Opinie |

Olga Drenda | Wziąć ze sobą muzykę20.07.2019

ilustracja: Martyna Friedla | animacja: Paweł Szarzyński

Może pamiętacie ten stary, chrupiący suchar: zdjęcie kasety magnetofonowej i ołówka z podpisem „test na wiek – jeśli wiesz, co łączy te dwie rzeczy, to znaczy, że jesteś już stary”. Sam przenośny odtwarzacz kasetowy, innymi słowy walkman, też wkroczył w mocno dorosły wiek – właśnie stuknęła mu czterdziestka.

Firma Sony, która powołała walkmana do życia w 1979 r. przerabiając na odtwarzacz dyktafon dla dziennikarzy, uczciła jego urodziny retrospektywną wystawą w Tokio i ogromnym muralem. Można było zobaczyć tam 230 modeli wyprodukowanych w ciągu jego długiego i bogatego życia, w tym wersję wodoodporną, zasilaną energią słoneczną, przezroczystą, dla dzieci, na dwie kasety, wreszcie discmany. 

Nie ma chyba drugiego przedmiotu w świecie sprzętu RTV, którego symboliczne znaczenie zostałoby równie dobrze przebadane. Jest bohaterem jednej z kluczowych książek z dziedziny kulturoznawstwa, „Doing Cultural Studies: The Story of the Sony Walkman”. William Gibson, pionier gatunku cyberpunk, pisał z zachwytem, że „walkman zrobił dla przemiany ludzkiej świadomości więcej niż jakikolwiek gadżet związany z rzeczywistością wirtualną. Nie przypominam sobie żadnego doświadczenia związanego z technologią, które byłoby równie wspaniałe jak to, że można wziąć ze sobą muzykę i poruszać się z nią wśród krajobrazu i architektury”. 

Walkman pozwalał słuchaczowi decydować o tym, kto będzie w zasięgu jego uszu. Nie trzeba było już polegać na przypadkowo zasłyszanej muzyce z radia. Muzyka stała się czymś bardzo osobistym.

To dość znamienne, że walkman pojawił się na świecie niecały rok po wydaniu przełomowej płyty „Music for airports” Briana Eno, pierwszego albumu z gatunku ambient. Te dwa zjawiska mają ze sobą dużo wspólnego – są dziećmi epoki, w której człowiek, muzyka i technologia zlewały się w jedno. Płyta Eno miała w zamyśle autora „wywoływać uczucie spokoju i rozwijać przestrzeń do myślenia”. Z walkmanem i słuchawkami na uszach osiągnięcie tego stanu stawało się jeszcze bardziej wykonalne – użytkownik mógł „odłączyć się” od otoczenia i skupić na własnych myślach. Przede wszystkim jednak walkman pozwalał słuchaczowi decydować o tym, kto będzie w zasięgu jego uszu. Nie trzeba było już polegać na przypadkowo zasłyszanej muzyce z radia. Muzyka stała się czymś bardzo osobistym. Oczywiście, wcześniej można było nosić ze sobą radyjko tranzystorowe na baterie, ale dopiero kieszonkowy odtwarzacz taśm pozwolił na tworzenie osobistej ścieżki dźwiękowej do codziennych czynności, jak pisał Gibson.

Walkman to dziecko globalnych lat 80., z ich technologicznym optymizmem i radosną konsumpcją. Kojarzy się z kolorowym szaleństwem reklam, z modnym zdrowym stylem życia (możliwość słuchania ulubionych hitów podczas ćwiczeń napędzała szaleństwo aerobiku i joggingu), z nowinkami technicznymi i gadżetami, wszystkim, czego widma powtarzają dzisiaj memy, muzyka i nagrania video w stylu vaporwave, i co przypomina serial Stranger Things. Oczywiście mówimy o krajach zachodnich, nie o Polsce czasów stanu wojennego i późniejszego kryzysu – choć rosnącym pod koniec dekady apetyty na konsumpcję i nowinki próbowali wyjść naprzeciw polscy inżynierowie z Unitry, którzy w 1987 r. wypuścili model PS-101 Kajtek, przystępną konkurencję dla luksusowych walkmanów z Peweksu. Ale odtwarzacz byłby bezużyteczny, gdyby nie jego zawartość, tania, wytrzymała i wygodna kaseta. Zgrywanie piosenek z radia, kopiowanie na magnetofonie, łatwość nagrywania piratów uczyniły z kasety prawdziwie demokratyczny nośnik. W Polsce przełomu lat 80. i 90. pomysłowi drobni przedsiębiorcy sprzedawali z przyczep Niewiadów składanki własnej produkcji słuchaczom spragnionym dyskotekowych rytmów – szlagiery z Kołobrzegu na kasetach wykupionych z księgarni muzycznych zastępowała Lambada i Modern Talking. Tak rozpoczął się fenomen pirackich kaset wydawanych przez „hurtownie”, sprzedawanych w jugosłowiańskich kioskach K-67, drogeriach i sklepach obuwniczych. Kres położyła im dopiero ustawa o prawach autorskich z 1994 r., ale tanie taśmy trafiały masowo do magnetofonów i walkmanów, pomagając budować muzyczną erudycję całej generacji (przykłady można zobaczyć na trwającej właśnie wystawie „Zajawka” w Muzeum Śląskim, poświęconej pionierskim latom polskiego hip hopu).

To kasety były nośnikami najbardziej sprzyjającymi kieszeni typowego nastolatka aż do pojawienia się odtwarzaczy mp3 – dokładnie tak wyglądała również i moja technologiczna ewolucja.

Walkman, choć właściwie powinnam powiedzieć „przenośny odtwarzacz kasetowy”, bo nie był to oryginał Sony, służył mi długo. Nosiłam go ze sobą jeszcze we wczesnych latach 2000 i nie wiem, jak przetrwałabym bez niego długie podróże do i ze szkoły zapchanym po uszy przegubowym Ikarusem. Słuchałam wtedy głównie black metalu na kiepskiej jakości kopiach, więc donośna akustyka trzęsących się autobusów raczej dodawała klimatu, niż przeszkadzała w słuchaniu. Walkman okazywał się też najbardziej wytrzymałym towarzyszem podróży – kiedyś miałam okazję pożyczyć discmana, który poległ z kretesem w konkurencji „słuchanie muzyki podczas jazdy autobusem”, płyta niemiłosiernie skakała podczas standardowej przejażdżki przegubowcem. Lepsze okazało się wrogiem dobrego. To kasety były nośnikami najbardziej sprzyjającymi kieszeni typowego nastolatka aż do pojawienia się odtwarzaczy mp3, i dokładnie tak wyglądała również i moja technologiczna ewolucja. Na początku studiów zabrałam torbę turystyczną, a w niej tysiąc kaset z metalem, do nieistniejącego już krakowskiego sklepu i komisu Bad Taste. Za zarobione pieniądze kupiłam używany odtwarzacz cd-mp3, którego zresztą już nie mam, a starego walkmana owszem.

Firma Sony zakończyła produkcję kasetowych walkmanów w 2010 r. i mam wrażenie, że od tamtej pory co prawda rządzą telefony i małe słuchaweczki, ale trochę wróciliśmy też do epoki radia tranzystorowego – przynajmniej wtedy, kiedy spotyka się grupy dwunastolatków idących chodnikiem i słuchających na głos jakiegoś polskiego newschoolu. Kaseta stała się w międzyczasie albo ładnie wydanym gadżetem kolekcjonerskim, albo modnym wzorem na koszulkę, popularnym nawet wśród tych, którzy prawdziwych kaset nigdy nie słuchali. Tymczasem do niemieckiej edycji magazynu Rolling Stone dołączono właśnie siedmiocalowy singiel na winylu. Z piosenką Phila Collinsa. Wygląda na to, że lata 80. naprawdę nigdy się nie skończą.

000 Reakcji
/ @ducholozka

Autorka książek "Duchologia polska", "Wyroby" i "Czyje jest nasze życie" (wspólnie z Bartłomiejem Dobroczyńskim), dziennikarka, tłumaczka. Prowadzi stronę facebook.com/duchologia.

zobacz także

zobacz playlisty