Opinie |

Sylwia Chutnik | Jak opisać tutaj teraz?08.05.2020

ilustracja: Joanna Gębal, animacja: Paweł Szarzyński Kinhouse

Wydawało mi się, że lubię sadzić kwiatki, ale prawda jest taka, że strasznie mnie denerwuje, kiedy ziemia wchodzi pod paznokcie. Wydawało mi się, że wystarczy codziennie rano ćwiczyć chociaż dwadzieścia minut, a moje ciało z powrotem będzie młode, ale to nieprawda. Jeszcze mi się wydawało, że kiedy będą oszczędzać pieniądze, to one będą na koncie. Tylko że zwykle znikają. Podobnie jak słodycze, których przecież miałam nie jeść, bo to głupie. Miałam za to robić jeszcze więcej, jeszcze lepiej, jeszcze wydajniej. Wygrać konkurs, dostać medal dla najpilniejszej Sylwii w klasie. Po co? Sama jeszcze nie wiem. Chyba tak trzeba. 

Im dłużej utrzymuje się pandemia, tym częściej zaczynam robić podsumowanie tego dziwnego czasu, a to nie jest takie proste. Temat wydaje mi się coraz bardziej nudny, ale nie potrafię pominąć go nawet w czasie służbowej rozmowy. Ile razy mam opowiadać o tym, jak wygląda teraz mój dzień? A jednak wciąż o tym myślę. Rano jestem pełna energii i nadziei, wieczorem zaś wydaje mi się, że nasza planeta pęknie niczym balon nabity na ostrą gałąź. 

Nie wiem, czy się uda. Od kiedy zaczęło się całe to zamieszanie, mam poczucie, że posiadam tylko pół mózgu. Drugie pół lata między informacjami a ogólną paniką „co to będzie?”.

Teraz takie zadanie: napisać słowa, które nie kojarzą się ze stanem aktualnym. Wirusem, maseczką, nosicielstwem, siedzeniem w domu, odwoływaniem imprez oraz kołowrotkiem decyzji, które wzajemnie się wykluczają. Nie wiem, czy się uda. Od kiedy zaczęło się całe to zamieszanie, mam poczucie, że posiadam tylko pół mózgu. Drugie pół lata między informacjami a ogólną paniką „co to będzie?”. Otóż będzie inaczej. 

Co to znaczy dla pisarki? Że powinna uchwycić moment, w którym wszystko zaczyna się zmieniać. Powinna stać się pamiętnikarką czasów zarazy i nieustannie notować wszystko to, co dzieje się wokół. Istnieją jednak dwa zagrożenia. 

Pierwsze dotyczy braku dystansu: jeśli siedzimy zanurzeni w tymczasowości i ciągłej zmianie, trudno odejść choćby pół kroku i przyjrzeć się temu wszystkiemu. Ledwo człowiek spróbuje przypilić rzeczywistość szpilką puenty czy zabawnego porównania niczym motyla w gablocie, rzeczywistość ta dokonuje wolty i przepoczwarza się w coś zupełnie nowego. Brakuje możliwości refleksyjnego przyjrzenia się temu, co pandemia zrobiła z ludźmi. Zamiast podsumowania, syntezy czy wyciągania wniosków, mamy raczej zbiór mniej lub bardziej chaotycznych opisów chwil codzienności czy emocji towarzyszących nam w tym czasie. Może zatem należałoby poczekać aż odnajdziemy odpowiedni język, aby opisać nagłe zatrzymanie świata? Ale kiedy wszystko ruszy, to znowu wpadniemy w koleiny dawnych przyzwyczajeń i szaleństwa w chomiczym kołowrotku. Zaczniemy zapieprzać w tę i we w tę tylko po to, aby poczuć satysfakcję, że się robi cokolwiek. Czy będziemy chcieli wspominać, analizować czy raczej skupimy się na szukaniu nowej pracy bądź ratowaniu poprzedniej?

Gdy ktoś pyta się o samopoczucie, to stać mnie tylko na wyliczenie tego, co zrobiłam. Gotowanie, rachityczne ćwiczenia na macie wciśniętej między stół a regał, podlewanie kwiatów na balkonie. Dużo pracy, ale bez zbytniego przekonania, że jest ona komukolwiek potrzebna.

No właśnie. Drugi problem z opisem polega na strachu: przed przyszłością, brakiem kasy, brakiem dawnego życia z całym tym konsumpcyjnym rozpasaniem. Kiedy zastanawiamy się, jak zmienić nasze życie już niebawem, chcemy raczej zamknąć oczy i poczekać, aż wszystko samo się rozwiąże. Doskonale widzę to u siebie: skupiam się na małych czynnościach, na które mam wpływ i jest to moja strategia przeczekania. Nie zawsze starcza mi możliwości na szersze analizy. Gdy ktoś pyta się o samopoczucie, to stać mnie tylko na wyliczenie tego, co zrobiłam. Gotowanie, rachityczne ćwiczenia na macie wciśniętej między stół a regał, podlewanie kwiatów na balkonie. Dużo pracy, ale bez zbytniego przekonania, że jest ona komukolwiek potrzebna. Tak, jakby praca miała mnie definiować. Cóż.

Jako wewnętrzna Polyanna oczywiście widzę szklankę do połowy pełną, ale trudno mi jednak bawić się nadal w grę pt. „Co zawdzięczam pandemii”. Otóż, kurwa, zawdzięczam jej co najwyżej tyle, że zrobiłam przemeblowanie w pokoju syna. A umówmy się, zrobiłabym to niezależnie od wszystkiego. Szukanie niemiłych rzeczy w ogólnym zastoju świata to przywilej.

Jestem najedzona i jest mi ciepło, ale wokół mnie ludzie cierpią, więc bawię się w życiu średnio. Nie znaczy to, że nie jestem wdzięczna losowi za to, że mogę codziennie oddawać się ćwiczeniom kaligrafii. Tylko że gadanie o tym czy rozkoszowanie „ach, jakże miłym slow life” w kontekście skali zachorowań i niepewności gospodarki jest nie tyle „niestosowne”, co po prostu nie prowadzi do niczego.

Teoretycznie go mam, ale trudno mi z niego beztrosko korzystać patrząc na to, co naokoło. 

To zresztą stara jak świat lewacka zabawa: jestem najedzona i jest mi ciepło, ale wokół mnie ludzie cierpią, więc bawię się w życiu średnio. Nie znaczy to, że nie jestem wdzięczna losowi za to, że mogę codziennie oddawać się ćwiczeniom kaligrafii. Tylko że gadanie o tym czy rozkoszowanie „ach, jakże miłym slow life” w kontekście skali zachorowań i niepewności gospodarki jest nie tyle „niestosowne”, co po prostu nie prowadzi do niczego. Nie stanowi punktu odniesienia czy przykładu do wykorzystania. 

Chociaż czasami ze zdumieniem odkrywam, że na przykład moje polecenia książek czy filmów przydają się niektórym osobom. Dziękują za zamieszczanie pozytywnych wiadomości na moich profilach. I właśnie wtedy, kiedy najbardziej wydaję mi się, że epatuję rzyganiem tęczą balansując na krawędzi dobrego smaku, dostaję miłe słowa za podniesienie na duchu. Wychodzi na to, że wstydzę się tego, co zwykle robię: piszę, czytam, oglądam. 

Nie umiem wyczuć ludzi w necie. Kiedy nie widzę ich twarzy, gestów to trudno mi odgadnąć ich intencje czy uczucia. Nie, nowa emotka na fb nie załatwi tego problemu. 

Natomiast w realu odsuwam się od osób w sklepie czy na ulicy, bo przecież można się zakazić. Ciekawe, czy mi tak zostanie na dłużej. 

Oraz: ile czasu jeszcze minie, aby zbadać lub choćby opisać pandemiozę? A może nie ma w ogóle takiej potrzeby? Zaraz się zbudzimy ze złego snu i szybko pobiegniemy w stronę dopiero co otwartych centrów handlowych rzucając za siebie naprędce szyte maseczki. I tyle z tego zostanie.

/ @sylwia.chutnik

Pisarka, felietonistka. Doktorka Instytutu Kultury Polskiej UW. Kulturoznawczyni, absolwentka Gender Studies na UW. Działaczka społeczna i promotorka czytelnictwa. Laureatka Paszportu Polityki, trzykrotnie nominowana do Nagrody Literackiej Nike. Dostała Społecznego Nobla Ashoka za działalność na rzecz matek oraz nagrodę m. st. Warszawy. Twórczyni sztuk teatralnych. Jej książki zostały wydane w dziewięciu krajach.

zobacz także

zobacz playlisty