętnych fragmentów.
Trylogia Qatsi (Koyaanisqatsi, Powaqqatsi, Naqoyqatsi) (1988-2002), reż. Godfrey Reggio
Nasze zestawienie pełne jest produkcji fabularnych oddziałujących na emocje, intelekt i zmysły widza, ale przecież kino dokumentalne nie odstaje od niego w tych aspektach! Dowodem na to bodaj najsłynniejsza eksperymentalna trylogia w dziejach kina, pozbawiona dialogów, rozmów z ekspertami, oparta głównie na synergii wymownego obrazu z ilustrującym go dźwiękiem. Smutna refleksja nad zmieniającym się obliczem gatunku ludzkiego, który w oczach reżysera stracił swą niewinność na rzecz mariażu z rozwojem technologicznym i powiązanym konsumpcjonizmem. Zarówno w perspektywie szeroko rozumianego Zachodu, jak i krajów Trzeciego Świata. Reggio nie oskarża, lecz podaje w wątpliwość, zamienia myśli na obrazy, zastanawia się nad różnymi aspektami tej relacji – ale interpretacje i wnioski pozostawia widzowi. Jeśli jakiekolwiek filmy zasługiwały kiedykolwiek na określenie „wizualne poematy”, byłaby to właśnie trylogia Qatsi.
Psychoza (1960), reż. Alfred Hitchcock
Na koniec żelazna klasyka światowego kina, która mimo ponad sześćdziesiątki na karku wciąż trzyma w napięciu, wywołuje dreszczyk ekscytacji z rozwoju śledztwa, a także szok w scenie pod prysznicem, mimo że w XXI wieku tożsamość mordercy znają często nawet ci widzowie, którzy filmu nie widzieli (choćby za sprawą serialu o młodości Batesa). Psychoza nie tylko odmieniła postrzeganie przemocy i kobiecej seksualności w amerykańskim kinie, ale też wytyczyła nowe kierunki fascynacji widzów zbrodnią i deprawacją, starannie ukrywanymi przez całe dekady pod sztuczną moralnością kodeksu Haysa. Nade wszystko Psychoza jest dreszczowcem doskonałym, który korzysta w stu procentach z miejsca i czasu akcji, wodząc publiczność za nos i każąc skonfrontować się z mrokiem, który każdy w sobie nosi. Wypada pozazdrościć tym, którzy mieli okazję obejrzeć Psychozę po raz pierwszy w chwili premiery. To musiało być doświadczenie!
zobacz także
- Sztuczna inteligencja na pomoc dermatologom. Algorytm wykryje i precyzyjnie określi nowotworowe zmiany skórne
Newsy
Sztuczna inteligencja na pomoc dermatologom. Algorytm wykryje i precyzyjnie określi nowotworowe zmiany skórne
- Brudnopis współczesnego twórcy. Po co robić filmowe notatki? sponsorowane przez Samsung
Trendy
Brudnopis współczesnego twórcy. Po co robić filmowe notatki?
- Czy jesteś „superrozpoznawaczem twarzy”? Przekonaj się dzięki testowi australijskich naukowców
Newsy
Czy jesteś „superrozpoznawaczem twarzy”? Przekonaj się dzięki testowi australijskich naukowców
- James Hetfield projektuje stoliki kawowe. Wokalista Metalliki wkrótce rozda je w charytatywnej loterii
Newsy
James Hetfield projektuje stoliki kawowe. Wokalista Metalliki wkrótce rozda je w charytatywnej loterii
zobacz playlisty
-
Nagrody Specjalne PYD 2020
02
Nagrody Specjalne PYD 2020
-
Tim Burton
03
Tim Burton
-
Papaya Films Presents Stories
03
Papaya Films Presents Stories
-
Walker Dialogues and Film Retrospectives: The First Thirty Years
12
Walker Dialogues and Film Retrospectives: The First Thirty Years