Opinie |

Łukasz Orbitowski | Wspomnienie o pięknym szaleńcu21.03.2022

ilustracja: flacoux

Niedawno zmarł mój wujek, ojciec chrzestny. Dowiedziałem się przypadkiem. Nasze drogi dawno się rozeszły, ale czasem zastanawiałem się, co u niego. Wpisałem imię i nazwisko w Google i wyszło, że umarł. Jeśli coś dobrze działa w naszym smutnym kraju, to tylko dostęp do nekrologów.

Wujek był jak kometa na nocnym niebie, jak fajerwerk w deszczu i flaszka przemycona do więziennej celi. Rozświetlał moje dzieciństwo. Jak później wyszło, młodość rodziców także. 

Z tym dzieciństwem nie było oczywiście tak źle. Dość dobrze je wspominam. Mieszkałem w dużym mieście, z dostępem do domowej biblioteki, nigdy nie brakowało nam ubrań i jedzenia. Z perspektywy krakowskiego Kazimierza, gdzie się wychowywałem, mogę powiedzieć, że nie każdy miał takie szczęście. Po prostu czasy były parszywe. Jaruzelski przejechał Polskę czołgiem. W sklepach straszyły pustki. Godzinami stałem po mąkę i cukier. Marzyłem o magnetowidzie i komputerze, na który nasza rodzina żadną miarą nie mogła sobie pozwolić. Do tego ten nieszczęsny Kazimierz w niczym nie przypominał dzisiejszej dzielnicy modnych knajpek – pomiędzy Wisłą a ulicą Dietla rozciągało się ponure królestwo wpierdolu.


Znałem lepszy świat. Chodziłem do kina na zagraniczne filmy i straszliwie zazdrościłem amerykańskim nastolatkom ich pokojów na poddaszu, kolorowych zabawek i plakatów z zespołami metalowymi. Myślę sobie nawet, że byłem dość małostkowym i chciwym dzieckiem. Żyłem w świecie wyobraźni: rysowałem wymyślone krainy i zaludniałem je najróżniejszymi stworami. Fantazjowałem. Chyba właśnie dlatego zostałem pisarzem: do dziś tkwię pomiędzy tym, co realne i tym, co wyobrażone.

Właśnie w ten świat, w tę szarość i niedobór Krakowa lat 80. wjechał wujek, cały na biało i z przytupem. Już jego wygląd był osobliwy: coś jak kormoran albo wampir, rozciągnięty, niemal rozsmarowany na twardej strukturze świata, z surową głową zasłoniętą przez niedorzecznie grube okulary. Wypowiadał się po profesorsku, wydając z siebie mnóstwo szorstkich, nieoszlifowanych słów. Nie żartował i nie okazywał czułości.

Po Krakowie rozbijał się amerykańskim fordem kamperem. Sprowadził go sobie bodaj z Francji, okrętem. Na ulicach Krakowa widywało się głównie fiaty, polonezy i skody, powszechne były trabanty i zaporożce, a taksówkarz ze starym merolem decydował swobodnie, którego pasażera weźmie do swojej wstrząsającej fury, a któremu zatrzaśnie drzwi przed nosem. Tymczasem wujek miał pieprzonego kampera jak z amerykańskiego filmu, ze składanym łóżkiem, toaletą, fotelami i kuchnią w środku. Oszalałem jak to zobaczyłem po raz pierwszy. Dosłownie mowę mi odjęło. Gdyby nad Wisłą wylądowało ufo, byłbym mniej zdziwiony.


Poprosiłem mamę, żebyśmy wyprowadzili się z naszej kawalerki i zamieszkali w samochodzie wujka. Moglibyśmy codziennie pojechać w inne miejsce, a ja zobaczyłbym wszystko, o czym marzyłem: Bałtyk, pola Grunwaldu i zamek w Malborku. Wujo jakoś nie chciał słyszeć o tej przeprowadzce, ale rzeczywiście woził nas na jednodniowe wycieczki, czasem psuł mu się zegarek, więc jeździliśmy do nocy, bo myślał, że jest dużo wcześniej. Wkładał też lunetę w moje dziecinne ręce, ale nie mogłem jej utrzymać na Księżycu czy gwieździe. Drżało mi niebo.

Handlował też komputerami, które sprowadzał z Zachodu jakimś zazdrośnie strzeżonym, nielegalnym kanałem. Były to pradawne maszyny o charakterystycznych, zielonych ekranach. W pierwszą grę pocisnąłem właśnie u wujka. Był to symulator samolotu, zabawa śmiertelnie nudna podług późniejszych standardów: polegała po prostu na wzbiciu się w powietrze i dotarciu do celu, bez żadnych starć i strzelanin. Gapiłem się jak urzeczony na ten ekran, na kanciaste plamy chmur i gładką ziemię pod sobą, marzyłem chyba nawet, że wujek ofiaruje mi ten komputer, no ale gdzie tam – podejrzewam, że kosztował tyle, ile połowa tego forda kampera. 

Dopiero po latach dowiedziałem się, że wujek miał i inny, bardziej osobliwy biznes. Mianowicie opracował autorską metodę odzyskiwania srebra z pyłu fotograficznego. Łazienkę przerobił na laboratorium chemiczne. Jeździł po wszystkich zakładach fotograficznych, skupował ten płyn za grosze, następnie wydobywał to srebro i zasuwał do jubilera. Tak właśnie wyglądał jego świat: srebro, ford kamper, komputery.


Był też pionierem nudyzmu, a przynajmniej tak twierdzi moja mama. Zawsze jeździli na wakacje w grupie, lecz wujek i jego żona byli jedynymi nudystami na całym wyjeździe. Wyobrażam sobie teraz rodziców pod namiotem w Bieszczadach, na leśnej polanie, w bliskości jakiejś rzeczki, jak siedzą otoczeni przyjaciółmi, grają w karty, piją piwo i wędzą ryby złapane na wędkę, a między nimi spaceruje wujo, kompletnie goły, swobodny i szczęśliwy, z wielkimi okularami na nosie i opowiada jakieś piękne androny.

Mieszkał we Francji i w Stanach. Chyba był odważnym człowiekiem. Bardzo kochał dziewczęta, a one uznawały za słuszne tę miłość odwzajemnić.

Nasze ścieżki rozplotły się, gdy dorosłem. Często tak się dzieje. Poza tym wujek pokłócił się o coś z moim ojcem i zniknął z naszego życia.

Widziałem go jeszcze dwukrotnie. Raz kilkanaście lat temu, jak niósł kilkuletnią córkę na barana. Był koło siedemdziesiątki.

A parę lat temu na przystanku tramwajowym zobaczyłem ślepca w towarzystwie przewodnika. Ślepiec garbił się, ściskał białą laskę, głowę zakrył kapturem, a wyglądał jakby wzrok utracił przed chwilą, jeszcze nie wierzył w tę stratę, nie rozpoznał jej tragicznej nieodwracalności i próbował rozgonić mrok przed sobą. Przewodnik go prowadził i tak sobie pomalutku szli. Wsiadłem do tramwaju i dopiero gdy ruszyliśmy, zrozumiałem, kogo zobaczyłem: tym ślepcem był mój wujek. 

Wysiadłem na następnym przystanku, ale już go nie było. 

Cieszę się, że doczekał dorastania swojego dziecka. Ludzie tacy jak on wprowadzają barwny rozpierdol w najbardziej posępne czasy, tak też postąpił z moim życiem, z dzieciństwem, które uczynił piękniejszym, z życiem moich rodziców chyba także i dlatego ośmielę się napisać tutaj prosto i szczerze: kochany wujku, dziękuję za wszystko. ​​​​​​

Pisarz. Autor siedmiu powieści, m.in. „Inna dusza”, „Exodus”, „Tracę ciepło”. W roku 2016 otrzymał Paszport Polityki. Dwukrotnie nominowany do nagrody Nike, raz do nagrody Miasta Gdynia. Na antenie TV Kultura prowadzi program „Dezerterzy”. Wiecznie w podróży, gubi się między miastami. Przez przyjaciół zwany Potworem. (fot.Aga Krysiuk)

zobacz także

zobacz playlisty