Opinie |

My już po: „Spencer”, czyli księżna Diana w nawiedzonym domu05.11.2021

Kristen Stewart jako Lady Di (fot. Claire Mathon)

Pierwsze zdanie, które wypowiada z ekranu, zawiera siarczyste przekleństwo. Potem widzimy, jak się miota, naraża służbę, psuje rodzinne święta i popada w obłęd. Trudno polubić Dianę z nowego filmu Pablo Larraína, ale nie sposób nie kibicować je w walce o wolność. Nawet jeśli od pierwszych minut wiemy, że to walka przegrana.

Spencer to film specyficzny. To „baśń, która czerpie z prawdziwej tragedii” – jak głosi plansza wyświetlona na samym początku, zanim jeszcze w pełni zanurzymy się w świecie królewskich obyczajów, bogactwa, polowań i kunsztownych strojów. Oczywiście Larraín i autor scenariusza Steven Knight (Locke, Peaky Blinders) trochę romantyzują w ten sposób swoją produkcję. To w końcu w dalszym ciągu mocno osadzona w realiach rodziny królewskiej historia, w której prawdziwe postaci mieszają się z wymyślonymi dialogami monarchów i kucht. I w tym sensie Spencer wpisuje się w klimat dopieszczonych, wysokobudżetowych produkcji pokroju serialowego The Crown. Ale to tylko pierwsza warstwa, wrażeniowa i wizualna, bo produkcji, którą 5 listopada wprowadził na polskie ekrany Forum Film, zdecydowanie bliżej do poprzednich filmów Pablo Larraína. Fakt, Spencer jest dużo bardziej stonowany od np. Emy, ale punkty styczne objawiają się w momentach ekranowego szaleństwa i chwytania przez główną bohaterkę oddechu od kajdan nałożonych przez Koronę. Dużo bliżej nowości chilijskiego reżysera do jego Jackie – i tu, i tam kamera towarzyszy non-stop głównej bohaterce, która próbuje jakoś poskładać swoje pozornie nieposkładalne życie. Jeśli Larraín ma w planach kolejny film z wyrazistą historyczną bohaterką na pierwszym planie, będziemy mieli w przyszłości do czynienia z jedną z najciekawszych trylogii w historii kina.

Spencer - zwiastun PL

Jak z horroru

Na czym polega „baśniowość” filmu Spencer? Spokojnie – nie ma tu elementów magicznych ani opowieści na dobranoc ze szczęśliwym zakończeniem. Reżyser mocno igra jednak z gatunkiem, którego nikt tu się chyba nie spodziewał: horrorem. Są więc przerażające wnętrza, nocne wyprawy, opuszczone pałace i przede wszystkim wizje oraz tracenie zmysłów. Tu wchodzi nawet body horror, zapożyczający momentami elementy od Gaspara Noé, a niektóre sceny przywodzić mogą na myśl niedawny zręczny film Niedosyt. Wszystko idealnie wkomponowane jest w prawdziwą historię – w zmęczenie księżnej Diany, niepogodzenie się ze swoją rolą, konflikty z rodziną Karola, podejrzenia o małżeńskie zdrady, zaburzenia żywienia, okaleczanie się i chorobliwe zainteresowanie prasy. Pojawianie się radykalnych, dziwacznych i arthouse'owych elementów w filmie – co by nie było – historycznym, uwypukla tylko szaleństwo, które rodzi się w głowie bohaterki. „Daj mi znać, kiedy będę zachowywać się wyjątkowo dziwnie” – mówi Diana do 9-letniego Williama. I nie musi długo czekać, aż chłopiec zacznie bić na alarm.

źródło: Forum Film
źródło: Forum Film

Barokowy free jazz

Wszystko powyższe uwypukla dodatkowo monumentalna, przepiękna, ale też dziwna i wyjątkowo opresyjna muzyka Jonny'ego Greenwooda. Członek Radiohead, multiinstrumentalista i jeden z najważniejszych kompozytorów filmowych ostatnich lat pokusił się o ciekawy eksperyment. Jak opowiadał niedawno w wywiadzie dla „NME”, chciał podkreślić, jak kolorową i chaotyczną postacią była Lady Di i wykorzystać do tego muzykę barokową. Rozpisał więc partyturę, ale w rezultacie partie barokowej orkiestry kazał zagrać muzykom specjalizującym się we free jazzie. Dało to ciekawy rezultat, mocno słyszalny w kinie, a momentami nawet trudny do zniesienia. Kiedy Dianę podczas jednego ze świątecznych posiłków ogarniają halucynacje i wydaje jej się, że zakrztusiła się zerwanymi z szyi perłami, widzowie czują to razem z nią. Właśnie dzięki Greenwoodowi, który serwuje w tej scenie takie natężenie dźwięków, że – jestem przekonany – znajdą się widzowie, którzy będą poważnie myśleli o wstaniu z foteli. 

źródło: Forum Film
źródło: Forum Film

Siła detali i drugiego planu

Spencer, mimo wspomnianych wyżej dziwności, jest maksymalnie dopracowany od strony charakteryzatorsko-scenograficznej. Detal jest tu ważny, dlatego nie zawiodą się ci, którzy w kinie lubią oglądać wnętrza, przedmioty, ale i przygotowywane pieczołowicie potrawy i stroje. Te dwa ostatnie elementy są tu wyjątkowo ważne i można powiedzieć, urastają do rangi całych wątków. Każdy z nich ma też reprezentującego go aktora-patrona. Kuchnia to więc przede wszystkim postać grana przez Seana Harrisa (Król, Makbet) – ekranowego twardziela, grający tu zupełnie przeciwną rolę: zaufanego, spokojnego szefa kuchni i służbistę, który wyciąga rękę do Diany, próbując ją ułagodzić i zrozumieć. Garderoba to z kolei Maggie, w którą wciela się Sally Hawkins (Kształt wody, Paddington) – służka i powierniczka, postać z pogranicza jawy i snu. Jak w każdej baśni pozostaje jeszcze postać negatywna, choć tu na poły. To major Alistair Gregory (w tej roli Timothy Spall), były wojskowy zajmujący się zarządzaniem całą „świąteczna operacją”, który kaprysy księżnej traktuje jako gówniarskie wybryki i prawi jej morały o potrzebie pogodzenia się z własnym losem. Warto wspomnieć, że każdy z tych światów i ich elementy są mistrzowsko sfilmowane i uwypuklone, co jest zasługą przede wszystkim Claire Mathon – autorki zdjęć. Jej kunszt mogliśmy podziwiać np. w Portrecie kobiety w ogniu, któremu swojego czasu poświęciliśmy sporo miejsca na naszych łamach.

źródło: Forum Film
źródło: Forum Film

Lady Stewart

Trudno mówić o Spencer bez skomentowania kreacji amerykańskiej aktorki, której przyszło zmierzyć się z tragicznymi losami Brytyjki. Aktorskie emploi Kristen Stewart jest przedmiotem wielu dyskusji, a ona sama uznaje zaledwie 5 tytułów w swojej wcale nie takiej krótkiej filmografii. Pikanterii dodaje fakt, że paradoksalnie losy Diany nie są jej obce – sama w bardzo młodym wieku wpadła w sidła kamer i obiektywów, które krępowały każdy jej ruch i niszczyły życie prywatne. „W moim życiu także było wiele aparatów fotograficznych” – mówiła niedawno na premierze filmu Spencer. Nie jest tajemnicą, że karierę Stewart uratował Olivier Assayas, u którego zagrała w dwóch filmach. To właśnie one ukształtowały ją na nowo jako aktorkę i w tym stylu jest jej kreacja w filmie Pablo Larraína – oszczędna, fizyczna, budząca momentami dyskomfort u widza. Na pewno jednak więcej osób będzie chciało wiedzieć, czy Amerykanka wypadła przekonująco jako księżna, czy była do niej podobna na ekranie. I tu wypadałoby zapytać, jaki obraz Diany mamy w głowie? Jedna z pierwszych celebrytek w historii współczesnej, jeśli mierzymy to zainteresowaniem mediów i paparazzi, nie zostawiła po sobie aż tyle ruchomych obrazów. Żyła w czasach bez internetu i nieustannych wideorelacji, raczej fotografowana niż kręcona, obserwowana ukradkiem, a nie pchająca się sama do oka kamery. Pokolenie dzisiejszych 30- czy 40-latków pamięta raczej moment jej tragicznej śmierci (a może nawet nie sam, ale pierwszą, sugestywną scenę z filmu Amelia), a także zakłopotane uśmiechy na zdjęciach i kreacje. Nienagannie ułożone włosy, oficjalne stroje, kapelusze, woalki, sukienki, a także marynarki, jeansy, sneakersy i sportowe bluzy, które dziś służą jako referencja dla blogerów. Taką właśnie, idealną księżną Dianę na potrzeby naszej zamglonej pamięci zaserwował nam Larraín. A Stewart ze swoją aktorską manierą i rozedrganiem pasuje tu jak ulał.

000 Reakcji
/ @zdzichoo

Sekretarz Redakcji Papaya.Rocks

zobacz także

zobacz playlisty