Olga Drenda | Grono.net23.10.2020
Gdy wędrując ścieżką wspomnień szukałam informacji o grono.net, natrafiałam często na frazę „jak odzyskać zdjęcia z Grona”. Faktycznie, sama straciłam tam sporo unikatowych, ale w samą porę zapisałam jeden jedyny dowód na to, że jeździłam na rowerze po Tatrach Słowackich.
Wtedy ludzie, niestety, nie fotografowali tak chętnie wszystkiego, oszczędzając miejsce na karcie i powtarzając banał, że „liczy się wspomnienie”; jak bardzo nierozsądne to podejście, powtarzam przy każdej możliwej okazji, też tak myślałam, a teraz nie mam zdjęć. Jak widać, nie byłam jedyną użytkowniczką boleśnie doświadczoną przez nagłe zniknięcie pierwszej polskiej społecznościówki w 2012 r., a właściwie jej niezapowiedziane przekształcenie się w hosting plików. Wielu pewnie sądziło, że Grono pozostanie w sieci jak jeszcze jedna zapomniana chmura, jak NK, Deviantart albo Ownlog, gdzie można nadal odkopać jakieś własne skamieliny, może tak jak Soulseek zostałoby zakurzonym, ale sentymentalnym miejscem dla kumatych. Tym razem jednak okazało się, że hasło „w sieci nic nie ginie” wcale nie zgadza się z prawdą.
Ale wróćmy do okolic roku 2005. Oto początek nowego milenium witał nas uśmiechniętą twarzą Toma z MySpace. „Web 2.0” – brzmiało to jak coś ekscytującego, jak początek nowego rozdziału. Młyny sieciowe mełły jeszcze powoli i zdarzało się wtedy dość często, że o jakiejś nowości online dowiadywałam się metodami analogowymi, z prasy (wówczas nieporównanie bardziej opiniotwórczej) albo w rozmowach towarzyskich na żywo: „a widziałaś filmiki o Borewiczu?”, „a słyszałaś ARCTIC MONKEYS, taki zespół z internetu?”. Teraz już nie tylko można było tworzyć swoje treści w sieci (istotnie robiliśmy to już wcześniej; nawet nie mając jeszcze komputera ani dostępu do sieci w domu, byłam od kilku lat aktywną użytkowniczką i autorką bloga pisanego z k@wi@renek), czy poznawać nowych ludzi, ale to właśnie te aktywności miały stać się wkrótce podstawą internetu jako takiego.
Chodziło o względna elitarność Grona, bo na początku można było założyć konto tylko na zaproszenie kogoś już tam obecnego. Działało to na zasadzie karty klubowej, chyba trochę ówczesnego „miejskiego fetyszu” – pamiętamy karierę słowa clubbing (jedno z gron nosiło znamienną nazwę „Clubbing, nie dyskoteking”), pierwsze komiksy Endo, nagrania Smolika i Noviki, wypiórkowane fryzury damskie.
Grono opierało się na popularnej w psychologii „hipotezie małego świata”, zgodnie z którą dwoje dowolnych członków jakiejś społeczności może dotrzeć do siebie dzięki maksymalnie sześciorgu znajomym znajomych. W 1967 r. Stanley Milgram przeprowadził eksperyment, rozsyłając listy do losowo wybranych mieszkańcow USA z prośbą o przekazanie ich przyjacielowi lub osobie, która może go znać. Zazwyczaj faktycznie zasada zwana „sześcioma stopniami oddalenia” potwierdzała się. I być może to kwestia skali zasięgu ówczesnego internetu, ale i w Polsce początków milenium eksperyment przeszedł pozytywną weryfikację, i to mimo pewnej przeszkody na wejściu. Była to przeszkoda, która zarazem przyciągała: chodziło o względna elitarność Grona, bo na początku można było założyć konto tylko na zaproszenie kogoś już tam obecnego. Działało to na zasadzie karty klubowej, chyba trochę ówczesnego „miejskiego fetyszu” – pamiętamy karierę słowa clubbing (jedno z gron nosiło znamienną nazwę „Clubbing, nie dyskoteking”), pierwsze komiksy Endo, nagrania Smolika i Noviki, wypiórkowane fryzury damskie. Nieprzypadkowo założyciele Grona poznali się na forum Radiostacji, która dostarczała ścieżki dźwiękowej do tamtej epoki. Ale też co to była za elitarność: polski internet był na tyle nieduży, że na wczesnym etapie istnienia ludzie i tak mimowolnie zderzali się ze sobą, więc dostanie się na Grono nie wymagało specjalnych wygibasów.
Na Grono mógł zaprosić cię znajomy poznany na IRCu, na blog.pl, na forum tematycznym. Tak właściwie wystarczyło mieć jakieś zainteresowania. Przeciętny, okazjonalny użytkownik sieci zaglądał wtedy na portale z wiadomościami, ustawiał status na Gadu Gadu i wysyłał znajomym mailowo ciężkie prezentacje z najnowszym wyborem chrupiących sucharów i nieironicznymi życzeniami smacznej kawusi i miłego dzionka (najtwardsi podtrzymywali tę tradycję jeszcze około 2013 r., sama widziałam). Jednak dla tych, którzy szukali znajomych po podobnych zainteresowaniach, chcieli robić coś samodzielnie w sieci (czasami pomysłowo, a czasami pretensjonalnie), pogadać o czymś więcej, niż „cZe sKoNt KlIkAsH”, były wcześniej wspomniane miejsca, i prawdopodobieństwo, że te same osoby wpadną na siebie przy innej okazji, było dość wysokie. Sama na Grono trafiłam z blogosfery, choć nie pamiętam już, kto mnie zaprosił; traktowano to jednak jako kolejny stopień koleżeństwa, poprzedzający spotkanie na żywo. Na pewno jednak taka osmoza była oczywista, tak samo jak fakt, że wspólnota zainteresowań spłaszczała wszelkie hierarchie już na wstępie. Eksperci bezproblemowo gadali sobie z newbies, a w naszym gronie znajomych szybko mógł znaleźć się ktoś relatywnie znany w sieciowej społeczności, fotograf, bloger, komiksiarz. Niegdysiejsi użytkownicy wspominają grona tematyczne jako najlepszą bazę wiedzy dostępną wtedy w sieci. Z perspektywy czasu doceniam, jak bardzo pomogła mi odnaleźć się w pracy. A znajomi z „małego internetu” są mi najbliżsi do dzisiaj i w wielu przypadkach mówimy sobie nadal po nicku.
Pamiętam moment, w którym ludzie jakby postanowili gremialnie „dorosnąć” w Web 2.0: zakładali sobie konta na Gmailu pod prawdziwymi nazwiskami, na Facebooku wrzucali autentyczne zdjęcia i informacje o miejscu pracy. To był trochę moment odczarowania sieci.
Częściowo te mechanizmy powielał wczesny Facebook, dopóki nie rozrósł się do mastodoncich rozmiarów, i moja dzisiejsza nadwyżka znajomych i wynikająca z niej dezorientacja (KIM JEST TA OSOBA; kilka razy musiałam przeprosić za swoją kiepską pamięć) to wynik dokładnie tej beztroski: przez długi czas mi się wydawało, że jestem jeszcze w „małym internecie” i potrafię zapamiętać każdego, z kim rozmawiam. Zresztą, trochę niesiona siłą przyciągania nowości, i ja w końcu skupiłam się na tym serwisie. Pamiętam moment, w którym ludzie jakby postanowili gremialnie „dorosnąć” w Web 2.0: zakładali sobie konta na Gmailu pod prawdziwymi nazwiskami, na Facebooku wrzucali autentyczne zdjęcia i informacje o miejscu pracy. To był trochę moment odczarowania sieci. Sama mu wtedy uległam, zapomniałam o Gronie, i z zagapienia straciłam wspomniane zdjęcia. Teraz, wspominając moje wyprawy rowerowe, muszę sobie sama wierzyć na słowo.
Niedawno natknęłam się na wiadomość, że jeden z założycieli Grona rozwija jego zreaktywowaną wersję. Ma być oparta na zaproszeniach do społeczności skupionych wokół zainteresowań, czyli na tym, co było siłą oryginalnego Grona. Że może to sztuka dla sztuki? Niewykluczone, ale widzę pewną przyszłość dla pozornie anachronicznych rozwiązań technologicznych. Przykład sam niedawno podsunął mi się pod nos; jakiś czas temu w sklepie rozpoznałam znajome buczenie, niesłyszane od kilkunastu lat. Okazało się, że w komunikacji wewnątrz firm nieźle sprawdza się poczciwe Gadu-gadu, a komunikator ten przechodzi od pewnego czasu proces reaktywacji. Kiedyś zakładanie kont w serwisach alternatywnych wobec Facebooka, na Ello czy Diasporze, mogło wydawać się co najwyżej snobizmem albo nadmierną zapobiegawczością. Dzisiaj coraz mocniej dokucza nam (nie wszystkim, ale na pewno na większą skalę) dyktatura algorytmu, nieprzejrzyste zasady usuwania „niepożądanych treści”, presja na zasięgi, reklama i wszystkie rzeczy, o których mówi film „The Social Dilemma” mogą zachęcać ludzi do szukania rozmaitych dziur poza grodzonym osiedlem, które zbudowali dla nas cyfrowi giganci. Na ile taka potrzeba może wygrać z konformizmem („tam są wszyscy”) i wygodą zasiedzenia, musiałabym już sprawdzić sama.
A tak poważnie, to może jednak da się odzyskać zdjęcia ze starego Grona?
zobacz także
- Olga Drenda | Wziąć ze sobą muzykę
Opinie
Olga Drenda | Wziąć ze sobą muzykę
- Praca w domu, czyli konfrontacja z nagim życiem
Opinie
Praca w domu, czyli konfrontacja z nagim życiem
- Więzienie inne od wszystkich. Chris Hemsworth i Miles Teller w sci-fi „Pajęcza Głowa”
Newsy
Więzienie inne od wszystkich. Chris Hemsworth i Miles Teller w sci-fi „Pajęcza Głowa”
- Tomasz Mreńca: Rejestracja prywatnych emocji
Ludzie
Tomasz Mreńca: Rejestracja prywatnych emocji
zobacz playlisty
-
Papaya Young Directors 5 Autorytety
12
Papaya Young Directors 5 Autorytety
-
Tim Burton
03
Tim Burton
-
PZU
04
PZU
-
Papaya Young Directors 7 #MASTERTALKS
18
Papaya Young Directors 7 #MASTERTALKS