Opinie |

Sylwia Chutnik | Poradnik płaczu15.03.2019

Ilustracja: Katarzyna Kubacha | Animacja: Marta Kacprzak

Miałam napisać coś o polityce, ale od tygodni głównie płaczę. Wyglądam jak napuchnięty królik, szparkami oczu przypatrujący się z zażenowaniem innym ludziom, którzy oczywiście mają lepiej! Są szczęśliwsi i nie mają żadnych trosk. Prowadzą życie kolorowe i sympatyczne. Dranie. 

Zażenowanie bierze się z tego, że nie za bardzo wypada teraz płakać. Należy raczej wziąć się w garść, uspokoić, ćwiczyć jogę, a jak nie pomaga otwieranie czakramu wybaczania, to łyknąć antydepresanty. I, na Boga, nie płakać publicznie.

Robienie TEGO przy ludziach psuje nastrój, wpędza w zakłopotanie, naraz ptaki przestają śpiewać, a słońce spierdala za chmurę. Dlatego też ulubionymi miejscami do szlochu są: 

  • łóżko (koniecznie z kołdrą naciągniętą na głowę, żeby było duszno i jeszcze gorzej), 
  • wanna (i tak jest tam dużo wody i łzy się z nią zmieszają – trzeba tylko uważać, żeby sobie nie wetrzeć mydła, bo wtedy to dopiero będzie łkanie),
  • kino (jest ciemno i nikt wam nic nie udowodni, tylko należy skończyć w odpowiednim momencie, przed zapaleniem światła),
  • ostatnie miejsca w komunikacji miejskiej (siedzą tam zwykle żule i prędzej was zrozumieją niż ocenią),
  • samolot (ludzie zachowują się dziwnie, kiedy latają i nie takie numery widziały stewardesy; a może przyniosą dodatkowe ciastko?),
  • toaleta (w domu lub publiczna, można tam długo siedzieć, a przecież nikt nie przychodzi tam po to, aby nasłuchiwać).

A jakie jest wasze ulubione miejsce smutku? Ślijcie listy do redakcji,  zrobimy mapę płaczu. 

No dobrze, zdaję sobie sprawę, że patrzenie jak ktoś cierpi nie należy do wymarzonych czynności i ogólnie „róbcie to w domu po kryjomu”, ale trochę mi się już nie chce udawać, że jest super. 

W naszej kulturze żałoba ma bardzo jasny plan przebiegu i wszelkie wykroczenia przyjmowane są z podejrzliwością.

Pierwszy raz uczucia płaczowego coming outu doświadczyłam po śmierci dziadka. Nigdy wcześniej nie byłam w żałobie, nikt mnie nie nauczył, co się wtedy robi, więc wyłam tygodniami. Kiedy przychodzi śmierć, to zatrzymuje się świat, więc kręciłam się na środku jak dziecięca zabawka i wybuchałam płaczem przy sklepowej kasie, na bazarze i tramwaju. Nie malowałam się, bo po co. Kupowałam za to zgrzewki chusteczek i nosiłam je po kieszeniach. Chodziłam spać o dwudziestej i budziłam się o piątej rano, aby znowu płakać. Trwało to i trwało, ale po jakimś czasie ludzie zaczęli się niecierpliwić. W naszej kulturze żałoba ma bardzo jasny plan przebiegu i wszelkie wykroczenia przyjmowane są z podejrzliwością. Ludzie szepczą między sobą: „nie no, ile można”, „ta to już przesadza” czy „serio może powinna coś ze sobą zrobić”. Oraz moje ulubione: „to jest niesmaczne”. Chyba te łzy nie mają dobrego smaku i tu się zgadzam, bo strasznie są słone. 

Napisałam w czasie żałoby opowiadanie, w którym dopominałam się publicznego płaczu. Że dość propagandy radości, czas na prawdziwe emocje z głębi trzewia. Dziś wracam do tej teorii, chociaż wolałabym napisać wam: „jezuuuu, ale jestem szczęśliwa, normalnie szok!”. Jeszcze tak nie napiszę. I chociaż prowadzę tu kącik Kolekcji Pięknych Zdarzeń, to dziś apeluję do społeczeństwa: płaczcie, ile wlezie. Smarkajcie, szlochajcie aż do czkawki i hiperwentylacji. Róbcie to w domu, w parku, autobusie i pracy. Wszędzie, gdzie akurat przypomni się brak sensu życia i inne smuteczki. Jeśli będzie nas dużo, to stworzymy ruch, może nawet partię i przydzielą nam subwencję (co znacznie ograniczy smutki).

Płacz jest zdrowy. Obniża poziom cholesterolu i pomaga na nadciśnienie, wspiera odporność i, wbrew pozorom, poprawia nastrój.

Ostatnio płakałam na publicznej debacie z panią Jolantą Kwaśniewską. Widzicie, znani ludzie też to robią. Byłyśmy umalowane i rozmawiałyśmy o kobietach w polityce i nagle pani Jolanta opowiedziała coś smutnego. Tak bardzo, że łzy rozmazały nam tusz i zaczęły szczypać oczy. Prowadząca powiedziała: „proszę już nie płakać i otrzeć łzy”. Ale my twardo wyrzucałyśmy z siebie emocje i to na telebimie. I co? I nic. Część osób z publiczności dołączyła. Wiadomo, płacz jest zwykle zaraźliwy niczym ziewanie. Wiele razy zaczynałam płakać widząc, że ktoś płacze obok mnie i nie wiedziałam nawet, co się wydarzyło. Diapazon emocji napięty jak struna. Wystarczy zacząć grać.

Jessica Bennett w fantastycznej książce Feminist fight club również zajmuje się tematem płaczu. Dowodzi, że kobiety szybciej się rozbeksowują, bo mają anatomicznie krótsze kanaliki łzowe i po prostu szybciej widać, kiedy nam smutno. Dostajemy od razu łatkę emocjonalnie rozchwianych, histeryczek, mazgajów i płaczek. No i dobrze. Wolę być beksą niż skurwysynem.

Poza tym płacz jest zdrowy. Szach mat. Wcinaj jarmuż, uprawiaj sporty i wyciskaj łzy. Płacz obniża poziom cho-le-ste-ro-lu i pomaga na nadciśnienie, wspiera odporność i, wbrew pozorom, poprawia nastrój.

Dziwne, że prawie wszyscy popylają teraz na terapię i łykają prochy, ale nie chcą przyznać się do płaczu. Nie rozumiem tego, tak samo jak przyjęcia za pewnik, że osoba z depresją nie może się śmiać.

Kiedy przestajemy płakać, czujemy ulgę. Oczywiście również zmęczenie, bo to jednak niezła robota. Mnie zwykle boli głowa i czuję się jak napuchnięta bania. No i mam rozmazany tusz, co zwykle kończy się szczypaniem spojówek (one nigdy nie są wodoodporne, nigdy!). mimo wszystko odczuwam rodzaj spokoju. Równowagi. Wyobrażam sobie, że małe ludziki we mnie gadają do siebie przez krótkofalówki: „dobra, wszyscy na swoje stanowiska, wracamy do roboty. Alarm odwołany”. 

Dziwne, że prawie wszyscy popylają teraz na terapię i łykają prochy, ale nie chcą przyznać się do płaczu. Czy w czasie rozpaczy wygląda się grubo? A może to niemodne i takie nastolatkowe? Nie rozumiem tego, tak samo jak przyjęcia za pewnik, że osoba z depresją nie może się śmiać. 

Na koniec pozostaje jeszcze krótki poradniczek, co robicie, kiedy ktoś obok nas właśnie ma seans szlochu. Pamiętam, że kiedyś usiadła obok mnie w autobusie kobieta, która bardzo płakała. Po drugim przystanku, kiedy i ja płakałam z nią, bo wchłaniam cudze emocje jak gąbka (TAKI ZAWÓD) wyjęłam bez słowa paczkę chusteczek i jej dałam. Podziękowała i płakała dalej. Tak sobie jechałyśmy w tym okrutnym świecie pełnym smutnych ludzi. Było to jedno z silniejszych zbiorowych emocji, jakie doświadczyłam. Wniosek jest taki: nie uciekaj, nie radź żeby wziąć się w garść, tylko „po prostu bądź i patrz”. Weź za rękę albo przytul (jeśli osoba w rozpaczy będzie tego chciała, bo zwykle działa to jeszcze bardziej rozklejająco, ale w sumie czemu nie). Możesz nic nie mówić, bo o czym tu gadać? Po jakimś czasie dobrze jest wprowadzić element humoru i satyry. Osobiście lubię, kiedy ze szlochu przechodzę w chichot. Mogę wtedy płakać nie wiadomo już z czego: szczęścia czy rozpaczy. Normalnie sos słodko-gorzki. 

I też nie zawsze warto pytać, co się stało. No pewnie coś się stać musiało, skoro ktoś łamie ogólnie przyjęty kod Bycia Super Świetnym i Szczęśliwym. Najlepiej dołączyć się do płaczu i niczym nie przejmować. Jak to się dziarsko mówi: kiedyś jeszcze będziemy się z tego śmiać. Zatem wesołego płaczu, kochane beksy.

/ @sylwia.chutnik

Pisarka, felietonistka. Doktorka Instytutu Kultury Polskiej UW. Kulturoznawczyni, absolwentka Gender Studies na UW. Działaczka społeczna i promotorka czytelnictwa. Laureatka Paszportu Polityki, trzykrotnie nominowana do Nagrody Literackiej Nike. Dostała Społecznego Nobla Ashoka za działalność na rzecz matek oraz nagrodę m. st. Warszawy. Twórczyni sztuk teatralnych. Jej książki zostały wydane w dziewięciu krajach.

zobacz także

zobacz playlisty