Opinie |

Łukasz Orbitowski | Oda do zakupów17.09.2020

ilustracja: flacoux

Nienawidzę kupowania. Chcecie mego nieszczęścia – weźcie mnie na zakupy.

Naprawdę nie wiem, skąd mi się to wzięło. Kupowanie mam za koszmar, a przy tym rzecz niekonieczną. Z dziewczyną co tydzień kłócimy się, bo jej zdaniem musimy iść na zakupy. Skończyło się masło i wędlina. W pudełku z kapsułkami do pralki widać już dno. Sam nie dostrzegam tego rodzaju trudności. Zamiast masła chleb można polać oliwą. W czasach kawalerskich do pralki wlewałem Ludwika. Ubrania też były czyste.

We wczesnym dzieciństwie pójście do sklepu uznawałem za gehennę, poniekąd słusznie. Wyrastałem podczas wielkiej smuty, po stanie wojennym, kiedy brakowało niemal wszystkiego. Mama pracowała w dwóch miejscach naraz, żeby nas utrzymać, więc ja musiałem odstać swoje w kolejkach po cukier i inne dobra pierwszej potrzeby.  Czekało się i po parę godzin. Wściekałem się o to strasznie, bo chciałem czytać ksiażki, egoista jeden. 

Nienawiść do kolejek została mi do dzisiaj i dalej wolę nie kupić, niż czekać w kolejce. W młodości postępowałem inaczej. Chętnie o tym napiszę, abyście wiedzieli, jaki byłem popieprzony. Otóż jakoś ćwierć wieku temu na osiedlu, gdzie pomieszkiwałem otwarto pierwszą Biedronkę. Ludzie tam się garnęli, bo tanio. Polska była wówczas bardzo biedna. Z pięciu kas pracowały najwyżej dwie, co w połączeniu z zainteresowaniem klientów generowało ogromne kolejki. Ja pakowałem swoje skromne zakupy w koszyk (jogurt, jakieś bułki, masło, wędlina i oczywiście piwo na wieczór), dodawałem ceny w głowie, następnie mijałem wielką kolejkę, przeskakiwałem przez blokadę, kładłem pieniądze na taśmie nieczynnej kasy i przechodziłem koło starego ochroniarza, który nie śmiał mnie zatrzymać. Byłem młodym, głupim chamem w puchowej kurtce, nikim więcej. Bardzo chciałem umrzeć. Zrobiłbym też wszystko, żeby nie przebywać w sklepie.  

Właściwie nie dostrzegam różnicy pomiędzy kupowaniem przez sieć i tym tradycyjnym. Może to pierwsze trwa trochę krócej. Ale męczę się podobnie, wyglądając końcówki mojej udręki.

Teraz znormalniałem. Podczas zakupów maszeruję zupełnie spokojnie, choć we mnie tyka bomba z nieokreślonym zapłonem, a wyobraźnia podsuwa wizję wielkiego ognia, pochłaniającego Biedry, Lidle i Auchany. Z internetem mam podobnie. Właściwie nie dostrzegam różnicy pomiędzy kupowaniem przez sieć i tym tradycyjnym. Może to pierwsze trwa trochę krócej. Ale męczę się podobnie, wyglądając końcówki mojej udręki.

Tego rodzaju paranoiczna postawa ma bardzo bogate konsekwencje. Na przykład przez całe moje życie ubierały mnie kobiety. Najpierw mama, potem kolejne partnerki. W każdym razie wszystkie pary spodni, bluz i kurtek, dosłownie każdy łach (z wyjątkiem t-shirtów, do czego jeszcze dojdę) został wciśnięty na moje ciało przez troszczącą się osobę płci przeciwnej. Wierzgałem i chciałem uciekać, co utrudniało nakładanie.

Weźmy taki przykład. Gdzieś w głębi szafy leży zimowa kurtka. Jak co roku mam nadzieję, że zima będzie wyjątkowo lekka i nie będę musiał jej, tej kurtki, zakładać. Przechodzę do marca w skórze albo fleku. Moja dziewczyna pyta się wtedy, o co mi u diabła chodzi. Odpowiadam, że nienawidzę tej kurtki. Jest brzydka, nieforemna i ma za dużo kieszeni. Wówczas słyszę, że sam taką kupiłem. No pewnie, kupiłem, bo wisiała pierwsza z brzegu.

Przez lata żyłem trochę jak mnich, a przynajmniej uważałem, że należy mieć jak najmniej. (...)Tę postawę inspirował źle rozumiany romantyzm wyrażający się w gotowości natychmiastowego porzucenia życia. Chciałem mieć mało rzeczy, żeby w każdej chwili wyjść i nie wrócić. 

Z jedzeniem mam podobnie. Przez lata na śniadanie jadłem wyłącznie kanapki z wędliną i serem bądź tosty (z wędliną i serem, a jakże), zaś propozycja obiadowa składała się z szerokiego wachlarza trzech różnych potraw, które potrafiłem samodzielnie przyrządzić (kura w śmietanie, łosoś z patelni, makaron z tuńczykiem oraz brokułem jako niezbędnym, choć akcydentalnym elementem roślinnym). Raz zrobiłem curry, choć może mi się śniło. W tej postawie kryło się coś więcej niż kawalerski minimalizm. Po prostu w sklepie zawsze kupowałem te same produkty. Wiedziałem, gdzie leżą i nie traciłem czasu.

Przez lata żyłem trochę jak mnich, a przynajmniej uważałem, że należy mieć jak najmniej. Posiadałem dwie pary spodni (jedne na na sobie, drugie w praniu), do tego jakieś dresy, bluzę, kurtkę, parę koszulek. Rozdawałem przeczytane książki i zdewastowałem do cna malutkie archiwum własnej twórczości. Tę postawę inspirował źle rozumiany romantyzm wyrażający się w gotowości natychmiastowego porzucenia życia. Chciałem mieć mało rzeczy, żeby w każdej chwili wyjść i nie wrócić. 

Najpierw, za komuny niczego nie było, potem było wszystko, lecz kosmicznie drogie. W moim domu panował kult przedmiotu. Mieliśmy talerze, z których nie wolno było jeść i krzesło, na którym nie mogłem siadać. Nienawidziłem tego.

Skąd mi się to wzięło? Może obserwowałem zaaferowanie rodziców, zdobywających kolejne produkty i sprzeciwiłem się temu z jakiegoś mglistego powodu? Najpierw, za komuny niczego nie było, potem było wszystko, lecz kosmicznie drogie. W moim domu panował kult przedmiotu. Mieliśmy talerze, z których nie wolno było jeść i krzesło, na którym nie mogłem siadać. Nienawidziłem tego. Może ta nienawiść sprzęgła się z niechęcią do stania w kolejce i dlatego dostaję palpitacji serca gdzieś w alejce pomiędzy płynem do płukania tkanin a papierem toaletowym?

Zakupy przyjemnościowe, prezenty dla samego siebie, rozumiane jako nagroda i radość są mi równie obce co fizyka kwantowa. W konsekwencji nie potrafię zrozumieć całej kultury konsumpcyjnej. Znam psychologiczne bodźce leżące u jej podstaw i rozumiem (tak sadzę) zasadę kompensacji stojącą za obsesyjnym kupowaniem. Niemniej nie potrafię w niej uczestniczyć. Naprawdę uważam, że odrobina ascezy dobrze wpływa na charakter. Kupują idioci, myślę sobie. Czy dureń, który swój kretynim przerobił na heroizm, jest mędrcem czy wciąż idiotą? Prawdziwy mężczyzna obywa się bez zakupów.

Patrzę teraz po swoim mieszkaniu. Tyle szmelcu, że nie idzie się obrócić. Skąd wzięło się jakieś sto pięćdziesiąt koszulek z metalowymi kapelami (i drugie tyle starszych, zniszczonych schowanych w łóżku)? Czemu z każdego kąta w mieszkaniu wychodzą kompakty, winyle i książki? Skąd wzięło się jakieś sto pięćdziesiąt figurek nosorożców? Z Afryki przywędrowały, czy co?

Pisarz. Autor siedmiu powieści, m.in. „Inna dusza”, „Exodus”, „Tracę ciepło”. W roku 2016 otrzymał Paszport Polityki. Dwukrotnie nominowany do nagrody Nike, raz do nagrody Miasta Gdynia. Na antenie TV Kultura prowadzi program „Dezerterzy”. Wiecznie w podróży, gubi się między miastami. Przez przyjaciół zwany Potworem. (fot.Aga Krysiuk)

zobacz także

zobacz playlisty